Выбрать главу

Gill Templer poinformowała prasę o poszukiwaniach, w nadziei, że wywoła to silny oddźwięk społeczny. Nie omyliła się: sąsiedzi zaczęli donosić na sąsiadów, ojcowie na synów, żony na mężów, a mężowie na żony. W sumie trzeba było sprawdzić ponad dwieście niebieskich escortów. Potem, jeśli nic z tego nie wyniknie, trzeba je będzie sprawdzić ponownie, a następnie akcję sprawdzania rozszerzyć na inne kolory fordów escortów, a w późniejszej kolejności na jasnoniebieskie samochody innych marek. Wszystko to mogło trwać miesiące, a w każdym razie tygodnie.

Jack Morton z kolejnym odbitym na ksero kawałkiem listy w kieszeni odwiedził lekarza i poskarżył się na opuchliznę stóp. Lekarz uznał, że przyczyną jest zbyt intensywne chodzenie w tanim, nie trzymającym właściwie stopy obuwiu. Tyle, to Morton wiedział sam. Miał za sobą już tak wiele rozmów z potencjalnymi podejrzanymi, że zlewali mu się w jedną masę. Wszyscy wyglądali tak samo i wszyscy tak samo się zachowywali: nerwowo, poważnie i niewinnie. Gdybyż tylko Dusiciel zechciał popełnić jakiś błąd. Jak dotąd nie było właściwie żadnych poszlak godnych uwagi. Morton podejrzewał, że pomysł z samochodem też okaże się fałszywym tropem. Ani śladu jakichkolwiek poszlak. Przypomniał sobie te anonimy do Johna. „Pełno wszędzie poszlak”. Czy w tej sprawie też tak może być? Czy to możliwe, że poszlaki są zbyt oczywiste lub zbyt abstrakcyjne, by móc je zauważyć? Rzadko – niesłychanie rzadko – zdarzało się śledztwo w sprawie o morderstwo, w którym nie byłoby jakiegoś punktu zaczepienia, jakiejś wyraźnej poszlaki, tyle że gdzieś ukrytej i czekającej na zauważenie. Ale niech mnie szlag trafi, pomyślał, jeśli wiem, gdzie jej szukać w tym dochodzeniu. Głównie dlatego poszedł do lekarza – w nadziei, że uzyska wyrazy współczucia i kilka dni zwolnienia. A Rebusowi znów się udało, cholernemu szczęściarzowi. Morton zazdrościł Rebusowi jego choroby.

Zaparkował przed wejściem do biblioteki na podwójnej żółtej linii i wszedł do środka. Ogromny hol wejściowy przypomniał mu czasy, kiedy sam jako dziecko korzystał z biblioteki i przychodził tu, ściskając pod pachą książki z obrazkami wypożyczone z działu dziecięcego. Wtedy ten dział był na dole. Ciekawe czy tak zostało. Dostawał od matki pieniądze na autobus i przyjeżdżał do śródmieścia, oficjalnie po to, by wymienić książki w bibliotece, ale tak naprawdę, by przez godzinę lub dwie powłóczyć się po ulicach i posmakować życia, które go czeka, kiedy dorośnie i będzie naprawdę wolny. Miał zwyczaj wypatrywać amerykańskich turystów i podglądać ich butną pewność siebie i ich pękate portfele oraz takie same brzuchy. Widział, jak obfotografowują pomnik Greyfriars Bobby [Greyfriars Bobby – pomnik szkockiego teriera, który po śmierci swego pana, policjanta Johna Graya, przez 14 lat warował przy jego grobie.] na kościelnym dziedzińcu. Sam wielokrotnie go oglądał, ale niczego szczególnego nie odczuwał. Znał z lektury historię Sygnatariuszy [Chodzi o Sygnatariuszy Porozumienia Kościelnego z 1638 roku wymierzonego przeciwko obcym (angielskim) wpływom religijnym.] i diakona Brodie, czytywał o publicznych egzekucjach na High Street i z zadumą myślał o mieście i kraju, w którym przyszło mu żyć. Potrząsnął głową, by uwolnić się od wspomnień, i podszedł do stoiska informacji.

– Dzień dobry panu.

Odwrócił się i zobaczył dziewczynkę, a właściwie młodą kobietę, stojącą obok z książką przyciśniętą do drobnych piersi. Zmarszczył czoło.

– To ja, Samantha Rebus.

Oczy rozwarły mu się szeroko ze zdumienia.

– Boże jedyny, rzeczywiście. No, no. Ależ wyrosłaś od czasu, kiedy cię ostatni raz widziałem. Musiało to być rok albo i dwa temu. Co u ciebie?

– Wszystko w porządku, dziękuję. Jestem tu z mamą. A pan służbowo?

– Coś w tym rodzaju. – Morton czuł, jak świdruje go wzrokiem. Mój Boże, oczy ma zupełnie jak ojciec. Wyraźna spuścizna po Rebusie.

– A co słychać u taty?

Powiedzieć jej, czy nie mówić. Właściwie, dlaczego nie? Z drugiej strony, dlaczego ma się dowiadywać od niego?

– Wszystko w porządku, o ile mi wiadomo – powiedział, mając świadomość, że to prawda tylko w siedemdziesięciu procentach.

– Idę do działu młodzieżowego. Mama siedzi w czytelni, ale tam jest strasznie nudno.

– To chodźmy razem. Właśnie tam się wybierałem.

Uśmiechnęła się do niego i do myśli snujących się po jej nastoletniej głowie, a Jack Morton pomyślał, że chyba jednak nie jest podobna do ojca. Jest na to zbyt miła i zbyt dobrze wychowana.

Policji zgłoszono zaginięcie czwartej dziewczynki. Rezultat końcowy był praktycznie przesądzony. Żaden bukmacher nie przyjąłby zakładu.

– Musimy wykazać się wyjątkową czujnością – podkreślił Anderson. – Dziś wieczorem włączamy do akcji dodatkowe siły. Pamiętajcie – obecni na odprawie policjanci sprawiali wrażenie znużonych i zniechęconych – że jeśli zamorduje tę ofiarę, to będzie chciał się pozbyć ciała, więc jeżeli uda nam się go na tym przyłapać, albo ktoś go zauważy – wystarczy jeden świadek – to już jest nasz. – Anderson walnął pięścią w otwartą dłoń, jednak nikogo to zbytnio nie porwało. Jak dotąd Dusicielowi udało się z powodzeniem pozbyć trzech ciał w trzech różnych rejonach miasta: Oxgangs, Haymarket, Colinton. Przecież policja nie może być wszędzie (choć mieszkańcom ostatnio zdawało się, że tak jest), choćby nie wiadomo jak się starała. – I tak jak przedtem – ciągnął inspektor, zerkając do akt – to ostanie uprowadzenie wydaje się nie mieć żadnych cech łączących je z wcześniejszymi przypadkami. Ofiara nazywa się Helen Abbot. Ma osiem lat, więc jak widzicie, jest młodsza od pozostałych. Jasnobrązowe włosy do ramion. Widziana po raz ostatni w towarzystwie matki w sklepie na Princes Street. Matka mówi, że w pewnym momencie dziewczynka po prostu znikła. Chwilę wcześniej była obok, chwilę później już jej nie było, podobnie jak ofiara numer dwa.

Analizując to po czasie, Gill Templer doszła do wniosku, że to bardzo dziwne. Przecież niemożliwe, by dziewczynki uprowadzono wewnątrz sklepów. Coś takiego zapewne nie obyłoby się bez krzyków i bez świadków. Ktoś zeznał, że dziewczynkę z opisu przypominającą Mary Andrews – ofiarę numer dwa – widział wchodzącą po schodach prowadzących od Galerii Narodowej na The Mound [sztuczna grobla w centrum Edynburga służąca jako popularny deptak.]. Szła sama i wyglądała na uradowaną. A jeśli tak, pomyślała Gill, to znaczy że się urwała matce. Tylko dlaczego? Czyżby na jakieś potajemne spotkanie z kimś, kogo znała i kto okazał się jej mordercą? Jeśli tak, to należałoby przyjąć, że wszystkie ofiary znały swego mordercę, a zatem musiało istnieć coś, co wszystkie je łączyło. Chodziły do różnych szkół, miały różnych przyjaciół, były w różnym wieku. Cóż więc mogło być tym wspólnym elementem łączącym wszystkie dziewczynki?

Poddała się, kiedy rozbolała ją głowa. Ponadto dojechała właśnie do ulicy Johna i co innego miała teraz na głowie. Wysłał ją tu po czyste rzeczy, żeby mieć się w co ubrać, kiedy go wypiszą ze szpitala. Poprosił też, by sprawdziła, czy nie czeka na niego jakaś pilna korespondencja i czy działa centralne ogrzewanie. Dał jej klucz do mieszkania i kiedy teraz wchodziła na klatkę schodową, poczuła więź łączącą ją z Rebusem. Ciekawe, czy wyjdzie z tego ich związku coś poważnego. Był fajnym człowiekiem, tylko trochę znerwicowanym i zamkniętym w sobie. Ale może właśnie to ją w nim pociągało.