– Chcę Samanthę – wycedził. – Chcę ją żywą i chcę ją natychmiast. A potem możemy to załatwić tak, jak będziesz sobie życzył. Gdzie ona jest, Gordon?
– Masz pojęcie, od jak dawna nikt mnie tak nie nazwał? Już od tak dawna nazywam się Ian Knott, że z trudem potrafię myśleć o sobie jako o Gordonie Reeve. – Uśmiechnął się i spojrzał za plecy Rebusa. – A gdzie twoja kawaleria, John? Nie mów mi, że przyszedłeś tu sam. To chyba niezgodne z procedurą, co?
Rebus zachował na tyle przytomności umysłu, by się nie zdradzić.
– O nic się nie martw, są na zewnątrz. Przyszedłem pogadać, ale wokół jest dość przyjaciół. Gra skończona, Gordon. Powiedz mi tylko, gdzie ona jest?
Ale Reeve zachichotał i pokręcił przecząco głową.
– Nie bujaj, John – rzekł. – To nie w twoim stylu, żeby tu kogoś za sobą ciągnąć. Zapominasz, że cię dobrze znam. – Nagle uśmiech zniknął mu z twarzy i ustąpił miejsca grymasowi zmęczenia. Stopniowo opadała z niego przyjęta poza. – Jak ja cię dobrze znam. O nie, jesteś na pewno sam. Zupełnie sam. Tak jak kiedyś ja, pamiętasz?
– Gdzie ona jest?
– Nie powiem.
Nie było wątpliwości, że ten człowiek oszalał; może nawet zawsze był szaleńcem. Wyglądał teraz tak, jak w dniach przed tamtym kryzysem we wspólnej celi, kiedy znalazł się na krawędzi otchłani stworzonej przez jego własny umysł. I przerażony świadomością, że nic nie może z tym zrobić. Znów się uśmiechając, otoczony kolorowymi plakatami, wesołymi rysunkami i książkami z obrazkami, stał przed nim najbardziej niebezpieczny człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkał.
– Dlaczego?
Reeve popatrzył na niego tak, jakby to było najbardziej dziecinne pytanie pod słońcem. Potrząsnął głową z zimnym, okrutnym uśmiechem profesjonalnego zabójcy.
– Przecież wiesz dlaczego – powiedział. – Bo wszystko. Bo zostawiłeś mnie w pierdlu z takim spokojem, jakbym naprawdę był w rękach nieprzyjaciół. Zdezerterowałeś, John. Zostawiłeś mnie i zdezerterowałeś! A wiesz, jaka jest za to kara? Wiesz, jaka jest kara za dezercję?
W głosie Reeve’a zaczęły teraz pobrzmiewać tony histeryczne. Znów zachichotał nerwowo, starając się zachować pozory spokoju. Rebus był przygotowany na fizyczny atak. Miał zaciśnięte pięści, naprężone muskuły, adrenalina krążyła po całym ciele.
– Znam twojego braciszka.
– Co takiego?
– Twojego braciszka Michaela, znam go. Wiesz, że handluje prochami, że jest dealerem? Właściwie, to bardziej kurierem. W każdym razie siedzi po uszy w gównie. Przez chwilę też go zaopatrywałem. Dość długą chwilę, tak żeby się wszystkiego o tobie wywiedzieć. Jemu bardzo zależało, żebym uwierzył, że nie jest podstawiony, że nie donosi na policję. Więc chętnie się o tobie rozgadywał, żeby tylko zdobyć nasze zaufanie. Bo zawsze myślał, że ma do czynienia z „nami”, kiedy naprawdę byłem tylko ja sam. Fajnie to wymyśliłem, co? Twojego braciszka już załatwiłem. Ma nieźle przesrane, nie? Możesz to uznać za plan rezerwowy.
Załatwił jego brata i ma jego córkę. Zostało mu już tylko dopadnięcie jednej osoby, która teraz sama wlazła mu w łapy. Rebus potrzebował czasu, by pomyśleć.
– Jak dawno to wszystko zaplanowałeś?
– Sam nie wiem. – Roześmiał się, czując rosnącą przewagę. – Chyba już w chwili twojej dezercji. Właściwie z Michaelem poszło mi najłatwiej. Szukał łatwych pieniędzy. To nie było trudne, przekonać go, że prochy to jest to. A teraz siedzi w tym po uszy, ten twój braciszek. – To ostatnie słowo było tak nasączone jadem, że Reeve je niemal wypluł. – Ale dzięki temu troszkę więcej dowiedziałem się o tobie. A to z kolei ułatwiło mi resztę. – Reeve wzruszył ramionami. – Więc sam rozumiesz, jeżeli mnie teraz wydasz, to ja wydam jego.
– Nic z tego. Zbyt daleko to zaszło.
– Więc pozwolisz, żeby twój brat zgnił w więzieniu? Jak sobie chcesz. Tak czy inaczej, wychodzi na moje, chyba dociera to do ciebie?
Tak, docierało to do Rebusa, choć jak przez mgłę, jak trudne zadanie na tablicy w dusznej klasie.
– A co w ogóle się z tobą działo? – spytał, właściwie nie wiedząc, po co mu ta gra na czas. Wparował tutaj, nie myśląc o własnym bezpieczeństwie i nie obmyślając żadnego planu. A teraz znalazł się w kropce, następny ruch należał do Reeve’a, który niewątpliwie taki ruch wykona. – Chodzi mi o to, co się działo po… mojej dezercji?
– Och, potem mnie już szybko załatwili. – Reeve lekceważąco machnął ręką. Mógł sobie pozwolić na nonszalancję. – Wywalili mnie na zbity pysk. Wsadzili mnie na trochę do szpitala, a potem wywalili. Dowiedziałem się, że ty ześwirowałeś, więc to mnie trochę pocieszyło. Ale potem usłyszałem, że wstąpiłeś do policji. No i z tym nie mogłem się pogodzić, że żyjesz sobie jak u Pana Boga za piecem. Po tym, co razem przeszliśmy, i po tym, co mi zrobiłeś? Za nic!
Twarz zaczęła mu drgać. Jego dłonie spoczywały na biurku, a Rebus czuł octową woń jego potu. Mówił teraz powolnym sennym głosem, ale Rebus wiedział, że z każdym wypowiadanym słowem staje się coraz bardziej niebezpieczny. Mimo to wciąż nie potrafił się zmusić do wykonania ruchu.
– Dość długo trwało, zanim się do mnie odezwałeś.
– Ale warto było czekać. – Reeve podrapał się w policzek. – Czasami bałem się, że prędzej umrę, nim to wszystko doprowadzę do końca, ale chyba w głębi serca wiedziałem, że mi się uda. – Uśmiechnął się. – Chodź, Johnny, coś ci pokażę.
– Sammy?
– Czyś ty, kurwa, zgłupiał? – Na krótką chwilę uśmiech zniknął mu z twarzy. – Wyobrażasz sobie, że tu ją trzymam? Nie, ale mam coś innego, coś, co cię zainteresuje. Chodź.
Wprowadził Rebusa za przepierzenie. Z nerwami napiętymi jak postronki, Rebus wpatrywał się w kark i plecy Reeve’a. Spokojne życie, jakie teraz prowadził, wygładziło jego mięśnie i pokryło warstewką tłuszczu. Bibliotekarz. Bibliotekarz dziecięcy. I do tego najbardziej poszukiwany edynburski masowy morderca.
Za przepierzeniem stały nie kończące się regały z książkami, niektórymi upchanymi jak popadło i innymi porządnie skompletowanymi.
– Wszystkie czekają na ponowne ułożenie – powiedział Reeve, ogarniając gospodarskim gestem półki. – Tobie zawdzięczam to zainteresowanie książkami, pamiętasz?
– Tak. Opowiadałem ci fragmenty. – Rebus pomyślał nagle o Michaelu. Bez jego udziału może by nigdy Reeve’a nie odkryto, może nigdy by go nawet nie podejrzewano. A teraz pójdzie jeszcze siedzieć. Biedny Mickey.
– Gdzie ja to podziałem? Wiem, że gdzieś tu jest. Specjalnie schowałem, żeby ci pokazać, jeśli mnie kiedyś odnajdziesz. Bóg mi świadkiem, że długo ci to zajęło. Zbytnio inteligencją nie błysnąłeś, co?
Bez trudu można było zapomnieć, że ma się do czynienia z szaleńcem, który dla zabawy zamordował cztery dziewczynki i na którego łasce była teraz piąta.
– Nie – powiedział Rebus – nie błysnąłem.
Poczuł, jak cały tężeje. Powietrze wokół niego zdawało się rzednąć. Zaraz coś się wydarzy. Czuł to przez skórę. By temu zapobiec, wystarczyłby cios w nerki Reeve’a albo w jego kark. Obezwładnienie go i wyciągnięcie stąd.
Dlaczego więc tego nie robi? Sam nie wiedział. Wiedział tylko, że będzie, co ma być, i że zostało to zaplanowane całe lata temu, jak gra w kółko i krzyżyk. W dodatku pierwszy ruch należy do Reeve’a, więc Rebus nie może wygrać. Ale musi to rozegrać do końca. To grzebanie na półkach, to, czego tam szuka, ma na pewno coś z tym wspólnego.
– Ach, tu jest. To książka, którą właśnie czytałem…
Tylko, pomyślał Rebus, skoro właśnie ją czytał, to dlaczego była tak dobrze schowana?
– Zbrodnia i kara. Opowiedziałeś mi ją, pamiętasz?