Выбрать главу

A teraz dorzucili mu jeszcze głazy do toczenia pod górę.

Spojrzał w sufit.

– Boże, dopomóż – szepnął i ruszył do samochodu.

2

Sutherland Bar był miejscem, gdzie chętnie gaszono pragnienie. Nie było w nim ani szafy grającej, ani gier wideo, ani automatów do gry. Wystrój był dość spartański, a obraz na telewizorze zazwyczaj drgał i podskakiwał. Do połowy lat sześćdziesiątych nie wpuszczano tu w ogóle kobiet. Można by pomyśleć, że to wszystko po to, by ukryć najlepsze piwo beczkowe w całym Edynburgu. McGregor Campbell pociągał z kufla ze wzrokiem wlepionym w ekran telewizora nad barem.

– Kto wygrywa? – odezwał się głos obok.

– Nie wiem – powiedział i odwrócił głowę w kierunku głosu. – Aa, cześć Jim.

Na sąsiednim stołku siedział przysadzisty mężczyzna i z pieniędzmi w dłoni czekał, aż barman go zauważy. Wzrok miał też skierowany na ekran telewizora.

– Wygląda na ostrą walkę – stwierdził. – Chciałbym, żeby wygrał Mailer.

Mac Campbellowi wpadł do głowy pomysł.

– A ja myślę, że go Maxwell załatwi, i to gładko. Robimy zakład?

Mężczyzna sięgnął do kieszeni po papierosy i spojrzał na policjanta.

– O ile? – zapytał.

– O piątala? – rzucił Campbell.

– Stoi. Tom, nalej mi tu jedno duże. Dla ciebie też, Mac?

– Jeszcze raz to samo, dzięki.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu i pociągając piwo, obserwowali walkę. Zza pleców dochodziły ich od czasu do czasu stłumione okrzyki, którymi witano jakiś celny cios czy zgrabny unik.

– Twój faworyt nieźle sobie radzi, jeśli tylko uda mu się dotrzymać do końca – powiedział Campbell, zamawiając następną kolejkę.

– Poczekamy do końca, to zobaczymy, nie? A przy okazji, co słychać w robocie?

– W porządku. A u ciebie?

– Jak chcesz wiedzieć, to ostatnio cholerna harówa. – Na krawat spadło mu trochę popiołu z papierosa, który nawet na chwilę nie opuszczał jego ust, choć często ledwo się w nich trzymał. – Straszna harówa.

– Ciągle zajmujesz się tą sprawą narkotykową?

– Właściwie to już nie. Przerzucili mnie na te porwania.

– Naprawdę? Rebusa też. Tylko mu się nie naraź.

– Pismaki i tak wszystkim się narażają. Tak już musi być, nie ma na to rady.

Mac Campbell traktował Stevensa dość nieufnie, jednak mimo zdarzających się zgrzytów cenił tę znajomość, bo czerpał z niej informacje przydatne w jego pracy. Oczywiście najbardziej soczyste kawałki Stevens zachowywał tylko dla siebie. Tak działali wszyscy mający wyłączność. Jednak zawsze był gotów do handlu wymiennego, a Campbell miał wrażenie, że często zadowalają go zupełnie błahe informacje i pogłoski. Przypominał srokę, która bez żadnej selekcji zbiera wszystko, co się świeci, w ilościach, z których nigdy w pełni nie skorzysta. Tyle że z reporterami nigdy do końca nie wiadomo. W każdym razie Campbell cieszył się, że Stevens zalicza się do jego przyjaciół, a nie wrogów.

– To co będzie z twoimi materiałami z tej sprawy narkotykowej?

Stevens wzruszył ramionami.

– Nic w nich nie ma takiego, co mogło by wam się teraz do czegoś przydać. Ale nie mam zamiaru tego odpuścić, jeśli o to ci chodzi. Nie, to zbyt wielkie gniazdo żmij, żeby je puścić wolno. Cały czas będę miał oczy otwarte.

Rozległ się gong oznajmiający początek ostatniej rundy. Dwa spocone, śmiertelnie zmęczone ciała zwarły się ze sobą, tworząc plątaninę kończyn.

– Mailer wciąż się nieźle trzyma – powiedział Campbell i poczuł, jak ogarnia go niemiłe przeczucie. Ale to chyba niemożliwe. Przecież Rebus by mu czegoś takiego nie zrobił. Nagle Maxwell, cięższy i powolniejszy z walczących zawodników, otrzymał cios prosto w twarz i zatoczył się do tyłu. W barze rozległy się okrzyki w oczekiwaniu końca walki. Campbell wbił wzrok w kufel. Maxwella liczono teraz na stojąco. Koniec walki. Sensacja w ostatnich sekundach walki, jak się wyraził komentator.

Jim Stevens wyciągnął rękę.

Zabiję cholernego Rebusa, pomyślał Campbell. Z bożą pomocą zabiję drania.

Później, już przy drinkach zapłaconych pieniędzmi Campbela, Jim Stevens zapytał o Rebusa.

– To zanosi się, że go w końcu poznam – rzekł.

– Może tak, może nie. Nie ma najlepszych układów z Andersonem, więc może na niego spaść papierkowy szajs i całymi dniami będzie ślęczał przy biurku. Tyle, że Rebus tak naprawdę z nikim nie ma najlepszych układów.

– Doprawdy?

– To znaczy, nie jest taki najgorszy, ale nie jest z tych, których daje się łatwo polubić. – By uniknąć badawczego wzroku reportera, Campbell udał, że przygląda się jego krawatowi. Świeżo spadły popiół papierosowy pokrył jedynie znacznie starsze plamy. Chyba jajko, jakiś tłuszcz, alkohol. Z pozoru nieuważni reporterzy zwykle okazują najwięcej sprytu, Stevens zaś miał tyle sprytu, ile wynikało z jego dziesięcioletniego doświadczenia w lokalnej gazecie. Mówiło się, że odrzucił propozycje pracy w gazetach londyńskich tylko dlatego, że lubił mieszkać w Edynburgu. A szczególnie w swojej pracy lubił to, że pozwalała mu wyciągać na światło dzienne najbardziej ponure sekrety miasta – krwawe zbrodnie, korupcję, przestępczość zorganizowaną i handel narkotykami. Campbell nie znał drugiego tak dociekliwego reportera i być może z tego właśnie powodu szefowie policji zbytnio go nie lubili i nie ufali mu. Już samo to świadczyło o tym, że dobrze wykonuje swoją pracę. Campbell widział jak z kufla Stevensa ulewa się trochę piwa i kapie mu na spodnie.

– A ten Rebus – zaczął Stevens, wycierając usta – to brat tego hipnotyzera, prawda?

– Pewnie tak. Nigdy go o to nie pytałem, ale nie ma chyba zbyt wielu ludzi o takim nazwisku, nie sądzisz?

– Tak też sobie pomyślałem. – Pokiwał głową, jakby dokonał jakiegoś ważnego odkrycia.

– No i co z tego?

– Och, nic takiego. Coś tam. Więc mówisz, że nie cieszy się nadmierną popularnością?

– Tego nie powiedziałem. Właściwie to mu nawet współczuję. Ma ostatnio dużo na głowie. Nawet jakiś wariat zaczął do niego listy pisać.

– Listy od wariata? – Stevens zapalił kolejnego papierosa i przez chwilę spowiła go chmura dymu. Powietrze w pubie było jak niebieskawa mgiełka.

– Nie powinienem ci tego mówić. To jest informacja absolutnie nieoficjalna, poza protokołem.

Stevens skinął głową.

– Absolutnie. Tak tylko pytam. Ale takie listy się zdarzają, nie?

– Nie tak znów często. I na pewno nie takie dziwne, jak te, które on dostaje. Nie ma w nich żadnych gróźb, ani nic z tych rzeczy. Tyle, że są po prostu… dziwne.

– Mów dalej. Dlaczego są dziwne?

– No więc w każdym jest kawałek sznurka z zawiązanym węzełkiem i kartka, na której jest napisane coś w rodzaju: „Wszędzie są poszlaki”.

– O cholera. To niesamowite. Cała ta rodzina jest trochę niesamowita. Jeden hipnotyzer, a drugi dostaje anonimy. On przedtem był w wojsku, nie?