– Widzę, że ty robisz dziś za abstynenta – odezwał się Morton.
– Ograniczam się do dziesięciu dziennie.
Morton potrząsnął głową.
– Dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści dziennie. Uwierz mi, John, nie ma to w sumie żadnego znaczenia. Liczy się tylko to: albo rzucasz w ogóle, albo nie, a jak nie rzucasz, to możesz sobie spokojnie palić tyle, na ile masz ochotę. To zostało naukowo udowodnione. Czytałem w jednym piśmie.
– Mhm, tylko że wszyscy wiemy, jakie ty pisemka czytasz, Jack.
Morton parsknął, znów potężnie zakasłał i sięgnął po chusteczkę.
– Co za cholerna robota – powiedział Rebus, sięgając po pierwszą teczkę z aktami.
Przez następne dwadzieścia minut obaj w milczeniu zagłębiali się w materiał dowodowy dotyczący gwałcicieli, ekshibicjonistów, pederastów, pedofilów i stręczycieli, i ich erotycznych fantazji. Rebus czuł zbierającą mu się w ustach flegmę. Czuł się tak, jakby sam w tym wszystkim uczestniczył, jakby to był on, jedynie pod przykrywką codzienności. Nowe wcielenie pana Hyde’a opisanego przez Roberta Louisa Stevensona, rodem z Edynburga. Ze wstydem czuł chwilami wzbierającą erekcję; Jack Morton na pewno czuje to samo. To wina tej tematyki, której jednocześnie towarzyszyły uczucia obrzydzenia, nienawiści i fascynacji.
Wokół nich toczyło się zwyczajne nocne życie komendy policji. Policjanci w koszulach z krótkimi rękawami kręcili się przed otwartymi na oścież drzwiami do przydzielonego im pokoju, który pozwalał odseparować się od wszystkich i swoją obecnością nie przeszkadzać innym. Rebus przerwał na chwilę i pomyślał, że takie warunki pracy bardzo by mu się przydały w jego własnym biurze przy Great London Road: nowoczesne duże biurko (nie kiwające się, z szufladami dającymi się łatwo otworzyć), szafki na akta (jak wyżej), automat z napojami na korytarzu tuż obok drzwi. Była tu nawet wykładzina dywanowa zamiast, jak u niego, krwistoczerwonego linoleum z pozadzieranymi i przez to bardzo niebezpiecznymi krawędziami. Tutaj rzeczywiście były warunki, by w spokoju ścigać przestępców.
– Czego my właściwie szukamy, Jack?
Morton skrzywił się, rzucił na biurko cienką brunatną teczkę, popatrzył na Rebusa, wzruszył ramionami i zapalił papierosa.
– Śmieci – powiedział, biorąc do ręki następną teczkę, Rebus zaś nie był do końca pewien, czy jest to odpowiedź na jego pytanie.
– Detektyw sierżant Rebus?
W drzwiach stał młody, gładko wygolony posterunkowy ze śladami trądziku młodzieńczego na szyi.
– Tak.
– Wiadomość od szefa, panie sierżancie.
Podał Rebusowi złożoną kartkę niebieskiego papieru.
– Dobre wiadomości? – zapytał Morton.
– Och, bardzo dobre, Jack, najlepsze wiadomości pod słońcem. Nasz szef przesyła nam następujące braterskie pozdrowienie: „Czy są już jakieś poszlaki?” Koniec pozdrowień.
– Czy będzie jakaś odpowiedź, panie sierżancie? – spytał posterunkowy.
Rebus zgniótł kartkę i wrzucił ją do lśniącego nowością aluminiowego kosza.
– Tak, synu, będzie – powiedział – ale wątpię, żebyś chciał ją doręczyć.
Jack Morton starł popiół z krawata i wybuchnął śmiechem.
To był jeden z tych cholernych wieczorów. Jim Stevens, wracając wreszcie do domu, pomyślał, że od czasu rozmowy z Mac Campbellem pełne cztery godziny temu nic ciekawego się już nie wydarzyło. Powiedział wtedy Macowi, że nie ma zamiaru porzucać śledztwa w sprawie działającej w Edynburgu mafii narkotykowej i była to święta prawda. Sprawa ta stała się jego obsesją i naczelny może go sobie przerzucać, gdzie chce, a i tak w swoim wolnym, prywatnym czasie późną nocą, kiedy gazeta już się drukuje, będzie drążyć tamten temat i odwiedzać coraz gorsze speluny, coraz dalej od centrum. Bo czuł, że jest już blisko, blisko grubych ryb, jednak nie na tyle blisko, by zwrócić się o pomoc do sił prawa i porządku. Chciał, by, zanim wezwie do akcji kawalerię, sprawa została całkowicie dopięta.
Wiedział również, jakie się z tym wiążą niebezpieczeństwa. Grunt, po którym się poruszał, mógł mu się w każdej chwili osunąć spod stóp, powodując, że jakiegoś mrocznego cichego poranka wpadnie do basenu portowego na Leith, albo że go znajdą związanego i zakneblowanego przy jakiejś autostradzie pod Perth. Ale nie przejmował się. Myśl o tym ledwie mu majaczyła w głowie, głównie ze zmęczenia i chęci wyrwania się z żałosnego, pozbawionego fantazji edynburskiego światka handlu narkotykami, który koncentrował się w podmiejskich dzielnicach mieszkaniowych i pubach odwiedzanych przez ludzi po pracy, a nie w lśniących światłami dyskotekach i eleganckich lokalach New Town.
Co go szczególnie mierziło, naprawdę złościło, to to, że ludzie stojący za tym wszystkim byli tak niewidoczni, tak tajemniczy, tak nieuchwytni. Osobiście wolał, żeby przestępcy angażowali się w to, co robią, żyli pełnią przestępczego życia i pasowali do swojego wizerunku. Podobali mu się gangsterzy z Glasgow z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, którzy mieszkali wtedy w Gorbals i tam działali, pożyczali brudne pieniądze sąsiadom i w razie potrzeby tym samym sąsiadom podrzynali gardła. Wszystko było jak w jednej rodzinie. A nie tak, zupełnie nie tak. Tu było inaczej i tego właśnie nienawidził.
Jednakże rozmowa z Campbellem okazała się ciekawa, choć z innych powodów. Rebus prezentował się dość podejrzanie, podobnie jak jego brat. A może siedzą w tym razem. Jeżeli w to wszystko zamieszana jest policja, jego zadanie staje się tym trudniejsze, ale i bardziej pasjonujące.
Teraz potrzebny był mu jakiś punkt zwrotny, korzystny przełom w śledztwie. Nie może być do niego zbyt daleko. Do takich spraw ma przecież nosa.
5
O wpół do drugiej zrobili sobie przerwę. W budynku komendy mieścił się niewielki bufet, czynny nawet o tak nieludzkiej godzinie. Na zewnątrz trwała zwyczajna noc, pełna zwyczajnych większych i mniejszych przestępstw, ale wewnątrz było ciepło i przytulnie, a czuwającym policjantom bufet serwował kilka dań na ciepło i nie kończącą się kolejkę kaw.
– Wszystko to kompletne bzdury – powiedział Morton, przelewając kawę z talerzyka z powrotem do filiżanki. – Anderson nie ma zielonego pojęcia, co jest grane.
– Możesz mi dać papierosa? Moje się skończyły. – Rebus wymownie poklepał się po kieszeniach.
– Chryste Panie, John – stwierdził Morton, zanosząc się starczym kaszlem i wyciągając papierosy w kierunku Rebusa. – Tego dnia, kiedy zdecydujesz się rzucić palenie, to ja chyba zmienię sobie gacie.
Pomimo wszelkich ekscesów życiowych, które nieodwołalnie popychały go ku wczesnej starości, Jack Morton nie był stary. Miał dopiero trzydzieści pięć lat, sześć lat mniej od Rebusa. On także miał za sobą nieudane małżeństwo, a jego czwórka dzieci mieszkała teraz z babcią na czas podejrzanie długich wakacji spędzanych przez ich matkę z jej nowym kochankiem. Cała ta historia to jeden wielki ponury dramat, powiedział kiedyś Rebusowi, który łatwo się z nim zgodził, jako że sam miał córkę uwierającą jego sumienie.
Morton pracował w policji już dwadzieścia lat, w odróżnieniu od Rebusa, zaczynał od najniższego szczebla i stopniowo awansował, dochodząc do swego obecnego stanowiska tylko dzięki własnej uporczywej harówce. Opowiedział Rebusowi historię swego życia podczas całodniowej wycieczki na ryby, na jaką wybrali się kiedyś z muchówkami pod Berwick. Dzień okazał się przepiękny, obaj złowili po kilka niezłych okazów i pod koniec dnia byli już przyjaciółmi. Mimo to Rebus nie zdobył się, by opowiedzieć Mortonowi swoje życie. Jack pomyślał wtedy, że John nie potrafi uwolnić się z celi więziennej, którą sam wokół siebie zbudował. Szczególnie trudno było coś z niego wyciągnąć na temat jego służby w wojsku. Morton wiedział, że czasem wojsko tak człowieka zmienia, więc szanował milczenie Rebusa. Być może w jego szafie wciąż jeszcze tkwiło parę jakichś szkieletów. Potrafił to zrozumieć; niektóre z jego głośnych aresztowań też nie były „ściśle zgodne z procedurą”.