Выбрать главу

Że z nim też będzie dobrze.

Tego wieczoru wypił po pracy kilka drinków i postanowił trochę zaszaleć. Morton go zostawił, bo miał coś do załatwienia, ale to go nie zniechęciło. Rebusowi nie potrzebne było żadne towarzystwo. Ruszył po Princes Street, czując w powietrzu obietnice wieczoru. W końcu był wolnym człowiekiem, równie wolnym jak ta młodzież stojąca grupkami pod budką z hamburgerami. Stali tam, tokując i śmiejąc się, i czekali nie wiadomo na co. Ale on wiedział, że czekają na chwilę, kiedy będą już mogli pójść do domu i przespać się do jutra. Na swój sposób on też czekał. I zabijał czas.

W Rutherford Arms spotkał paru pijaczków, których znał z wcześniejszych wieczorów, takich jak ten, a których miał wiele tuż po odejściu Rhony. Przez godzinę pił z nimi, wsysając się w kufel z piwem jak w matczyną pierś. Rozmawiali o piłce nożnej, o wyścigach konnych, o pracy i rozmowa ta mocno Rebusa uspokoiła. Takie sobie zwyczajne pogaduszki wieczorne, ale on z przyjemnością się w nie zanurzył i dorzucał od siebie różne strzępy informacji. Jednak w pewnym momencie uznał, że ma już tego dosyć, przyrzekli więc sobie wszyscy kolejne spotkanie i zdecydowanym, choć nieco chwiejnym krokiem opuścił bar i ruszył w kierunku Leith.

Siedząc przy barze, Jim Stevens obserwował w lustrze, jak Michael Rebus zostawia na stoliku niedopitego drinka i idzie do toalety. Kilka sekund później podążył za nim ten tajemniczy mężczyzna, który siedział dotąd przy innym stoliku. Wyglądało to na krótkie spotkanie jedynie w celu ustalenia następnej dostawy, bo obaj zachowywali się zbyt swobodnie, jak na posiadanie przy sobie czegoś trefnego. Stevens palił papierosa i czekał. Po mniej niż minucie Rebus pojawił się ponownie i podszedł do baru, by zamówić następnego drinka.

John Rebus pchnął wahadłowe drzwi prowadzące do pubu i stanął jak wryty, nie wierząc własnym oczom. Potem podszedł i klepnął brata w ramię.

– Mickey! A ty co tu robisz?

Niewiele brakowało, by nie skończyło się to dla Michaela Rebusa atakiem serca, które skoczyło mu do gardła tak, że mało się nie udławił.

– Tak sobie, wpadłem tylko na drinka, John – wykrztusił, wiedząc, że musi wyglądać na złoczyńcę przyłapanego na gorącym uczynku. – Przestraszyłeś mnie – dodał, próbując się uśmiechać – jak mnie tak znienacka walnąłeś.

– To tylko braterskie klepnięcie, nic więcej. Co pijesz?

W trakcie rozmowy braci tajemniczy mężczyzna wymknął się z toalety i ani razu nie spoglądając na boki, wyszedł z pubu. Stevens widział, jak wychodzi, ale teraz miał co innego na głowie. Nie mógł dopuścić, by policjant go zauważył. Odwrócił się więc od baru, jakby szukał kogoś wzrokiem wśród stolików. Teraz już wiedział na pewno. Policjant też musi być w to zamieszany. Cała ta sekwencja zdarzeń przed jego oczami przebiegła bardzo sprawnie, ale teraz nie miał już wątpliwości.

– Masz tu występ? – John Rebus, rozochocony wypitym alkoholem, na odmianę miał uczucie, że wszystko dobrze się układa. Spotkali się wreszcie z Michaelem na drinku, który sobie od lat obiecywali. Zamówił dla nich po whisky i po piwie do popicia. – To jest pub, gdzie podają solidne porcje whisky – wyjaśnił bratu. – Tu można się naprawdę napić.

Michael wszystko kwitował uśmiechem. Uśmiechał się i uśmiechał, jakby od tego zależało jego życie. Ale w głowie miał galopadę myśli. Ostatnia rzecz, jaka mu teraz była potrzebna, to ten drink z bratem. Jak się to rozniesie, jego łącznik nie uwierzy, że to przypadek, po prostu mu nie uwierzy. Więc jak się wyda, może skończyć z połamanymi nogami. Przecież go ostrzegali. A w ogóle, to czego John tu szuka? Wygląda dość przyjaźnie, jest lekko podpity, ale może to wszystko tylko pułapka na niego? A może jego dostawcę już aresztowano na ulicy przed pubem? Czuł się jak wtedy, gdy jako dziecko ukradł ojcu pieniądze z portfela, a potem całymi tygodniami się tego wypierał, jednocześnie czując jak poczucie winy leży mu na sercu.

Wina, wina, wina.

John Rebus popijał tymczasem drinka i gadał, zupełnie nie wyczuwając nagłej zmiany atmosfery i podejrzliwości ze strony brata. W tej chwili obchodziła go jedynie stojąca przed nim whisky i czekający Michaela występ w miejscowym klubie bingo.

– Mogę pójść z tobą? – spytał. – Może się nareszcie dowiem, jak mój brat zarabia na chlebuś.

– Jasne – powiedział Michael. Obracał w palcach nietkniętą szklankę z whisky. – Wiesz, John, chyba tego nie wypiję. Muszę mieć trzeźwą głowę.

– Pewno. Żebyś mógł cały poddać się tym tajemniczym fluidom. – Rebus z poważną miną zamachał rękami, niby hipnotyzując Michaela, ale w jego szeroko rozwartych oczach był śmiech.

Jim Stevens zabrał z baru papierosy i wciąż odwrócony do braci Rebusów tyłem wyszedł z zadymionego i hałaśliwego pubu. Żałował, że nie było tam trochę ciszej. Tak, żeby mógł dosłyszeć, o czym rozmawiają. Rebus dostrzegł go w chwili, gdy Stevens wychodził.

– Chyba znam tego faceta – powiedział do brata, pokazując drzwi głową. – To reporter z miejscowego szmatławca.

Michael spróbował wymusić na sobie uśmiech i trwać w tym uśmiechu, miał jednak wrażenie, jakby cały jego świat legł w gruzach.

Sala bingo nazywała się Rio Grande i kiedyś była kinem. Usunięto z niej pierwsze dwanaście rzędów krzeseł, a na ich miejscu ustawiono tablice i stojaki do gry w bingo, jednak w głębi sali pozostało jeszcze wiele rzędów zakurzonych, czerwonych pluszowych foteli, widownię na balkonie zaś pozostawiono w ogóle nietkniętą. John Rebus oświadczył, że nie chce dekoncentrować brata i woli siedzieć na górze. Udał się na balkon w ślad za jakimś starszym małżeństwem. Fotele wyglądały na dość wygodne, kiedy jednak zasiadł w jednym z nich w drugim rzędzie, poczuł, jak sprężyny wbijają mu się w siedzenie. Powiercił się więc trochę, szukając wygodniejszej pozycji. Skończyło się na tym, że cały ciężar musiał przenieść na jeden pośladek.

Na parterze frekwencja była niezła, ale tu, na tym zapyziałym balkonie, siedziało tylko to starsze małżeństwo i on. Po chwili w przejściu między fotelami usłyszał kroki. Ten ktoś przez chwilę się zawahał, a potem do drugiego rzędu wsunęła się potężna kobieta. Rebus zmuszony był podnieść głowę i wtedy zobaczył, że kobieta uśmiecha się do niego.

– Nie przeszkodzi panu, jak tu usiądę? – zapytała. – Nie czeka pan na nikogo, prawda?

Miała twarz pełną nadziei. Rebus kiwnął głową z miłym uśmiechem.

– Tak myślałam – powiedziała, siadając obok niego, a on ponowił uśmiech.

W życiu nie widział, żeby Michael tyle się uśmiechał co dziś, w dodatku tak niepewnie. Czyżby spotkanie ze starszym bratem tak go wytrąciło z równowagi? Nie, musiało być coś jeszcze. Uśmiech Michaela przypominał uśmiech drobnego złodziejaszka znów przyłapanego na kradzieży. Musi z nim pogadać.

– Często tu przychodzę pograć w bingo. Więc, wie pan, pomyślałam sobie, że to może być dobry ubaw. Bo od czasu, kiedy zmarł mój mąż… – znacząca przerwa -…no cóż, już nie jest tak samo. Wie pan, lubię czasem wyskoczyć tu i tam. Każdy lubi, prawda? Więc pomyślałam sobie, że tu wpadnę. Nie wiem, co mi kazało przyjść tu na górę. Pewnie przeznaczenie. – Jej uśmiech był jeszcze bardziej promienny i Rebus też odpowiedział uśmiechem.

Miała trochę ponad czterdziestkę, była nieco zbyt mocno umalowana i wyperfumowana, ale poza tym nieźle zakonserwowana. Mówiła z takim zapałem, jakby od wielu dni nie miała się do kogo odezwać i jakby chciała sama sobie udowodnić, że wciąż jeszcze potrafi mówić, a ktoś inny potrafi tego słuchać i rozumieć. Rebusowi zrobiło się jej żal. Widział w niej coś z siebie, może niezbyt dużo, ale jednak.