Skoro jednak ja rozumiem różnicę, to i ty powinieneś wiedzieć, że ona istnieje. A może to tylko taktyka, żeby trzymać mnie na dystans?
Mały diabełek od kompleksu niższości znowu wystawił główkę.
Przed nimi ukazała się szopa dróżnika, jeszcze kawałek i…
Jordi przystanął i pochylał się mocno.
– Co ci jest? – spytała Unni przestraszona.
– Nie mogę złapać powietrza, muszę odpocząć.
Z pomocą Unni podszedł do najbliższego drzewa. Chciał się oprzeć o pień, ale bezwładnie osunął się na ziemię i siedział, nie mogąc się ruszyć. Okropnie charczał, wciągając powietrze.
– Co mogłabym zrobić, Jordi? – pytała bezradnie Unni.
On potrząsnął głową.
– Nic.
Widać było, że bardzo cierpi. Unni cierpiała razem z nim.
– Czy mogę cię ogrzać?
Beznadziejne przedsięwzięcie. Ręce zlodowaciały jej natychmiast, gdy tylko zaczęła rozcierać jego barki. Ale nie zwracała na to uwagi, byle tylko wolno jej było go dotykać…
– Dziękuję, Unni – wykrztusił z bladym uśmiechem. – Poczekaj, chyba zaczynam się czuć trochę lepiej.
– Chyba nie naciskam za bardzo?
– Oczywiście, że nie – kłamał dzielnie.
– Powiedz mi, co się z tobą dzieje?
Z wielkim wysiłkiem Jordi zdołał uspokoić płuca i zaczęły pracować jak należy. Przynajmniej w jakimś stopniu.
– Wiesz, że ja właściwie powinienem być martwy – wyszeptał ochryple, choć to kosztowało go wiele wysiłku. – Od ponad czterech lat. Rycerze dali mi jednak nowe życie, choć dotychczas nie zdążyłem się jeszcze zorientować, na czym ono tak dokładnie ma polegać. Wiem tylko, że to moje życie wisi na włosku, a atak Wamby uczynił je jeszcze bardziej delikatnym. Moja egzystencja, ta dokonująca się po tej stronie granicy między życiem a śmiercią, jest taka krucha, taka krucha, a tak bardzo chciałbym żyć. Chcę być z tobą, Unni, nie mogę teraz umrzeć! To był błąd z mojej strony, że chciałem stłumić naszą przyjaźń. Ja potrzebuję twojej przyjaźni, Unni, potrzebuję ciebie! Rozpaczliwie!
Unni poczuła ciepło w sercu od tych słów, ale czy to konieczne, by Jordi z takim naciskiem mówił o przyjaźni? Pocieszała się, jak mogła, starała się nie zauważać tej przyjaźni, skracała trochę jego zdanie, żeby brzmiało: „Potrzebuję ciebie. Rozpaczliwie!” Tak było znacznie lepiej.
Zamyślona powiedziała:
– Ja myślę, że ani ci przeklęci mnisi, ani Wamba nie wiedzieli, kim jesteś. To był przypadek, że on omal nie przeciął ostatniej nici twojego życia.
– Z pewnością. Ja wiedziałem, że atakowanie Wamby jest dla mnie skrajnie niebezpieczne. Ale musiałem. Tylko ja i miecz rycerzy… tylko my mogliśmy go unicestwić.
Unni wyjęła mu z rąk wielki miecz.
– Promienieliście światłem, i ty, i miecz, wiedziałeś o tym? To było wspaniałe! Będziesz już w stanie iść?
Parę razy wciągnął ze świstem powietrze i wstał, podpierany przez Unni.
– No, teraz jest lepiej. Możemy iść. Dziękuję ci za ciepło.
Unni roześmiała się nerwowo.
– Przynajmniej zyskaliśmy dowód na to, że jesteś człowiekiem. Z organami, które funkcjonują…
Zamilkła skrępowana. Jej uwaga nie była chyba na miejscu.
Ale on ścisnął jej rękę.
– To oczywiste, że funkcjonują – powiedział. – To oczywiste!
ROZDZIAŁ PIĄTY
Leon, Emma i Alonzo, dysząc, biegli przez las, a poranne słońce prześwietlało złotym blaskiem korony drzew. W końcu Leon przyhamował.
– Dlaczego my właściwie tak lecimy? I dokąd? – wycharczał, spocony, czerwony na twarzy.
Alonzo pochylił się prawie do ziemi, żeby złapać powietrza. Emma rozglądała się dookoła. Znajdowali się na sporym wzniesieniu z widokiem na niezbyt rozległą dolinę.
Zmęczona, wolno unosiła rękę, żeby pokazać:
– Patrzcie! W dole są jakieś stare ruiny!
– Na jakieś bardzo stare to nie wyglądają – mruknął Leon. – Przypomina to dużą posiadłość.
– Zastanawiam się… – mówiła Emma wolno. – Zastanawiam się, czy to by nie mogła być ta posiadłość, która w swoim czasie należała do dziadka mojej babki ze strony ojca, to znaczy do Emile? Ta, którą ukradli złodzieje z przeklętego rodu Navarro i potem zamordowali ojca Emile. Jeśli tak, to właściwie, właściwie ona jest moja!
Przerwał jej Alonzo:
– Czy myślicie, że oni byli właśnie tutaj dzisiejszej nocy?
– Chodźcie! – rozkazał Leon ordynarnym głosem. – Idziemy na dół!
Zbiegali pospiesznie. Znaleźli lepszą drogę niż ta, którą w blasku księżyca przedzierali się ich poprzednicy.
– Ile ty wiesz o Emile? – burknął Leon.
– Żeby specjalnie dużo, to nie. Niewiele ponadto, że jakoby wychowywał się u Felipe Navarro w Granadzie, razem z dwoma synami tamtego, Santiago i Enrico. Emile ich nienawidził, zwłaszcza Santiago, który podobno był bardzo inteligentny, taki typ samotnego wilka, chodzącego własnymi drogami, wciąż pogrążonego w rozmyślaniach. Enrico natomiast to ojciec Elia.
Dlatego Elia musimy koniecznie złapać, on powinien dużo wiedzieć.
– Jeśli nie jest za późno – mruknął Leon. – Złapalibyśmy ich już dawno temu, żeby nie ten nieziemski stwór, którego ze sobą włóczą! Ja już go gdzieś widziałem! Ale gdzie? W jakiej sytuacji?
Zeszli na dół. W milczeniu krążyli po ruinach, Emma zaciskała ze złością szczęki. Niespecjalnie bogato prezentował się ten jej spadek!
Leon wskazał na jedną ze ścian. Zostały tam nabazgrane dziecięcą ręką następujące słowa:
„Przeklęci Navarro! Śmierć im! Śmierć Santiago! Mój dom, mój!
Ja tu jeszcze wrócę!”
– Najwyraźniej twój przodek, uciekając, zabrał kawałek kredy – syknął Leon złośliwie do Emmy.
– Owszem. Tylko dlaczego Emile nie wrócił tutaj, jak zapowiadał? Dlaczego nie odbudował dworu dla mnie?
– Może uważał, że posiadłość leży za bardzo na uboczu? Ale Santiago zdążył dopaść?
– O, tak! W dwudzieste piąte urodziny tego nędznika. Zwabił go do piwnicy domu w Granadzie. Santiago był widocznie bardzo naiwny i łatwo go było podejść. Pewnie się nawet ucieszył, że znowu widzi Emile.
Emma zachichotała.
– No to Emile zdzielił go w łeb, a potem powiesił. Piece ot cake.
Kaszka z mlekiem.
Leon zaśmiał się szyderczo. Emma spojrzała na niego spod oka.
– Do diabła, Leon, jak ty wyglądasz? Twarz masz okropnie obwisłą, chyba nie zaczynasz być stary?
Zanim Leon zdążył jej odpłacić się złośliwością, usłyszeli z dworu wołanie Alonza:
– Chodźcie no tutaj!
Wyszli do ogrodu. Alonzo pochylał się nad jakąś dziurą.
– Oni coś tu wykopali – stwierdził Leon coraz bardziej zły, po części z powodu tej pustej dziury, a po części z powodu słów Emmy, że on zaczyna być stary. Nie powinien był zabierać tutaj Alonza. Ten jest młody i urodziwy. Może lepiej byłoby się pozbyć tego mydłka? – No tak, nieśli coś, to pewnie była skrzynia – mówił z wymuszonym spokojem. – Ruszamy za nimi!
– Jak to, bez samochodu ani niczego? Myślisz, że to był skarb?
Nasz skarb? – dopytywała się Emma.
– Tego, do cholery, nie wiem! Przecież nic nie mogę zrobić, skoro mam do pomocy takie ofermy!
Spojrzenie Emmy zapowiadało burzę, dodał więc pospiesznie:
– Nie ciebie, rzecz jasna, mam na myśli.
– Babcia Emilia wspomniała kiedyś o skarbie Santiago. Jej mąż, Esteban, też o nim przebąkiwał. On jednak nie wiedział, gdzie się ten skarb znajduje. Mówił tylko, że Santiago wiedział.