– Nie – powiedział – nie mam nikogo. Chcę tylko gazetę.
– W porządku. – Lekarz wyjął termometr i zanotował wynik na karcie.
– Jak długo mnie tu zatrzymacie?
– Dwa, trzy dni. Może trzeba będzie sprowadzić psychoanalityka.
– Dajcie sobie spokój z psychoanalizą. Zorganizujcie mi tylko jakieś książki do czytania.
– Zobaczę, co da się zrobić.
Rebus odprężył się i postanowił zostawić sprawy własnemu biegowi. Poleży tu i odpocznie, choć odpoczynek nie jest mu potrzebny, i niech się reszta głowi nad morderstwami. Pieprzyć ich wszystkich równo. Pieprzyć Andersena. Pieprzyć Wallace’a. Pieprzyć Gill Templer.
Ale potem przypomniał sobie swoje dłonie zaciskające się na tym zwiotczałym gardle i przeszedł go dreszcz. Było niemal tak, jakby jego umysł nie należał do niego. Czy on naprawdę miał zamiar udusić tę kobietę? Może jednak powinien porozmawiać z psychoanalitykiem? Kłębiące się pytania spowodowały, że głowa jeszcze mocniej go rozbolała. Starał się nie myśleć o niczym, jednak przed oczami uparcie stawały mu trzy postacie: jego dawny przyjaciel Gordon Reeve, jego nowa kochanka Gill Templer i ta kobieta, z którą ją zdradził i którą niemal udusił. Cała trójka wirowała mu w głowie tak długo, aż obraz stracił ostrość, rozmył się, a on zapadł w sen.
– John!
Szybkim krokiem podeszła do łóżka, trzymając w dłoniach torbę z owocami i butelkę witaminizowanego napoju. Miała na, twarzy makijaż i ubrana była w ściśle prywatne rzeczy. Nachyliła się i musnęła wargami jego policzek, a on poczuł woń francuskich perfum, jednocześnie zerkając w głąb dekoltu jedwabnej bluzeczki. Poczuł lekki wyrzut sumienia.
– Cześć, pani inspektor – odpowiedział. – Proszę – dodał, unosząc róg kołdry. – Wskakuj.
Roześmiała się i przyciągnęła sobie bardzo oficjalnie wyglądające krzesło. Do sali zaczęli teraz wchodzić inni odwiedzający, wszyscy uśmiechnięci i mówiący przyciszonymi głosami w obliczu choroby, której on w sobie nie czuł.
– Jak się czujesz, John?
– Okropnie. Co mi przyniosłaś?
– Winogrona, banany, pomarańcze. Obawiam się, że nic specjalnie oryginalnego.
Rebus oderwał jedną kulkę z kiści winogron i wsadził ją sobie do ust, po czym odłożył na bok jakąś szmirowatą powieść, z którą się zmagał.
– Doprawdy sam już nie wiem, pani inspektor, do czego ja się muszę posuwać, żeby móc się z panią spotkać. – Rebus potrząsnął głową z rezygnacją.
Gill uśmiechnęła się, ale jakby niepewnie.
– Martwiliśmy się o ciebie. Co ci się stało?
– Zemdlałem. I to na dodatek w domu u znajomej. Ale to nic poważnego. Jeszcze parę tygodni życia mi zostało.
Tym razem uśmiech Gill był pełen ciepła.
– Mówią, że to z przepracowania. – Zrobiła przerwę. – Co to za pomysł z tą „panią inspektor”?
Rebus wzruszył ramionami, a potem przybrał nadąsany wyraz twarzy. Poczucie winy mieszało mu się w głowie z poczuciem krzywdy, jaką mu zrobiła, odpychając go, krzywdy, od której wszystko się zaczęło. Postanowił powrócić więc do roli zbolałego pacjenta i bezwładnie opadł na poduszkę.
– Jestem ciężko chory, Gill. Zbyt chory, by odpowiadać na twoje pytania.
– Skoro tak, to dam ci też spokój z tymi papierosami od Jacka Mortona.
Rebus ponownie usiadł.
– Boże, pobłogosław temu człowiekowi. Gdzie one są?
Wyciągnęła dwie paczki z kieszeni żakietu i wsunęła je pod poduszkę.
Chwycił ją za rękę.
– Tęskniłem za tobą, Gill.
Uśmiechnęła się i nie cofnęła ręki.
Jako że jednym z przywilejów policji były odwiedziny bez ograniczeń czasowych, Gill została u Rebusa całe dwie godziny, opowiadając mu o swojej przeszłości i wypytując o jego. Urodziła się w bazie lotniczej w Wiltshire tuż po wojnie. Powiedziała Rebusowi, że jej ojciec był inżynierem lotnictwa zatrudnionym w RAF-ie.
– A mój tata – powiedział Rebus – był w wojsku w czasie wojny. Zostałem poczęty podczas jednej z jego ostatnich przepustek. Z zawodu był estradowym hipnotyzerem. – Na tę informację ludzie zazwyczaj reagowali zdumionym uniesieniem brwi, jednak Gill Templer do nich się nie zaliczała. – Występował w różnych rewiach i kabaretach, a latem wyjeżdżał do Blackpool, do Ayr czy do innych podobnych miejscowości letniskowych, więc wakacje mieliśmy zawsze zagwarantowane gdzieś poza Fife.
Siedziała przy łóżku z głową przekrzywioną na bok i z przyjemnością słuchała tych opowieści. W sali znów było cicho, bo pozostali goście na dźwięk dzwonka ogłaszającego koniec odwiedzin karnie ją opuścili. Pojawiła się siostra pchająca przed sobą wózek, na którym stał ogromny poobijany dzban z herbatą. Gill obdarowana została filiżanką i porozumiewawczym, siostrzanym uśmiechem.
– Miła dziewczyna, ta siostra – powiedział Rebus. Dostał od niej dwie tabletki, niebieską i brązową, i teraz czuł ogarniającą go senność. – Przypomina mi jedną dziewczynę, którą znałem, kiedy byłem w komandosach.
– Jak długo byłeś w komandosach, John?
– Sześć lat. Nie, zaraz, osiem.
– I dlaczego odszedłeś?
Dlaczego odszedłeś? Rhona też go wciąż o to pytała, z natarczywością dodatkowo pobudzoną przeświadczeniem, że coś przed nią ukrywa, że chowa w sobie jakąś straszną tajemnicę.
– Tak naprawdę, to nie wiem. To było tak dawno, że już nie pamiętam. Wzięli mnie na specjalne przeszkolenie i nie bardzo mi to leżało.
I tak było naprawdę. Nie chciał niczego pamiętać z czasów tego szkolenia: fetoru strachu i nieufności, ciągłych wrzasków, wrzasków wciąż tkwiących w jego podświadomości. Wypuście mnie! I tego echa dudniącego w samotnej celi.
– No cóż, ja natomiast pamiętam, że w centrali czeka na mnie praca przy śledztwie w sprawie morderstw.
– Co mi przypomina – rzekł Rebus – że wczoraj wieczorem spotkałem twojego znajomego. Tego reportera, chyba Stevens, prawda? Był w pubie w tym samym czasie co ja. Dziwne.
– Wcale nie takie dziwne, To dla niego typowe pole działań. Zabawne, ale pod pewnymi względami jesteście do siebie podobni. Tyle, że on jest mniej sexy. – Uśmiechnęła się, wstała z metalowego krzesła i znów go cmoknęła w policzek. – Spróbuję jeszcze wpaść, zanim cię wypiszą, ale wiesz, jak to u nas jest. Nic wam nie mogę obiecać na pewno, sierżancie Rebus.
Stojąc, wydała się Rebusowi wyższa, niż ją zapamiętał. Przy następnym pocałunku, tym razem prosto w usta, jej włosy opadły mu na twarz, a on znów zagapił się w ciemną szczelinę między jej piersiami. Nagle poczuł się zmęczony, bardzo zmęczony. Walczył, by nie zamknąć oczu, kiedy szła przez salę, stukając obcasami po wyłożonej terakotą podłodze, po której pielęgniarki w pantoflach na gumowych podeszwach przemieszczały się bezszelestnie jak duchy. Uniósł się nieco na łóżku, by móc popatrzeć na jej oddalające się nogi. Nogi miała zgrabne. Tyle zapamiętał. Pamiętał też, jak tymi nogami go obejmowała, opierając stopy na jego pośladkach. I pamiętał, jak jej włosy niczym wodna kaskada spływały na poduszkę. I jej głos świszczący mu w uszach: „Och tak, John, och tak, tak, tak”.
Dlaczego odszedłeś z wojska?
Odwróciła się w trakcie dławiących spazmów orgazmu.
Dlaczego, John?
„Och, och, och, och”.
Och tak, bezpieczna ucieczka w sen.
17
Wydawcy z satysfakcją obserwowali wpływ Dusiciela z Edynburga na nakłady ich gazet. Podobał im się też niemal organiczny rozrost całej sprawy, jakby ją ktoś świadomie pielęgnował. Okoliczności morderstwa Nicoli Turner były niemal identyczne jak poprzednio. Wyglądało na to, że przed uduszeniem dziewczynki sznurem morderca zawiązał na nim supeł. Ten supeł wbił się potem w gardło ofiary i dodatkowo je pokiereszował. Policja nie uważała, by miało to jakieś istotniejsze znaczenie dla sprawy. Zbyt dużo czasu i energii szło na poszukiwania niebieskiego forda escorta, by przejmować się takim drobnym technicznym szczegółem morderstwa. Sprawdzano każdego niebieskiego escorta w okolicy i przepytywano każdego właściciela lub kierowcę.