Выбрать главу

Puszka była stara i pogięta, a etykieta określająca jej pierwotne przeznaczenie została z niej zdarta. Była to prosta czerwona puszka, jakiej używają przy zbiórkach w Dniu Weteranów. Tyle, że dziś nie był Dzień Weteranów.

– Jest pan gliną?

– Trafiłaś za pierwszym razem. No to jak, masz to pozwolenie? Bo jak nie, to będę musiał cię zatrzymać.

– Pierdolony faszysta!

Uznała, że to pozwala jej z godnością zejść ze sceny, więc odwróciła się do Rebusa plecami i ruszyła w kierunku wyjścia. Chichocąc pod nosem, Rebus dopił whisky. Biedna mała. Ale wyrośnie z tego. Jej idealizm się rozmyje, kiedy tylko dostrzeże, jaka wszędzie panuje hipokryzja i jakie luksusy mogą stać się jej udziałem poza murami uniwersytetu. Po skończeniu studiów wszystko to stanie przed nią otworem, a ona będzie chciała to mieć: dobra praca w Londynie, własne mieszkanie, samochód, wysoka pensja, zaprzyjaźniona winiarnia. I za kawałek tego tortu odrzuci całą swoją ideologię. Ale w tej chwili nie potrafi tego zrozumieć. Teraz jest dla niej czas buntu przeciwko własnemu gniazdu rodzinnemu. Tak jest na wszystkich uczelniach. Wszystkim się wydaje, że jak tylko uda im się wyrwać spod kurateli rodziców, to odmienia cały świat. Rebusowi też się tak kiedyś wydawało. Planował, że wróci z wojska do domu obwieszony medalami i z plikiem dyplomów zasługi pod pachą, a wtedy im dopiero pokaże. Ale wyszło inaczej. Lekko przygaszony tym wspomnieniem, miał już wyjść, kiedy usłyszał, że ktoś coś do niego mówi.

– No i ni chu-chu, to nic nie daje, co nie, synku?

Te perły barowej mądrości posypały się z ust starej kobiety siedzącej przy barze kilka stołków dalej. Rebus widział, jak jej różowy język porusza się w czarnej czeluści ust pełnej spróchniałych zębów.

– No – potwierdził, płacąc barmanowi, który w uśmiechu odsłonił rząd zielonkawych zębów. Rebus słyszał dźwięk dochodzący z telewizora, szczęk kasy, pokrzykiwania staruchów, jednak za całą tą kakofonią krył się jeszcze inny dźwięk, niski i czysty, bardziej rzeczywisty niż wszystkie pozostałe dźwięki.

Wrzask Gordona Reeve.

Wypuście mnie! Wypuście mnie!

Tym razem jednak Rebus nie poczuł zawrotu głowy, nie owładnęło nim uczucie paniki, nie rzucił się do ucieczki. Przyjął ten dźwięk i poczekał, aż go zaleje, wybrzmi do końca i ucichnie. Nigdy już nie będzie od niego uciekać.

– Wóda nigdy niczego nie załatwi, synku – ciągnęła dalej kobieta. – Popatrz se na mnie. Była ze mnie kiedyś kobita jak ta lala, ale jak mój stary wykorkował, to się posypałam. Kapujesz, o co mi biega, synku? Wtedy mi wóda cholernie pomagała, a w każdym razie tak myślałam. Ale to gówno prawda. Wóda cię tylko zwodzi i się tobą bawi. No i potem siedzisz całymi dniami i nic nie robisz, tylko chlasz. A życie przechodzi obok.

Oczywiście miała rację. Jak on może tu siedzieć, tracić czas na żłopanie whisky i rozczulanie się nad sobą, kiedy życie córki wisi na włosku? Chyba zwariował, chyba znów zaczyna tracić poczucie rzeczywistości. Przynajmniej tego musi się trzymać. Mógłby się pomodlić, ale to go tylko znieczula na brutalną rzeczywistość, a przyszła teraz pora na zmierzenie się z rzeczywistością, stawienie czoła prawdzie. A prawda była taka, że z pudła z koszmarami wyskoczył szaleniec, wdarł się do rzeczywistego życia i uprowadził mu córkę. Czy to nie brzmi jak okrutna bajka? Jeśli tak, to nawet lepiej, bo bajki zawsze kończą się dobrze.

– Masz rację, kochana – powiedział. Potem, już wychodząc, wskazał na jej pustą szklankę. – Chcesz jeszcze jednego?

Popatrzyła na niego kaprawymi oczkami i z poważną miną wyciągnęła brodę na znak dumnego przyzwolenia.

– Dla tej pani jeszcze raz to samo – zwrócił się Rebus do barmana z seledynowymi zębami i wręczył mu kilka monet. – Reszta też dla pani – dodał i wyszedł z baru.

– Chciałbym porozmawiać. Myślę, że pan też.

Stevens stał tuż za drzwiami baru i zapalał papierosa gestem, który Rebusowi wydał się dość melodramatyczny. W świetle ulicznych latarni jego skóra miała żółtawą barwę i zdawała się tak cienka, że z trudem pokrywała mu czaszkę.

– To jak, możemy pogadać? – Reporter schował zapalniczkę do kieszeni. Jego rzadkie blond włosy wyglądały na dawno nie myte. Na twarzy widniał kilkudniowy zarost. Sprawiał wrażenie głodnego i zmarzniętego.

Jednak w środku drgał jak podłączony do prądu.

– Nieźle mnie pan wykołował, panie sierżancie. Mogę panu mówić po imieniu?

– Słuchaj, Stevens, wiesz, jak sprawy stoją. Mam wystarczająco dużo na głowie bez twojego mieszania się.

Rebus spróbował wyminąć reportera, ale Stevens złapał go za ramię.

– Otóż nie, właśnie nie wiem, jak sprawy stoją, nie znam końcowego wyniku. Wygląda, że w czasie przerwy po pierwszej połowie usunięto mnie z trybun.

– Co to ma znaczyć?

– Przecież wiesz, kto za tym wszystkim stoi, prawda? Oczywiście, że wiesz, podobnie jak twoi przełożeni. A może oni nie? Czy powiedziałeś im całą prawdę, i tylko prawdę? Powiedziałeś im o Michaelu?

– Co o Michaelu?

– Przestań, nie udawaj. – Stevens zaczął szurać nogami po chodniku i wodzić wzrokiem po odcinających się na tle wieczornego nieba wysokich blokach mieszkalnych wokół. Zachichotał, a całe jego ciało zadrgało. Rebus pamiętał te dziwne drgawki jeszcze ze spotkania na imprezie. – Więc gdzie możemy pogadać? – ciągnął reporter. – Może tu w tym pubie? Chyba, że jest tam ktoś, kogo nie powinienem widzieć.

– Stevens, tobie naprawdę, kurwa, odbiło. Mówię poważnie. Idź do domu, prześpij się, zjedz coś, wykąp się i odpieprz się ode mnie, okej?

– A jak nie, to co? Każesz temu bandziorowi, kolesiowi twojego brata, żeby mi dokopał? Słuchaj, Rebus, gra skończona. Wiem, co jest grane. Tylko nie wiem wszystkiego. Więc dla ciebie byłoby lepiej, gdybyś teraz we mnie miał przyjaciela, a nie wroga. I nie traktuj mnie jak idioty. Myślę, że jesteś na to za mądry, więc nie zrób mi zawodu.

Nie zrób mi zawodu. Nie zawiedź mnie.

– W końcu mają twoją córkę, więc moja pomoc ci się przyda. Wszędzie mam kumpli. Powinniśmy razem zawalczyć.

Zupełnie zdezorientowany Rebus potrząsnął głową.

– Nie mam zielonego pojęcia, o czym ty bredzisz, Stevens. Radzę ci jeszcze raz, idź do domu.

Jim Stevens westchnął i z żalem pokręcił głową. Rzucił niedopałek na chodnik i energicznie przygniótł go obcasem, rozsypując po chodniku strzępy żarzącego się tytoniu.

– No cóż, John, bardzo mi przykro, ale na podstawie dowodów, jakimi dysponuję, Michael trafi za kratki na wiele lat, na bardzo wiele lat.

– Dowodów? Jakich dowodów? Na co?

– Na handel narkotykami, oczywiście.

Stevens w ogóle nie dostrzegł ciosu. Gdyby go nawet dostrzegł, to też by mu to niewiele pomogło. Był to paskudny, błyskawiczny hak od dołu wyprowadzony przez Rebusa z boku i wymierzony w dolną partię żołądka. Reporter zakrztusił się i padł na kolana.

– Łżesz!

Skulonego na klęczkach Stevensa ogarnął atak kaszlu, który trwał w nieskończoność. Sprawiał wrażenie, jakby właśnie ukończył bieg maratoński. Gwałtownie łapał powietrze i trzymał się obiema rękami za brzuch.

– Jak sobie chcesz, John, ale to i tak prawda – wyjąkał i spojrzał na Rebusa. – Chcesz mi wmówić, że nic o tym nie wiesz? W ogóle nic a nic?