Выбрать главу

– John? Tak, był. A ty skąd o tym wiesz?

– Ja wszystko wiem, Mac. Taka praca.

– I dziwne jest też to, że w ogóle nie chce o tym mówić.

Reporter znów wyglądał na zaciekawionego. Kiedy coś go ciekawiło, lekko mu drgały ramiona. Popatrzył na ekran telewizora.

– Nie chce mówić o wojsku?

– Ani słowa. Parę razy próbowałem go podpytać.

– No więc mówię ci, Mac, to dziwna rodzina. Pij, kolego. Mam tu kupę twojego szmalu na przepicie.

– Świnia z ciebie, Jim.

– Z urodzenia i z przekonania – odparł reporter i uśmiechnął się dopiero drugi raz tego wieczoru.

3

– Szanowni panowie, oczywiście panie też, dziękuję za szybkie zjawienie się tutaj. Na czas całego śledztwa będzie się tu mieściło centrum operacyjne. Więc, jak wam wszystkim wiadomo…

Głos komisarza Wallace’a zamarł, bo drzwi do sali operacyjnej nagle otwarły się z impetem i stanął w nich John Rebus, na którego natychmiast skierowały się oczy wszystkich zebranych. Rebus rozejrzał się zmieszany, uśmiechnął przepraszająco, choć nieskutecznie, do zwierzchnika i usiadł na wolnym miejscu tuż przy drzwiach.

– Więc jak już powiedziałem… – podjął komisarz.

Rebus potarł czoło i rozejrzał się po sali zapełnionej policjantami, Wiedział dokładnie, co stary powie, i akurat teraz wolałby sobie podarować ględzenie rodem ze starej szkoły. Sala była nabita. Wielu z obecnych wyglądało na znudzonych, jakby sprawą zajmowali się już od dawna. Twarze świeższe, nieco bardziej skupione, należały do nowego narybku, często sprowadzonego tu spoza miasta. Kilku z nich trzymało notatniki i długopisy w gotowości, jakby byli na zajęciach w szkole. A w pierwszym rzędzie siedziały dwie kobiety z założonymi nogami i wpatrywały się w Wallace’a, który rozgrzał się już na dobre i szalał przy tablicy, niczym szekspirowski bohater w szkolnym przedstawieniu.

– Dwie ofiary śmiertelne. Tak jest, obawiam się, że już niestety śmiertelne. – Sala drgnęła w oczekiwaniu. – Ciało Sandry Adams, lat jedenaście, znaleziono dziś o szóstej wieczorem na pustym placu w pobliżu stacji Haymarket, a ciało Mary Andrews o szóstej pięćdziesiąt na działce w dzielnicy Oxgangs. W obu tych miejscach pracują obecnie ekipy dochodzeniowe i po skończonej odprawie niektórzy z was do nich dołączą.

Rebus zauważył, że na sali zachowano służbową hierarchię: z przodu inspektorzy, za nimi sierżanci i potem cała reszta. Nawet morderstwo nie zwalnia od przestrzegania hierarchii. To ogólnokrajowa choroba w całej Wielkiej Brytanii. Przez swoje spóźnienie Rebus znalazł się na szarym końcu. Jeszcze jedna krecha w czyjejś głowie przy jego nazwisku.

Podczas służby w wojsku należał zawsze do najważniejszych. Służył w komandosach. Przeszedł przeszkolenie w SAS [(Special Air Service) – brytyjska jednostka antyterrorystyczna.] i ukończył je z pierwszą lokatą w grupie. Wybrano go do elitarnej jednostki do zadań specjalnych. Zasłużył sobie na medal i wiele pochwał. Były to dobre czasy, a jednocześnie najgorsze z wszystkich, życie w ciągłym napięciu i poczuciu winy, pełne nieprawości i brutalności. A kiedy odszedł, policja przyjęła go niechętnie. Dopiero teraz wiedział, że niechęć tę spowodowały naciski ze strony wojska na policję, by zaoferować mu stanowisko, o jakie mu chodziło. Niektórym bardzo się to nie spodobało i przy każdej okazji podrzucali mu pod nogi skórki od banana w różnej postaci, w nadziei, że się na nich wyłoży. Jednak jemu udawało się wychodzić cało z wszystkich zastawianych pułapek i wzorowo wywiązywać z powierzonych obowiązków, więc wprawdzie niechętnie, ale policja musiała go też w końcu pochwalić. Jednak nadal nie było mowy o awansie, co spowodowało, że parę razy coś tam chlapnął w złości i zostało to dobrze zapamiętane. A jeszcze potem zdarzyło się, że skuł w celi jakiegoś stawiającego się bandziora. Mój Boże, po prostu przez chwilę stracił nad sobą panowanie. Ale narobiło mu to dodatkowych kłopotów. No cóż, świat wokół niego wcale nie był przyjazny. Przyszło mu żyć w świecie jak ze Starego Testamentu, świecie pełnym barbarzyństwa i mściwości.

– Oczywiście jutro, po przeprowadzeniu sekcji zwłok, będziemy dla was mieli więcej informacji. A tymczasem, myślę że to wam wystarczy. Oddam teraz głos inspektorowi Andersenowi, który przydzieli wszystkim odpowiednie zadania.

Zauważył, że siedzący w rogu Jack Morton zapadł w drzemkę i jeśli ktoś go szybko nie obudzi, to za chwilę zacznie chrapać. Rebus uśmiechnął się, jednak uśmiech szybko zgasł mu na twarzy, kiedy usłyszał głos Andersona. Tego mu tylko trzeba. Ten sam Anderson, którego dotyczyły jego chlapnięcia. Przez jedną paskudną chwilę poczuł się tak, jakby los się na nim mścił. Anderson kierujący całym śledztwem. Anderson przydzielający zadania. Rebus postanowił, że nie będzie się już modlić. Może, kiedy tak zrobi, Bóg to zauważy i przestanie tak wrednie traktować jednego ze swoich wiernych na tej chyba zapomnianej planecie.

– Gemmill i Hartley zajmą się przesłuchiwaniem mieszkańców w ich domach.

Dzięki Bogu, że choć to go ominęło. Od chodzenia po domach tylko jedno może być jeszcze gorsze…

– A przeglądaniem akt operacyjnych zajmą się sierżanci Morton i Rebus.

…no właśnie to.

Dzięki Ci, Boże, och, serdeczne dzięki. Marzyłem o tym, żeby tak spędzać wieczory: ślęcząc nad aktami wszelkiej maści zboczeńców i przestępców na tle seksualnym ze środkowo-wschodniej Szkocji. Musisz mnie naprawdę serdecznie nienawidzić. Czy ja jestem Hiobem? Czy to o to chodzi?

Jednak żaden głos z niebios mu nie odpowiedział, nie było słychać nic poza wstrętnym, pełnym zadufania głosem Andersona, który powoli przewracał stronice wykazu policjantów, a którego pełne i wilgotne usta miały wygląd wręcz obsceniczny. Tego Andersena, którego żona była powszechnie znaną puszczalską, a syn – jak na ironię losu – wędrownym poetą. Rebus sypnął w duchu stekiem przekleństw i wyzwisk na tego wstrętnego, fałszywie skromnego, chudego jak szczapa przełożonego, a potem kopnął w nogę Jacka Mortona, który prychając i otrząsając się, odzyskał świadomość.

Ot, jeden z tych cholernych wieczorów.

4

– To jeden z tych cholernych wieczorów – powiedział Jack Morton. Łapczywie zaciągnął się krótkim, zakończonym filtrem papierosem, głośno odkaszlnął, wyciągnął z kieszeni chusteczkę i coś w nią wypluł. Potem przyjrzał się zawartości chusteczki i powiedział: – Aha, nowe ważne ślady. – Jednak wyglądał na dość przygnębionego.

Rebus uśmiechnął się.

– Czas skończyć z tym paleniem, Jack – oznajmił.

Siedzieli przy biurku, na którym piętrzył się stos akt około stu pięćdziesięciu znanych policji przestępców seksualnych z centralnej Szkocji. Młoda i uczynna sekretarka, niewątpliwie uradowana, że z okazji tego śledztwa zapłacą jej nadgodziny, co chwilę donosiła im kolejne stosy akt, na co Rebus każdorazowo reagował udanym oburzeniem. Miał nadzieję, że ją tym zniechęci, i pomyślał, że jak nie przestanie znosić tych papierów, to niedługo jego oburzenie przestanie być udawane.

– Nie, nie, John, to tylko przez te cholerne filtry. Nie mogę się do nich przyzwyczaić, naprawdę. Niech szlag trafi tego lekarza.

Co mówiąc, Morton wyjął z ust papierosa, odłamał od niego filtr i teraz już idiotycznie krótkiego wsadził na powrót między bezkrwiste wąskie wargi.

– Od razu lepiej. Przynajmniej teraz to jest podobne do papierocha.

Rebusa zawsze zdumiewały dwie rzeczy. Jedną było to, że polubił Jacka Mortona, a ten odwzajemnił mu się tym samym. Drugą, że paląc, Morton tak zawzięcie się zaciągał i tak mało dymu wypuszczał z siebie. Gdzie się podziewał ten cały dym? Nie mógł tego pojąć.