Выбрать главу

Zważywszy dotychczasowy przebieg wypadków, trudno było poważnie brać taki scenariusz pod uwagę, więc Gill traktowała go bardzo poważnie. W końcu go jednak odrzuciła, praktycznie z jednego tylko powodu: John Rebus kiedyś kochał się z nią, kiedyś obnażył przed nią swoją duszę, kiedyś chwycił ją za rękę pod szpitalną kołdrą. Czy ktoś, kto ma coś do ukrycia, zdecydowałby się zadawać z policjantką? Nie, to wydawało się już całkowicie nieprawdopodobne.

Więc całą tę wersję dopisała tylko do listy innych możliwości. W głowie Gill zaczynało wirować. Gdzież on jest u diabła? I co się stanie, jeżeli Reeve go dopadnie, zanim oni dopadną Reeve’a? Jeżeli John Rebus jest dla swego wroga jak przyciągający go magnes, to czyż nie jest czystym szaleństwem, że gdzieś tam kręci się samotnie, wszystko jedno gdzie? Pewnie, że to głupota. Już głupotą było dopuszczenie do tego, że wyszedł z gabinetu, że opuścił budynek i rozpłynął się jak we mgle. Cholera. Chwyciła słuchawkę i ponownie wykręciła numer do jego mieszkania.

26

John Rebus przedzierał się przez dżunglę miejską, której odwiedzający miasto turyści nigdy nie oglądają, bo zbyt są zajęci fotografowaniem cieniów przeszłości na złoceniach starych świątyń. Dżungla ta potrafi bezlitośnie i niepostrzeżenie wessać w siebie każdego i poddać go działaniu naturalnej niszczycielskiej siły.

Koledzy z zachodniego wybrzeża wmawiali mu, że Edynburg to spokojny teren. Przejedź się choćby nocą po Partick, mawiali, to sam zobaczysz. Ale Rebus wiedział, że to nieprawda. Wiedział, że Edynburg stwarza tylko takie wrażenie, przez co świat przestępczy mniej się rzuca w oczy, choć nie mniej daje się we znaki. Edynburg to miasto schizofreniczne – to przecież miasto Jekylla i Hyde’a, miasto diakona Brodie, miasto kożuchów z wierzchu i braku majtek pod spodem (jak twierdzą ci z zachodu). Jednocześnie miasto nieduże, więc choć to mu trochę ułatwiało zadanie.

Rozpoczął polowanie od uczęszczanych przez różnego rodzaju twardzieli barów w osiedlach robotniczych, gdzie królowała heroina i bezrobocie. Wiedział, że anonimowość tych miejsc pozwala potajemnie zaplanować przestępstwo, zrealizować je i ujść cało. Próbował wejść w skórę Gordona Reeve’a, była to jednak skóra tyle razy przez niego zrzucana i zmieniana, że w końcu Rebus musiał sam przed sobą przyznać, że próby te jeszcze bardziej go oddalają od zrozumienia opętanego morderczą manią brata-szaleńca. Kiedy jednak próbował myśleć o nim jak o kimś obcym, wcale nie było lepiej i Reeve pozostawał równie enigmatyczny. Może wyśle mu jeszcze jakiś list, może dorzuci jeszcze jakąś poszlakę, by się z nim podrażnić. Och, Sammy, Sammy, Sammy. Boże, błagam, zachowaj ją przy życiu, pozwól jej żyć.

Gordon Reeve wysmyknął się ze świata Rebusa. Zawisł gdzieś wysoko nad jego głową i pławił się w zdobytej nad nim przewadze. Realizacja jego planu zajęła mu aż piętnaście lat, ale mój Boże, jakiż to piekielny plan! W czasie tych piętnastu lat zapewne zmienił i nazwisko, i wygląd zewnętrzny; podjął jakąś zwyczajną pracę i rozpoczął śledzenie Rebusa. Od jak dawna go obserwuje? Obserwuje, nienawidzi i knuje spisek? Wszystkie te chwile, kiedy nagle bez żadnego powodu czuł ciarki na plecach, te głuche telefony, te wszystkie drobne i łatwo wyrzucane z pamięci zdarzenia. A nad tym wszystkim góruje uśmiechnięta twarz Reeve’a, złego ducha trzymającego w ręku losy Rebusa. Rozdygotany Rebus wszedł do jakiegoś pubu i dla uspokojenia zamówił potrójną whisky.

– Lejemy tu po ćwierć gilla [Gill – brytyjska jednostka miary płynów, głównie alkoholu, l gili = 0,142 litra, zatem ćwierć gilla to w przybliżeniu 35 gramów.], koleś. Na pewno chcesz potrójną?

– Na pewno.

A co mi tam. Wszystko mi jedno. Jeśli Pan Bóg rzeczywiście patrzy na wszystko z nieba i czasami wychyla się, by dotknąć swego dzieła, to doprawdy dziwaczny to dotyk. Rozglądając się wokół, Rebus miał przed sobą kwintesencję ludzkiej biedy i beznadziei. Przy stołach siedzieli nad małymi piwami starzy ludzie i pustym wzrokiem gapili się na drzwi wejściowe. Czy lękają się tego, co jest za nimi na zewnątrz? Czy też może obawiają się, że to, co dzieje się za drzwiami, któregoś dnia wedrze się do ich mrocznych zakamarków i napełni je grozą apokalipsy jak ze Starego Testamentu, jakiegoś monstrum, jakiegoś niszczącego wszystko potopu? Rebus nie potrafił niczego odczytać z ich oczu, podobnie jak oni nie odczytaliby niczego z jego oczu. Ta umiejętność przechodzenia obok niedoli innych, bez konieczności angażowania się w nią, pozwala ludziom przeć do przodu, zajmować się wyłącznie sobą, nie dostrzegać żebraków i ich wyciągniętych rąk. Rebus w duchu sam był teraz żebrakiem błagającym owego dziwnego Boga o pomoc w odnalezieniu Reeve’a, o szansę wytłumaczenia się przed szaleńcem. Bóg jednak nie reagował. W telewizji leciał jakiś głupkowaty quiz.

– Precz z imperializmem, precz z rasizmem.

Za Rebusem stała młoda dziewczyna ubrana w kurtkę ze sztucznej skóry i z małymi okrągłymi okularkami na nosie. Odwrócił się w jej kierunku. W jednym ręku trzymała metalową puszkę na datki, w drugiej plik gazetek.

– Precz z imperializmem, precz z rasizmem.

– No właśnie słyszę. – Czuł jak wypity alkohol rozchodzi mu się po całym ciele, rozluźnia szczęki i mięśnie. – A skąd ty jesteś?

– Z Rewolucyjnej Partii Robotniczej. Jedynym sposobem na obalenie ustroju imperialistycznego jest zjednoczenie się klasy robotniczej i obalenie rasizmu. Bo rasizm to kręgosłup wyzysku.

– Mhm. A czy ty, słoneczko, nie mylisz przypadkiem dwóch zupełnie różnych spraw?

Zjeżyła się, ale gotowa była podjąć dyskusję. Wszyscy aktywiści są tacy sami.

– Obie są nierozerwalnie z sobą związane. Kapitalizm zbudowano na pracy niewolniczej i niewolnicza praca nadal go utrzymuje.

– Tylko że ty wcale nie mówisz jak niewolnica, moja miła. Gdzie się uczyłaś tego akcentu? W Cheltenham?

– Mój ojciec był niewolnikiem ideologii kapitalistycznej. Nie wiedział, co robi.

– Chcesz przez to powiedzieć, że cię posłał do ekskluzywnej szkoły?

Teraz była już naprawdę zła. Rebus zapalił papierosa. Poczęstował ją, ale odmówiła. Pewnie w proteście przeciwko wyzyskowi kapitalistycznemu w postaci tytoniu zbieranego przez niewolników gdzieś w Ameryce Południowej. Była całkiem ładna, na oko osiemnaście, dziewiętnaście lat. Na nogach śmieszne wiktoriańskie spiczaste ciżemki. Długa prosta czarna spódnica, czarna bluzka. Czerń to kolor buntu. Jeśli chodzi o bunt, był całkowicie za.

– Jesteś pewnie studentką?

– Zgadza się – powiedziała, niepewnie przestępując z nogi na nogę.

Nauczyła się już wyczuwać klienta. Ten wyraźnie klientem nie był.

– Na Uniwersytecie Edynburskim?

– I co studiujesz?

– Anglistykę i nauki polityczne.

– Anglistykę? A słyszałaś o facecie nazwiskiem Eiser? Podobno tam wykłada.

Skinęła głową.

– Stary faszysta – powiedziała. – Jego teorie językowe to nic innego jak tylko skrajnie prawicowa propaganda, tylko żeby zamydlić oczy proletariatowi.

Rebus kiwnął głową.

– Przypomnij mi, jak się nazywa ta twoja partia?

– Rewolucyjna Partia Robotnicza.

– Ale sama jesteś studentką. Nie robotnicą ani, jak na moje oko, nie proletariuszką. – Twarz jej płonęła, a z oczu sypały się iskry. Pomyślał, że jak zrobią rewolucję, to pewnie jako pierwszy pójdzie pod ścianę. A wciąż jeszcze nie wyciągnął swojego asa atutowego. – Więc właściwie dopuszczasz się pogwałcenia Ustawy o Działalności Zawodowej, prawda? A jak to jest z tą puszką? Masz pozwolenie na prowadzenie publicznej zbiórki pieniędzy?