Выбрать главу

– Radzę, żebyś miał jakieś żelazne dowody, bo inaczej dopilnuję, byś zadyndał.

Czegoś takiego Stevens się nie spodziewał, to było całkowite zaskoczenie.

– No cóż – powiedział – to stawia wszystko w zupełnie nowym świetle. Chryste, muszę się napić. Dołączysz do mnie? Myślę, że tym bardziej powinniśmy teraz porozmawiać, nie uważasz? Nie zajmę ci wiele czasu, ale sądzę, że powinieneś wiedzieć.

Z perspektywy czasu, Rebus doszedł do wniosku, że oczywiście wiedział, nie uświadamiał sobie, ale wiedział cały czas. Wtedy, w rocznicę śmierci starego, kiedy najpierw odwiedził cmentarz, a potem dom Mickeya, w salonie cały czas czuł zapach jabłek w karmelu. Teraz wiedział już dlaczego. Wtedy mu to też przyszło do głowy, ale potem coś mu przeszkodziło. Chryste Panie! Rebus poczuł, jak cały jego prywatny świat zapada się w otchłań znanego mu szaleństwa. Miał nadzieję, że niewiele mu brakuje do całkowitego załamania, bo długo już tak nie pociągnie.

Jabłka w karmelu, bajki, Sammy, Sammy, Sammy. Jakże trudno jest radzić sobie z rzeczywistością, kiedy cię ona przerasta. I wtedy z pomocą przychodzi ci tarcza ochronna. Tarcza w postaci załamania nerwowego, zapomnienia. Śmiejesz się i zapominasz.

– Ja stawiam – rzekł Rebus, czując, że wraca mu spokój.

Gill Templer cały czas była o tym przekonana: morderca dobierał swoje ofiary według jakiejś metody, zatem przed ich uprowadzeniem musiał mieć dostęp do ich nazwisk. A to znaczyło, że wszystkie cztery dziewczynki musiało coś z sobą łączyć, coś, co pozwalało mordercy wybierać spośród nich. Tylko co to mogło być? Wszystko było brane pod uwagę. Wszystkie cztery dziewczynki miały pewne wspólne zainteresowania: siatkówka, muzyka pop i czytanie książek.

Siatkówka. Muzyka pop. Książki.

Siatkówka. Muzyka pop. Książki.

Należało sprawdzić wszystkich trenerów siatkówki młodzieżowej (same kobiety, więc to można skreślić), pracowników sklepów muzycznych i didżejów, pracowników księgarni i bibliotek. Biblioteki.

Bibliotekarze.

Rebus opowiadał Gordonowi Reeve treści książek. Samantha stale korzystała z głównej biblioteki miejskiej. Pozostałe dziewczynki też tam czasem zaglądały. Jedną z dziewcząt, tego dnia kiedy znikła, widziano, jak szła po schodach The Mound w kierunku biblioteki.

Tyle że przecież Jack Morton sprawdził już bibliotekę, bo jeden z jej pracowników jest właścicielem niebieskiego forda escorta. Podejrzany został przesłuchany i nic z tego nie wynikło. Tylko czy to pierwsze przesłuchanie było wystarczająco dokładne? Musi porozmawiać z Mortonem. A potem sama go jeszcze raz przesłucha. Szykowała się właśnie, by pójść poszukać Mortona, kiedy zadzwonił telefon.

– Inspektor Templer – powiedziała do beżowej słuchawki…

– Gówniara umrze dziś wieczór – wysyczał głos w słuchawce.

Tak gwałtownie wyprostowała się na krześle, że o mało nie runęła do tyłu na podłogę.

– Słuchaj, jeżeli to jakiś żart…

– Zamknij się, suko. To nie żaden żart, i ty dobrze o tym wiesz. To ja. Chcesz posłuchać? – Gdzieś z oddali dochodził stłumiony płacz, szlochanie młodej dziewczyny. Potem znów usłyszała jego syk. – Więc powiedz Rebusowi, że już po wszystkim. I nie może powiedzieć, że nie dałem mu szansy.

– Reeve, posłuchaj, ja…

Nie miała zamiaru mu mówić, nie chciała, żeby się dowiedział. Jednak usłyszawszy szloch Samanthy, spanikowała. A teraz usłyszała jeszcze inny szloch, szloch szaleńca, którego przyłapano. Dźwięk był tak straszny, że poczuła jak jej włoski na karku stają dęba. Powietrze wokół niej zamarło. To wyła sama Śmierć w jednej ze swych licznych odmian. Był to też okrzyk ostatecznego triumfu wydany przez straconą duszę.

– Więc już wiecie – sapnął zduszonym głosem, który był mieszaniną dumy i przerażenia – wiecie, wiecie, wiecie. No to mądrale jesteście. A ty masz głos bardzo seksowny. Może kiedyś do ciebie wpadnę. A z Rebusa dobry ogier? No powiedz? I powiedz mu jeszcze, że mam jego dzieciaka i że ona dziś umrze. Kapujesz? Dziś wieczór.

– Posłuchaj, ja…

– Nie, nie, nie. Już wystarczy, panno Templer. Mieliście dość dużo czasu, żeby mnie namierzyć. Pa!

Trzask w słuchawce i buczenie.

Dość dużo czasu, żeby go namierzyć. Ależ palnęła głupstwo. Powinna pierwsza o tym pomyśleć, a nie pomyślała wcale. Więc może komisarz Wallace ma jednak rację. Może nie tylko John zbyt emocjonalnie podchodzi do całej sprawy. Nagle poczuła się zmęczona, stara i wypalona. Poczuła, jakby cała jej praca szła na marne, a wszyscy przestępcy byli nie do pokonania. Piekły ją oczy. Chętnie założyłaby okulary, tę osobistą tarczę chroniącą ją przed zewnętrznym światem.

Musi znaleźć Rebusa. A może lepiej najpierw poszukać Jacka Mortona? John musi się dowiedzieć o tej rozmowie. Zostało jeszcze troszkę czasu, ale już niewiele. Więc ich pierwszy strzał musi być celny. To kto najpierw? Rebus czy Morton? Podjęła decyzję. John Rebus.

Pomimo rewelacji Stevensa, Rebus wrócił do domu w nastroju dość opanowanym. Musi się paru rzeczy dowiedzieć. Sprawa Michaela może poczekać. To popołudnie strawione na włóczenie się po mieście nic mu nie dało. Musi teraz skontaktować się ze swoim dawnym pracodawcą, z wojskiem. Muszą zrozumieć, że stawką w tej grze jest ludzkie życie, mimo iż bardzo dziwnie potrafią je traktować. Może to wymagać bardzo wielu telefonów. Ale mówi się trudno.

Jednak pierwszy telefon wykonał do szpitala. Rhona czuje się dobrze. To przyniosło mu ulgę. Wciąż jej jednak nie powiedziano o uprowadzeniu Sammy. Rebus głośno przełknął. A o śmierci kochanka? Pewnie też nie. Na pewno nie. Zamówił przez telefon kwiaty do szpitala. Zbierał się właśnie na odwagę, by zadzwonić na pierwszy numer z długiej listy, którą sobie przygotował, kiedy telefon sam zadzwonił. Przez chwilę nie podnosił słuchawki, ale dzwoniący wyraźnie nie miał zamiaru zrezygnować.

– Halo?

– John! Bogu dzięki! Wszędzie cię szukam. – Gill mówiła tonem podnieconym i zdenerwowanym, starając się jednak, by znalazła się w nim też nuta współczucia. Jej głos wyraźnie się załamywał i Rebus poczuł, że jego serce – jeśli jeszcze coś z niego zostało – rwie się ku niej.

– O co chodzi, Gill? Czy coś się stało?

– Zadzwonił Reeve.

Rebus poczuł, jak serce zaczyna mu łomotać o ścianki swej celi.

– Mów – rzucił.

– Zadzwonił i powiedział, że ma Samanthę.

– No i?

Gill przełknęła głośno.

– I że dziś wieczór ma zamiar ją zabić. – Rebus zamilkł i jedynie z oddali słychać było w słuchawce jakieś dziwne dźwięki. – John? Halo, John, słyszysz mnie?

John przestał walić pięścią w stolik pod telefonem.

– Tak, słyszę. Jezu Chryste. Czy powiedział coś jeszcze?

– John, naprawdę nie powinieneś być teraz sam. Mogłabym…

– Czy powiedział coś jeszcze?! – Teraz był to już krzyk, a jego oddech był krótki jak po biegu.

– No więc ja…

– Tak?

– Wygadałam się, że my wiemy, że to on.

Rebus z sykiem wciągnął powietrze i przyjrzał się dłoni, stwierdzając, że rozdrapał sobie do krwi jeden z palców. Wziął go do ust, by wessać krew, i nieruchomym wzrokiem wpatrzył się w okno.

– I co on na to? – zapytał w końcu.

– Wpadł w szał.

– Nie dziwię się. Jezu, mam nadzieję, że nie będzie chciał teraz… Chryste Panie. Dlaczego zadzwonił akurat do ciebie, jak myślisz? – Przestał sobie wylizywać skaleczenie i zajął się paznokciami, obgryzając je i wypluwając kawałki.

– No cóż, jestem przy tym śledztwie oficerem łącznikowym. Więc być może widział mnie w telewizji albo przeczytał moje nazwisko w gazetach.