– Mówiłam, że mama poznała go w bibliotece. Często tam chodzimy. Mama lubi literackie książki, ale ja wolę te o miłości i przygodowe. Nigdy nie mogę zrozumieć książek, które czyta mama. Czy ty też czytałeś takie książki jak ona, kiedy byliście… zanim ty…?
– Tak, tak, czytaliśmy razem. Tyle, że ja też ich nigdy nie rozumiałem, więc się nie przejmuj. Cieszę się, że dużo czytasz. A co to za biblioteka?
– Bardzo wielka, ale zbiera się tam mnóstwo włóczęgów, żeby sobie pospać i jak najdłużej posiedzieć. Biorą jakąś książkę, siadają i od razu usypiają. I strasznie śmierdzą.
– Nie musisz obok nich siadać, prawda? Najlepiej zostawić ich w spokoju.
– Tak, tatusiu – powiedziała to tonem lekkiego wyrzutu, jakby ostrzegając, że nie potrzebuje od niego żadnych ojcowskich rad.
– To jak, masz ochotę na kino?
Ale kino było zamknięte, poszli więc do lodziarni na Tollcross. Rebus patrzył, jak Samantha nabiera sobie pięć różnych smaków z lady Knickerbocker Glory. Była jeszcze wciąż w szczenięcym wieku, kiedy można jeść, co się chce, i nie przybierać ani grama na wadze. Rebus miał bolesną świadomość, że w rezultacie wieloletniego nie kontrolowanego dogadzania swemu żołądkowi mocno przytył. Sączył więc teraz cappuccino (bez cukru) i spode łba obserwował, jak grupa wyrostków przy sąsiednim stoliku przygląda się jego córce i jemu, coś między sobą szepcąc i chichocąc. Odgarnęli do tyłu czupryny i z takim przejęciem palili, jakby wciągali w płuca samo życie. Gdyby Sammy tu nie było, to by ich pewnie aresztował za umyślne szkodzenie zdrowiu.
A poza tym zazdrościł im, że mogą palić. Nie palił w obecności Sammy: nie lubiła, jak pali. Podobnie jak jej matka, która kiedyś dawno, bardzo dawno temu wrzeszczała na niego, żeby przestał palić, i chowała mu papierosy i zapalniczkę. Zrobił sobie wtedy w całym mieszkaniu sieć schowków na papierosy i zapałki. Palił na przekór i zwycięsko śmiejąc się, wchodził do pokoju z kolejnym żarzącym się papierosem w ustach, a wtedy Rhona wrzeszczała, żeby zgasił to świństwo i goniła Rebusa wokół mebli, machając rękami i próbując mu wytrącić papierosa z ust.
To były szczęśliwe czasy, czasy kłótni przesyconych miłością.
– Co w szkole?
– W porządku. Ty się zajmujesz tymi morderstwami?
– Tak. – Boże, on sam byłby teraz zdolny zamordować za papierosa, rozszarpać tego palącego smarkacza.
– Złapiecie go?
– Tak.
– Tatusiu, a co on robi tym dziewczynom? – Starała się, by jej wzrok wbity w niemal już pustą miseczkę po lodach zachował obojętny wyraz.
– Nic im nie robi.
– Tylko je morduje?
Wargi miała pobladłe i nagle znów była jego dzieckiem, córeczką szukającą u niego opieki. Rebus miał ochotę ją objąć, przytulić i zapewnić, że wielki zły świat jest tam, nie tutaj, że tu jest bezpieczna. Zamiast tego powiedział:
– Tylko.
– To cieszę się, że tylko.
Chłopcy pogwizdywali teraz, próbując przyciągnąć jej uwagę. Rebus poczuł jak mu się twarz czerwieni. Kiedy indziej, każdego innego dnia poza dzisiejszym, podszedłby do nich i dał ich bezczelnym gębom poczuć, co to znaczy prawo. Ale nie był na służbie. Spędzał miłe popołudnie z córką, będącą ubocznym rezultatem jednego orgazmu, w wyniku którego jakiemuś ruchliwemu plemnikowi udało się wysforować w całym tym śluzie i przepłynąć drogę do mety. Niewątpliwie w tym momencie Rhona sięgała już po książkę, po tę jej literaturę, po uprzednim odsunięciu od siebie bez jednego słowa zwiotczałego ciała kochanka. Czy przez cały czas myślała o tych swoich książkach? Być może. A on, porzucony kochanek, ogarnięty uczuciem pustki i przygnębienia czuł się nagle niepotrzebny, jakby nie nastąpiło między nimi żadne porozumienie. To było jej zwycięstwo.
A potem nagle pocałunkowi towarzyszył jego krzyk. Krzyk tęsknoty i samotności.
Wypuście mnie. Wypuście mnie…
– Chodźmy już stąd.
– Dobrze.
I kiedy przechodzili obok stolika chłopaków, wciąż popisujących się i robiących małpie miny z trudem maskujące żądzę w ich oczach, Samantha uśmiechnęła się do któregoś z nich. Ona się do nich uśmiecha!
Rebus zaczerpnął głęboko świeżego powietrza i pomyślał, że jego świat do tego wszystkiego nie pasuje. Być może jego wiara w odmienną rzeczywistość bierze się stąd, że jego codzienne życie obraca się wokół takich strasznych i bolesnych spraw. Bo jeśli tylko na tym ma to wszystko polegać, to życie jest najżałośniejszym wynalazkiem wszech czasów. Mógłby zabić tych chłopaków i zamknąć swoją córkę, byle by ją ochronić przed tym, do czego ją ciągnie – i co kiedyś niewątpliwie osiągnie. Zdał sobie sprawę, że właściwie nie ma jej nic do powiedzenia, ci chłopcy zaś tak; że poza więzami krwi nic go z nią nie łączy. Niebo było ciężkie jak w wagnerowskiej operze i ciemne jak dusza mordercy, a świat Johna Rebusa groził runięciem w gruzy.
– Już czas – powiedziała, idąc obok niego, a jednocześnie o ileż od niego silniejsza i bardziej pełna życia. – Już czas.
Rzeczywiście miała rację.
– Lepiej się pospieszmy – odparł Rebus. – Chyba będzie padać.
Czuł zmęczenie i przypomniał sobie, że przecież w ogóle nie spał, że przez całą krótką noc fizycznie się eksploatował. Wrócił do domu taksówką – do diabła z oszczędnościami – i wspiął się po kręconej klatce schodowej do swych drzwi. Smród po kotach był obezwładniający. W szparę drzwi do jego mieszkania wetknięta była koperta bez stempla i bez znaczka. Głośno zaklął.
Ten bydlak jest wszędzie, wszędzie, tyle że niewidzialny. Rozerwał kopertę i przeczytał.
NIC Z TEGO NIE WYNIKA. NIC A NIC.
PRAWDA? PODPISANO
Ale list nie był podpisany, w każdym razie brak było na nim odręcznego podpisu. Tyle że w kopercie, jak czyjaś zabaweczka, znajdował się kawałek zawiązanego na supeł szpagatu.
– Dlaczego pan mi to robi, panie Supeł? – powiedział Rebus głośno, biorąc szpagat w palce. – I o co panu chodzi?
W mieszkaniu było zimno jak w psiarni: piec centralnego ogrzewania znów zgasł.
Część trzecia
13
Przeczuwając, że Dusiciel z Edynburga nie rozpłynie się znienacka we mgle nocnej, media złapały byka za rogi i w pełni się zaangażowały. Członkowie ekip telewizyjnych zajęli większość najlepszych pokoi hotelowych w mieście, co miasto powitało z zadowoleniem, jako że sezon turystyczny jeszcze się na dobre nie rozkręcił.
Tom Jameson nie ustępował w tym innym wydawcom i do obsługi śledztwa oddelegował aż czterech reporterów. Nie mógł jednak nie zauważyć, że Jim Stevens nie jest w najlepszej formie. Wydawał się mało zaangażowany w całą sprawę – co u dziennikarza nigdy nie jest dobrym symptomem. Jamesona to zaniepokoiło. Stevens był jego najlepszym reporterem, był znakiem firmowym gazety. Trzeba będzie wkrótce z nim porozmawiać.
W miarę rozwoju śledztwa i coraz większego zainteresowania mediów kontakty Johna Rebusa z Gill Templer ograniczały się do rozmów telefonicznych i przypadkowych spotkań w komendzie lub jej pobliżu. Rebus niemal nie zaglądał do swojego starego biura. Sam stał się niejako ofiarą śledztwa w sprawie Dusiciela, dostał bowiem polecenie służbowe, by absolutnie wszystko inne odłożyć na bok. O wszystkim innym mógł więc tylko myśleć: o Gill, o anonimach, o tym, czy jego samochód przejdzie pomyślnie obowiązkowe badanie techniczne. I przez cały czas spode łba obserwował Andersena, ojca kochanka Rhony, obserwował, jak ten rozpaczliwie miota się, poszukując jakiegoś motywu, jakiegoś punktu zaczepienia, czegokolwiek. Sprawiało mu to niemal przyjemność.