Nie dał się złamać. Z przeszkolenia wyszedł z tarczą. I dopiero potem przyszło załamanie nerwowe.
Dość tego. Idąc w kierunku domu, starał się odzyskać równowagę i myśleć o planach na jutro. Jutrzejszy dzień spędzi na czytaniu, spaniu i szykowaniu się na imprezę u Cathy Jackson.
Potem będzie niedziela i nieczęste spotkanie z córką. A później może uda mu się dojść, co za wariat przysyła mu te listy.
8
Dziewczynka obudziła się ze słonym smakiem w suchych ustach. Czuła się senna, odrętwiała i zastanawiała się, gdzie jest. Zasnęła w jego samochodzie. Przedtem nie chciało jej się spać, zanim nie poczęstował jej tym batonem czekoladowym. Teraz już nie spała, ale nie była w swoim pokoju. Tu na ścianach wisiały obrazki, jakieś zdjęcia wycięte z kolorowych magazynów. Na niektórych z nich byli żołnierze z groźnymi minami na twarzach, na innych młode dziewczyny i kobiety. Przyjrzała się bliżej kilku zdjęciom z polaroidu zgrupowanym obok siebie na ścianie. Wśród nich było też jej zdjęcie, jak śpi na łóżku z szeroko rozrzuconymi ramionami. Widok ten wstrząsnął nią.
W salonie za ścianą usłyszał, że się przebudziła, i zaczął szykować garotę.
Tej nocy Rebusa nawiedziła znów jedna z jego sennych zjaw. Po długim namiętnym pocałunku doznał wytrysku zarówno we śnie, jak i w rzeczywistości. Obudził się natychmiast i wytarł się. Wciąż jeszcze ogarniała go aura pocałunku. Potrząsnął głową, by ją rozproszyć. Potrzebna mu kobieta. Na myśl o zbliżającej się imprezie trochę się odprężył, ale usta wciąż miał suche. Poczłapał więc do kuchni i sięgnął po butelkę lemoniady. Była już bez gazu, ale się nada. Potem przypomniał sobie, że przecież wciąż jest jeszcze zalany i jak nie będzie uważał, to skończy się to kacem. Nalał kolejno trzy szklanki wody i zmusił się do ich wypicia.
Ucieszyło go, że tym razem płomyk w piecu nie zgasł. Był to dobry omen. Po powrocie do łóżka pamiętał nawet, by zmówić modlitwę. To ci dopiero zaskoczenie dla Najwyższego, tam w górze. Zapisze sobie w swojej wieczystej księdze: Rebus pamiętał o mnie dziś wieczorem. Jutro można mu podarować miły dzień.
Amen.
9
Michael Rebus kochał swoje bmw równie mocno jak samo życie, a może jeszcze bardziej. Pędząc po autostradzie tak, że wyprzedzane po lewej stronie samochody zdawały się stać w miejscu, miał wrażenie, że ten samochód w szczególny i jakże satysfakcjonujący sposób jest jego życiem. Przód maski wycelował w jasny punkt gdzieś na horyzoncie i pędził ku przyszłości, utrzymując silnik na pełnych obrotach i nie zważając na nic ani na nikogo.
Lubił taką jazdę. Ostrą, szybką, komfortową, na włączonym tempomacie. Postukiwał palcami po obłożonej skórą kierownicy, bawił się radiomagnetofonem, opierał głowę o miękki zagłówek. Często marzyło mu się, że zostawia żonę, dzieci i cały dom, i gdzieś jadą, tylko on i jego samochód. Pędzą w kierunku tego dalekiego punktu na horyzoncie, zatrzymują się tylko na chwilę, żeby coś zjeść i zatankować, i tak pędzą aż do śmierci. Kojarzyło się to z życiem w raju, mógł więc zupełnie bezpiecznie tak sobie fantazjować, wiedział bowiem, że nigdy w praktyce nie odważy się żyć w raju.
Po kupieniu pierwszego w życiu samochodu zdarzało się, że budził się w środku nocy, rozchylał zasłony i sprawdzał, czy wciąż tam stoi. Czasami potrafił wstać o czwartej czy piątej rano i wybrać się na kilkugodzinną przejażdżkę, ze zdumieniem odnotowując, jak szybko mijają kilometry, i rozkoszując się jazdą po pustych drogach. Spotykał na nich jedynie króliki i wrony, dłonią na przycisku klaksonu zmuszał do nagłego zrywania się do lotu stada wystraszonych ptaków. Właściwie nigdy nie pozbył się tej miłości do samochodów, będących spełnieniem jego marzeń.
Ludzie często teraz gapili się na jego samochód. Miał zwyczaj parkować na uliczkach Kirkcaldy i z pewnej odległości obserwować, jak go podziwiają. Młodsi, pełni wiary w siebie i swoich planów na przyszłość, zaglądali do środka i podziwiali skórzane wnętrze i tablicę rozdzielczą, niczym zamknięte w klatce zwierzęta w zoo. Starsi, często w towarzystwie żon, patrzyli na samochód z zawiścią i mijając go, czasami spluwali pod nogi w świadomości, że reprezentuje on to wszystko, o czym kiedyś marzyli i czego nie udało im się osiągnąć. Michaelowi Rebusowi udało się, mógł więc na swoje marzenie patrzeć kiedy i ile chciał.
Jednak w Edynburgu zwrócenie uwagi przechodniów zależało już od tego, gdzie się zaparkowało. Któregoś dnia zatrzymał się na George Street, ale nim zdążył wysiąść, tuż za nim ustawił się jakiś rolls-royce. Wściekły, niemal plując ze złości, ponownie uruchomił silnik. W końcu zaparkował przed jakąś dyskoteką. Wiedział, że jak się parkuje drogi samochód przed restauracją albo dyskoteką, to niektórzy biorą cię za właściciela lokalu. To uczucie było na tyle przyjemne, że zatarło niemiłe wspomnienie rolls-royse’a i zapoczątkowało nowy rozdział marzeń.
Ruszanie spod świateł też może być przyjemne, chyba że za tobą, albo co gorsza tuż obok, staje jakiś półgłówek na wielkim ryczącym motorze. Niektóre z tych motorów mają specjalnie podrasowane odejście przy starcie. Nieraz zdarzyło mu się przegrać wyścig z takim durniem. To też starał się wyrzucić z pamięci.
Dziś jednak zatrzymał się tam, gdzie mu kazano: na parkingu na szczycie wzgórza Calton Hill. Przez przednią szybę rozciągał się widok aż po Fife, przez tylną widać było Princes Street, ciągnącą się w dole jak na grze planszowej. Na wzgórzu było pustawo. Sezon turystyczny jeszcze się na dobre nie zaczął i było zimno. Wiedział, że w nocy bywa tu goręcej: wariackie jazdy samochodami, nocne imprezy na plaży Queensferry. Społeczność edynburskich gejów mieszała się tu ze zwykłymi gapiami i samotnikami, ale zdarzały się też od czasu do czasu pary mieszane, które trzymając się za ręce, znikały wśród zieleni cmentarza u stóp wzgórza. Po zapadnięciu mroku wschodni kraniec Princes Street przylegający do wzgórza zaczynał żyć własnym życiem, w którym albo uczestniczyło się z innymi, albo ukradkiem podglądało. On jednak nie przyjechał tu ani w jednym, ani drugim celu. Jego marzenia były dość kruchej natury.
Patrzył na Fife rozciągające się po drugiej stronie zatoki Firth of Form, a z tej odległości był to widok dość imponujący, kiedy podjechał samochód z jego człowiekiem za kierownicą i stanął tuż obok. Michael przesunął się na fotel pasażera i opuścił szybę, mężczyzna też otworzył okno.
– Masz towar? – spytał Michael.
– Jasne – odparł mężczyzna i spojrzał w lusterko. Zza wzgórka wyłoniła się właśnie grupka ludzi, najwyraźniej rodzina. – Chwilę poczekamy – dodał.