– Proszę, proszę.
– Bądź poważny, ty prosiaku.
Rebus roześmiał się.
– Całe życie jestem poważny. Stuprocentowy wzór policjanta to ja.
Gill Templer znów mu się przyjrzała. Miała wzrok rasowej policjantki, który potrafił się wwiercić w sumienie, dostrzec próbę ukrycia winy i znaleźć słabe punkty.
– A jako oficer łącznikowy w biurze prasowym pewnie musisz utrzymywać z prasą… dość ścisłą łączność, czy nie tak?
– Wiem, do czego pijecie, sierżancie Rebus, więc jako wasz przełożony rozkazuję wam przestać.
– Tak jest, pani inspektor. – Rebus krótko zasalutował.
Poszedł do kuchni i przyniósł kolejny dzbanek kawy.
– Ależ okropne było to party, nie uważasz? – spytała Gill.
– Było to najlepsze party, na jakim kiedykolwiek byłem – odparł Rebus. – Gdyby nie to party, mógłbym cię nigdy nie spotkać.
Tym razem roześmiała się głośno, z ustami pełnymi pasty z tuńczyka, chleba i pomidora.
– Wariat z ciebie! – zawołała. – Naprawdę wariat.
Rebus uniósł brwi, uśmiechając się. Czyżby stracił wyczucie? Ale nie, nie stracił! To prawdziwy cud.
Później poszła do łazienki, a on zajął się zmianą taśmy i nagle uzmysłowił sobie, jak bardzo ograniczone są jego muzyczne gusta. Co to w ogóle za zespoły, te, które ona wciąż wymienia?
Kiedy wróciła, leciała kolejna taśma z muzyką jazzową, chwilami tak cichą, że niemal niesłyszalną, a Rebus siedział już z powrotem w swoim fotelu.
– Co jest w tym pokoju naprzeciw łazienki? – spytała.
– Kiedyś był to pokój mojej córki, ale teraz stoi pusty i jest tam rupieciarnia. W ogóle z niego nie korzystam.
– Kiedy rozstaliście się z żoną?
– Za późno. I mówię to zupełnie serio.
– A ile lat ma córka? – Teraz jej głos brzmiał miękko, kobieco, po domowemu; ani śladu po sarkastycznej feministce czy zawodowej policjantce.
– Dwanaście – odparł. – Prawie dwanaście.
– To trudny wiek.
– A są łatwe?
Kiedy wino się skończyło, a w dzbanku zostało już tylko pół filiżanki kawy, któreś z nich jako pierwsze zaproponowało pójście do łóżka. Wymienili nieśmiałe uśmiechy i rytualne zapewnienia, że niczego sobie wzajemnie nie obiecują. Z tak uzgodnionym i w myślach podpisanym kontraktem udali się do sypialni.
Zaczęło się wszystko dobrze. Oboje byli dorośli i zbyt często uczestniczyli w tej grze w przeszłości, by tracić czas na zbędne przekomarzania. Rebus był pełen podziwu dla jej energii i inwencji i miał nadzieję, że ona podobnie go odbiera. Na spotkanie z nim wygięła się w hak, dążąc do ostatecznego i nieosiągalnego zespolenia.
– John… – Lekko go odepchnęła.
– Co się stało?
– Nic. Teraz się odwrócę, dobrze?
Ukląkł, a ona odwróciła się do niego plecami, przesunęła na kolanach po pościeli i w oczekiwaniu zaparła końcami palców o gładką ścianę. W czasie tej króciutkiej przerwy Rebus rozejrzał się i dostrzegł skąpaną w niebieskawym świetle stertę książek i krawędź materaca.
– Och, to japoński futon – powiedziała, szybko ściągając z siebie rzeczy.
Uśmiechnął się milcząco.
…
Zaczął tracić erekcję.
– No, chodź, John. Chodź.
Pochylił się nad nią i oparł głowę o jej plecy. O książkach rozmawiali z Gordonem Reeve po tym, jak ich pojmali. Wydawało się, że mówił wtedy bez końca, cytował mu z pamięci całe fragmenty. Obaj stłamszeni w ciasnej celi, od groźby tortur oddzieleni jedynie cienkimi drzwiami. Ale nie dali się. Tak ich przecież wyszkolono.
– John, och, John.
Gill uniosła się i zwróciła do niego twarz, czekając na pocałunek. Gill, Gordon Reeve, wszyscy oczekują od niego czegoś, czego on nie może im dać. I to pomimo całego przeszkolenia, mimo lat ćwiczeń, mimo wysiłków i samozaparcia.
– John?
Ale on już był gdzie indziej; znowu w obozie rekruckim, znowu przedziera się przez błotniste wertepy, a szef wrzeszczy na niego, że ma się pospieszyć; znów jest w celi i patrzy na karalucha, który lezie po zarośniętej brudem podłodze; znów jest w helikopterze z workiem na głowie i czuje słony smak morskich rozbryzgów…
– John?
Zaniepokojona zwróciła się do niego twarzą i dojrzała wzbierające mu w oczach łzy. Przytuliła jego głowę do swojej.
– Och, John, to nic takiego. Nic się nie stało. – I chwilę później: – A co, nie lubisz w tej pozycji?
Potem leżeli razem w milczeniu, on w poczuciu winy, przeklinając to wszystko, co legło u podstaw jego napadów, a także to, że zabrakło mu papierosów; ona senna i rozmarzona, szeptem opowiadając mu po kawałku swoje życie.
Później poczucie winy opuściło Rebusa. W końcu nie miał żadnego powodu, by czuć się winnym. Jedyne, co go naprawdę gnębiło, to dojmujący brak nikotyny. Przypomniał sobie też, że za niecałe sześć godzin spotka się z Sammy, a jej matka instynktownie wyczuje, co przez te kilka ostatnich godzin robił. Była prawdziwą czarownicą obdarzoną umiejętnością zaglądania człowiekowi do duszy, a kiedyś miała okazję obserwować go z bliska, z bardzo bliska, te jego napady płaczu. Podejrzewał, że właśnie to było jedną z przyczyn ich rozstania.
– Która godzina, John?
– Czwarta. Może trochę po.
Wysunęła ramię spod jego głowy, wstała i ruszyła do łazienki.
– Chcesz coś do picia? – spytał.
– A co proponujesz?
– Może kawę. Właściwie nie warto już teraz zasypiać, ale jeśli jesteś senna, to mną się nie przejmuj.
– Nie, wypiję filiżankę kawy.
Z tonu jej głosu, z jej niewyraźnego mamrotania Rebus zorientował się, że nim dotrze do kuchni, ona już uśnie jak kamień.
– Dobra – powiedział.
Zrobił sobie czarną, słodką kawę i z filiżanką w dłoni zagłębił się w fotelu. Zapalił niewielki kominek gazowy w salonie i zaczął czytać jedną z książek. Dziś spotyka się z Sammy, więc jego myśli uciekały od treści książki – jakiejś intrygi miłosnej, której początku w ogóle nie pamiętał. Sammy miała prawie dwanaście lat. Szczęśliwie przetrwała wszystkie dziecięce niebezpieczeństwa i teraz nadchodziła pora niebezpieczeństw innego rodzaju. Wszelkiego rodzaju zboczeńcy, staruchy z lubieżnymi spojrzeniami, nastoletnie koguty – do tego dojdą jeszcze żądze budzące się w kolegach w jej wieku, chłopcach, których zna i których uznaje za swoich przyjaciół, a którzy teraz przekształcą się nagle w bezlitosnych myśliwych. Jak ona sobie z tym wszystkim poradzi? Jeśli jej matka się w to włączy, zapewne poradzi sobie nieźle: gryząc w zwarciu i przy linach robiąc uniki. Tak, da sobie radę bez pomocy ojca,
W dzisiejszych czasach dzieciaki są twardsze. Przypomniał sobie własne dzieciństwo. Był starszym bratem Mickeya, staczającym za nich obu bójki i wracającym do domu, by zobaczyć, jak ojciec przytula i pociesza jego brata. Więc wciskał się coraz głębiej w poduszki kanapy w nadziei, że któregoś dnia całkiem się w nie wtopi. A wtedy im będzie żal. Wtedy go pożałują…
O siódmej trzydzieści przeszedł do sypialni, w której panowała duszna atmosfera w dwóch trzecich pachnąca seksem i w jednej trzeciej zwierzęcym legowiskiem, i pocałunkami rozbudził Gill.
– Już czas – powiedział. – Wstawaj, zrobię ci kąpiel.
Pachniała przyjemnie, jak niemowlę leżące na ręczniku przy kominku. Z przyjemnością patrzył na kształty jej zwiniętego ciała, jak nabierały życia w mdłym, rozproszonym dziennym świetle. Niewątpliwie miała dobre ciało. Właściwie żadnych rozstępów. Gładkie nogi. Włosy tylko na tyle zmierzwione, by zachęcało to do pieszczot.
– Dzięki.
Musiała być w komendzie przed dziesiątą, gdyż trzeba było napisać kolejny komunikat dla prasy. Ani chwili wytchnienia. Cała sprawa rosła jak złośliwy guz. Rebus napełnił wannę i skrzywił się na widok obwódki brudu na ściankach. Potrzebował kogoś do sprzątania. Może uda się wpuścić w to Gill.