Morton przyciągnął sobie krzesło do biurka.
– Nad czym siedzisz? – spytał, usadawiając się na krześle z wyraźną ulgą.
– Nad samochodami. Nad całą masą samochodów.
– Masz ochotę później na drinka?
Rebus popatrzył na zegarek i zastanowił się.
– Niewykluczone, Jack. Chodzi o to, że liczę dziś wieczorem na randkę.
– Z olśniewającą panią inspektor Templer?
– A ty skąd o tym wiesz? – Rebus wyglądał na szczerze zaskoczonego.
– Daj spokój, John. Takich rzeczy nie da się utrzymać w tajemnicy. W każdym razie nie w środowisku policjantów. Lepiej uważaj. Znasz regulamin.
– Tak, wiem. Czy Anderson też o tym wie?
– A mówił ci coś?
– Nie.
– To znaczy, że nie może nic wiedzieć, nie?
– Byłby z ciebie dobry detektyw, synku. Policja potrzebuje takich jak ty.
– Myślisz że nie wiem, tatuśku.
Rebus zajął się zapalaniem papierosa numer dwanaście. To rzeczywiście była prawda. W komisariacie policji nie dawało się niczego utrzymać w tajemnicy, w każdym razie nie przed niższymi szarżami. Miał jednak nadzieję, że wiadomość nie dotrze ani do Andersona, ani do Starego.
– Coś dało to łażenie po domach? – zapytał.
– A jak myślisz?
– Morton, macie irytujący zwyczaj odpowiadania pytaniem na pytanie.
– Czyżby? Pewnie wynika to z tej mojej roboty, z łażenia i zadawania cały czas pytań, nie sądzisz?
Rebus przyjrzał się palonemu papierosowi i doszedł do wniosku, że to już jest numer trzynaście. To zaczynało być śmieszne. A co się stało z numerem dwanaście?
– Powiem ci szczerze, John. Nie ma szans, żeby coś z tego wynikło, choćby cień jakiegoś tropu. Nikt niczego nie widział, nikt nic nie wie. Niemal jakby się wszyscy umówili.
– A może tak jest, może się umówili.
– Czy zostało potwierdzone, że wszystkie trzy morderstwa są dziełem tego samego człowieka?
– Tak jest.
Komisarz nie miał zwyczaju szastać słowami, szczególnie w obliczu prasy. Siedział za stołem z rękami złożonymi nieruchomo jak posąg, mając po swej prawej stronie Gill Templer. Jej okulary – będące właściwie kaprysem, bo wzrok miała niemal idealny – znajdowały się w torebce. Nigdy nie używała ich na służbie, chyba że konkretna sytuacja tego wymagała. A dlaczego założyła je na to party? Po trosze stanowiły dla niej ozdobę, jak biżuteria. Poza tym lubiła obserwować różne reakcje ludzi na nią w okularach i bez. Gdy tak to tłumaczyła swoim przyjaciołom, patrzyli na nią z ukosa, jakby stroiła sobie z nich żarty. Może wszystkiemu winna była jej pierwsza wielka miłość, chłopak który kiedyś jej powiedział, iż z jego doświadczeń wynika, że dziewczyny noszące okulary najlepiej się pierdolą. Od tego czasu minęło już piętnaście lat, ale ciągle miała jeszcze przed oczami jego wyraz twarzy, jego uśmiech, lśnienie jego oczu. Pamiętała również swoją reakcję – zaskoczenie słowem „pierdolą” w jego ustach. Teraz mogłaby się tylko pobłażliwie uśmiechnąć. Dziś zdarzało jej się kląć równie soczyście jak jej koledzy i też obserwować ich reakcję. Dla Gill Templer wszystko było grą, wszystko z wyjątkiem pracy. Funkcji inspektora nie zawdzięczała szczęściu czy pięknym oczom, ale wytężonej, efektywnej pracy i ambicji wspinania się po kolejnych szczeblach, jak wysoko się da. A teraz towarzyszyła komisarzowi, który właściwie był tylko ozdobą dla tych spotkań. To Gill szykowała materiały prasowe do rozdania, to ona przygotowywała komisarza do konferencji, dostarczając mu dane, które on później przekazywał mediom, i wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Osoba komisarza mogła tym konferencjom nadawać rangę i powagę, ale to od Gill Templer pochodziły różne dodatkowe drobiazgi i nieoficjalne aluzje między wierszami.
Nikt tego nie wiedział lepiej od Jima Stevensa. Siedział na końcu sali i palił, nawet przez chwilę nie wyjmując papierosa z ust. Nie zwracał większej uwagi na słowa komisarza. Mógł poczekać. Mimo wszystko zanotował kilka jego słów do ewentualnego późniejszego wykorzystania. Był przecież reporterem z krwi i kości, a przyzwyczajeń nie wyzbywamy się tak łatwo. Towarzyszący mu fotoreporter, przejęty swą rolą nastolatek, co chwilę nerwowo zmieniający obiektyw, już wrócił do redakcji, by wywołać zdjęcia. Stevens rozejrzał się wokół, szukając kogoś, z kim mógłby potem wyskoczyć na drinka. Byli tu wszyscy. Wszystkie stare wygi z prasy szkockiej, a także korespondenci gazet angielskich. Obojętne – Szkoci, Anglicy czy Grecy – reporterzy zawsze wyglądają jak reporterzy, niezależnie od narodowości. Wszyscy sprawiali wrażenie pewnych siebie, wszyscy palili, a ich koszule wyglądały niezbyt świeżo. Nie wyglądali na ludzi zbyt majętnych, choć w rzeczywistości zarabiali świetnie i cieszyli się większą ilością dodatkowych korzyści niż ogół pracujących w innych zawodach. Na te duże pieniądze zarabiali jednak ciężką pracą, mozolnie budując kontakty, wciskając się we wszelkie możliwe zakamarki i często depcząc innym po palcach. Stevens przyglądał się Gill Templer i zastanawiał się, co ona może wiedzieć o Johnie Rebusie? I czy zechce mu powiedzieć, co wie. W końcu oboje byli przyjaciółmi. Wciąż jeszcze byli przyjaciółmi.
Może przyjaciółmi niezbyt bliskimi, nawet na pewno niezbyt bliskimi – choć on bardzo się starał. A teraz ona z Rebusem… Poczekajmy, aż uda się przyskrzynić tego sukinsyna, jeżeli tylko jest coś, na czym da się go przyskrzynić. A na pewno coś jest. Czuł to wyraźnie. Wtedy oczy jej się otworzą, naprawdę otworzą. I zobaczą to, co jest do zobaczenia. Miał już w głowie nagłówek. Coś w rodzaju „Więzy krwi – więzy przestępcze”. Tak, to brzmi nieźle. Bracia Rebus za kratkami, a wszystko dzięki niemu. Wrócił myślą do sprawy morderstw. To go nie rajcowało, zbyt łatwo pisać o nieporadności policji i jakimś szaleńcu.
Niestety teraz było to jego główne zadanie. Przynajmniej można sobie dzięki temu popatrzeć na Gill Templer.
– Gill!
Dopadł ją w chwili, gdy wsiadała do samochodu.
– Cześć, Jim. – Chłodny, służbowy ton.
– Słuchaj, chciałem cię tylko przeprosić za moje zachowanie na tym party. – Miał zadyszkę po krótkim biegu przez parking, a piekący ból w płucach powodował, że z trudem wydobywał z siebie słowa. – To znaczy, wiesz, trochę się wtedy nawaliłem. W każdym razie, przepraszam.
Ale Gill znała go zbyt dobrze, wiedziała, że to tylko preludium do jakiegoś pytania lub prośby, które zaraz nastąpią. Nagle zrobiło się jej go trochę żal, żal z powodu jego jasnych gęstych włosów domagających się umycia, żal z powodu jego niskiej i przysadzistej – kiedyś myślała, że zwartej i silnej – sylwetki, tego, że czasami cały dygotał, jakby mu było zimno. Jednakże chwila współczucia szybko minęła. Miała za sobą ciężki dzień.
– Dlaczego dopiero teraz o tym mówisz? Mogłeś coś powiedzieć na niedzielnej konferencji.
Potrząsnął przecząco głową.
– Nie było mnie w niedzielę. Miałem lekkiego kaca. Nie zauważyłaś, że mnie nie było?
– A jak miałabym to zauważyć? Był tam tłum ludzi.
To go zabolało, ale puścił mimo uszu.
– No więc, w każdym razie przepraszam teraz – powiedział. – Okej?
– W porządku. – Zrobiła krok w kierunku samochodu.
– Mogę cię zaprosić na jakiegoś drinka, albo co? Na fajkę pokoju, że tak powiem.
– Przykro mi, Jim. Jestem zajęta.
– Spotykasz się z tym Rebusem?
– Może.
– Bądź ostrożna, Gill. Z nim może nie być tak jak trzeba.
Znów się wyprostowała.
– Po prostu uważaj na siebie, dobra?
Nie miał zamiaru nic więcej mówić, jeszcze nie teraz. Po zasianiu ziarna wątpliwości chciał odczekać, aż nieco wykiełkuje. A potem ją dokładnie przepyta i być może wtedy będzie skłonna mu coś powiedzieć. Odwrócił się i z rękami w kieszeniach ruszył w kierunku pubu Sutherland.