Выбрать главу

– Jestem ciekawa, to wszystko – stwierdziła i ponownie przeczytała list.

Nie był napisany przez typowego świra, to nie był świrowaty styl. To ją najbardziej zaniepokoiło. Po zastanowieniu Rebus doszedł do wniosku, że chyba rzeczywiście listy pojawiały się równocześnie z kolejnymi zniknięciami. Czy znaczyło to, że cały czas miał pod nosem coś, co w jakiś sposób łączyło się z morderstwami? Czy znaczyło to, że był ślepy i przez cały czas miał klapki na oczach jak dorożkarski koń? Albo to, albo wszystko jest jakimś strasznym zbiegiem okoliczności.

– To tylko zbieg okoliczności, Gill.

– To powiedz mi, kiedy dostałeś te poprzednie listy.

– Nie pamiętam.

Nachyliła się nad nim, a przez szkła okularów jej oczy wydały mu się ogromne. Powiedziała spokojnym tonem:

– Czy ty coś przede mną ukrywasz?

– Skąd!

Wszyscy pacjenci na sali popatrzyli w kierunku jego zduszonego krzyku, a on poczuł jak policzki nabierają rumieńców.

– Nie – powiedział szeptem. – Niczego przed tobą nie ukrywam. A w każdym razie…

Tylko właściwie, skąd pewność? W ciągu tych lat aresztował tylu ludzi, tylu z nich postawił zarzuty, tyle razy się pomylił, narobił sobie tylu wrogów. Chyba by go żaden z nich tak nie prześladował? No chyba nie.

Z kartką i piórem w ręku przeglądnęli kolejne anonimy: data, treść, sposób dostarczenia. Gill zdjęła okulary i z westchnieniem roztarła sobie grzbiet nosa.

– To zbyt dużo jak na zbieg okoliczności, John.

W głębi duszy czuł, że ma rację. Wiedział, że pozory mylą i że nic nie dzieje się przypadkowo.

– Gill – powiedział po dłuższej chwili milczenia i uniósł kołdrę. – Wynośmy się stąd.

W czasie jazdy samochodem próbowała rozbudzić jego wyobraźnię pytaniami. Kto to może być? Co ich może łączyć? Dlaczego właśnie on?

– O co ci chodzi?! – wrzasnął w końcu. – Jestem podejrzany, czy jak?

Spojrzała mu głęboko w oczy, jakby starając się dotrzeć do ukrytej w głębi prawdy. Była rasową policjantką, a dobry policjant nie ufa nikomu. Patrzyła na niego jak na uczniaka, który został skarcony, ale który wciąż jeszcze chowa w zanadrzu jakieś sekrety i wciąż ma jeszcze grzechy do wyznania. Wyspowiadaj się, chłopcze.

Gill wiedziała, że na razie jest to tylko przeczucie, nie mające oparcia w faktach. Ale jednocześnie czuła, że coś w tym jest, że być może za tymi płonącymi oczami coś się kryje. Nie takie rzeczy widywała już podczas tylu lat służby w policji. Rzeczy o wiele dziwniejsze dzieją się na okrągło. Prawda jest zawsze dziwniejsza od fikcji, nikt nigdy nie jest całkowicie niewinny. Stąd ten wyraz winy na twarzy każdego przesłuchiwanego, obojętnie kogo. Każdy ma zawsze coś do ukrycia. Najczęściej jakieś drobiazgi, dodatkowo jeszcze rozmyte przez upływ lat. Żeby móc się dobrać do tego rodzaju przestępstw, trzeba by mieć Policję Myśli. Ale gdyby John… gdyby John Rebus miał być w jakiś sposób zamieszany w cały ten dramat, to wówczas… To było zbyt absurdalne, by nawet o tym myśleć.

– Oczywiście, że nie jesteś podejrzany – oznajmiła – ale z tego może wyniknąć coś ważnego, nie uważasz?

– To już zostawmy Andersenowi, niech on się tym martwi – odparł i zamilkł. Gill zaś czuła, że dygoce.

I wtedy przyszło jej coś do głowy: a jeśli on sam do siebie pisze te listy?

18

Poczuł ból w ramionach, ale spojrzał w dół i stwierdził, że mała przestała już walczyć. Nadchodzi taki błogosławiony moment, w którym odechciewa się już żyć i w którym umysł i ciało przyjmują to do wiadomości. To wspaniały moment błogiego spokoju, najpiękniejszy i najspokojniejszy moment całego życia. Wiele lat temu on sam próbował popełnić samobójstwo i znał rozkosz tej chwili. Ale potem w szpitalu tak go potraktowali, że nic mu z tego nie wyszło. Przywrócili mu ochotę do życia, a teraz on im się odwdzięcza, wszystkim im się odwdzięcza. Dostrzegał ironię zawartą w historii swego życia, więc zachichotał, zrywając taśmę z ust Helen Abbot, a następnie małymi nożyczkami rozciął jej więzy. Z kieszeni spodni wyciągnął mały aparacik i pstryknął jej jeszcze jedno zdjęcie, coś w rodzaju memento mori. Jeśli go kiedyś złapią, to te zdjęcia staną się dowodem koronnym przeciwko niemu, jednak nigdy nie będą mogli nazwać go zboczeńcem seksualnym. Seks nie ma nic wspólnego z tym, co robi; te dziewczynki to tylko pionki, których los był im pisany już z chwilą chrztu. Ale następna i ostatnia będzie tą, o którą naprawdę chodzi. Jeśli tylko się uda, to zajmie się nią jeszcze dzisiaj. Znów zachichotał. Cała ta gra jest jeszcze lepsza, niż kółko i krzyżyk. Przecież wygrywa i tu i tu.

19

Inspektor William Anderson kochał brać udział w pogoni i miotać się między wskazaniami instynktu a mozolnego śledztwa. Lubił też czuć za sobą poparcie całego wydziału. Rzucając polecenia podwładnym i narzucając im swoje koncepcje i strategię działania, był w swoim żywiole.

Wolałby oczywiście, żeby Dusiciel był już pod kluczem – to jasne. Nie jest przecież sadystą. Prawo należy respektować. Niemniej, im dłużej to wszystko trwało, z tym większą satysfakcją pławił się w oczekiwaniu na sukces, satysfakcją, jaką dawało dowodzenie całą akcją.

Dusiciel czasami zostawiał jednak jakieś ślady, a to było dla Andersona najważniejsze. Najpierw ten niebieski ford escort, teraz nowa teoria, że był kiedyś w wojsku lub wciąż jeszcze w nim jest, oparta na sposobie wiązania węzłów na sznurze używanym do duszenia. Tego rodzaju strzępy informacji w pewnym momencie doprowadzą ich do mordercy i pozwolą go aresztować. A wówczas Anderson będzie przywodził swej ekipie zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym. Zrobią z nim kolejny wywiad w telewizji, w prasie ukaże się jego następne udane zdjęcie (był dość fotogeniczny). O tak, zwycięstwo będzie słodkie. Pod warunkiem, oczywiście, że Dusiciel nie rozpłynie się nagle we mgle, tak jak to się stało z wieloma przestępcami przed nim. Takiej ewentualności w ogóle nie chciał brać pod uwagę; nogi robiły mu się wtedy jak z waty.

Nie to, żeby Rebusa jakoś specjalnie nie lubił. W sumie był z niego niezły gliniarz, może z troszkę zbyt drastycznymi metodami działania. Wiedział też, że przeżywa kryzys w życiu osobistym. Powiedziano mu nawet, że ta kobieta, z którą teraz mieszka jego syn, to była żona Rebusa. Wolał o tym nie myśleć. Kiedy Andy trzasnął drzwiami, opuszczając dom rodzinny, w tym samym momencie jego ojciec wyrzucił go ze swego życia. Jak można w dzisiejszych czasach poważnie traktować pisanie poezji? Toż to kompletna bzdura. A potem jeszcze na dodatek wprowadzić się do żony Rebusa… Nie, to nieprawda, że Rebusa nie lubi, jednak kiedy go zobaczył, jak idzie w towarzystwie tej ładnej rzeczniczki prasowej, poczuł jak mu się coś w żołądku przewraca. Oparł się o krawędź biurka, którego właściciel akurat miał wolne.

– Miło cię znów powitać, John. Dobrze się czujesz?

Anderson wyciągnął ku niemu rękę, więc zaskoczony Rebus musiał ją uścisnąć.

– W porządku, panie inspektorze – odpowiedział.

– Panie inspektorze – zagadnęła Gill Templer – możemy z panem chwilę porozmawiać? Zdarzyło się coś nowego.

– Raptem ślad czegoś nowego – wtrącił Rebus i popatrzył na Gill.

Anderson spojrzał kolejno na oboje.

– Więc chodźmy do mnie – powiedział.

Gill przedstawiła swoją wersję, a Anderson, czując się ważny i chroniony przez swoje biurko, słuchał i od czasu do czasu rzucał spojrzenie na Rebusa, który reagował na nie przepraszającym uśmiechem. Przepraszam, mówił uśmiech, że zawracamy panu głowę.