Mortonowi nie zależało już teraz na nagłówkach w gazetach i głośnych aresztowaniach. Wypełniał swoje obowiązki, odbierał pensję, od czasu do czasu myślał o emeryturze i latach, jakie poświęci na łowienie ryb. Alkoholem skutecznie znieczulał sumienie na temat żony i dzieci.
– Całkiem fajny ten bufet – powiedział Rebus, paląc i szukając jakiegoś tematu do rozmowy.
– To prawda. Czasami tu wpadam. Mam tu kumpla, który pracuje przy komputerach. Wiesz, czasami dobrze jest mieć pod ręką faceta, który ma dostęp do terminala. Nim zdążysz mrugnąć okiem, odszukają ci samochód po numerze albo człowieka po nazwisku albo adresie. A kosztuje cię to tylko drinka od czasu do czasu.
– No to daj mu do przerzucenia ten cały nasz gnój.
– Z tym musisz trochę poczekać, John. Ale kiedyś wszystkie akta trafią do komputera. Tylko że zaraz potem dojdą do wniosku, że już im nie potrzebne takie woły robocze jak my. Wystarczy im wtedy paru panów inspektorów, każdy z terminalem na biurku.
– Zapamiętam to sobie – powiedział Rebus.
– Na tym polega postęp. Gdzie byśmy bez tego byli? Pewnie ciągle jeszcze z fajką w zębach i lupą w dłoni uprawialibyśmy dedukcję.
– Pewnie masz rację, Jack. Ale pamiętasz, co mawia nasz stary: „Dajcie mi do każdej roboty tuzin dobrych ludzi i możecie te wszystkie urządzenia zwrócić producentom”.
Mówiąc to, Rebus rozejrzał się wokół i zauważył, że jedna z dwóch kobiet obecnych na odprawie siedzi samotnie przy sąsiednim stoliku.
– A poza tym, Jack, dla takich facetów jak my zawsze się znajdzie jakieś miejsce. Społeczeństwo nie poradziłoby sobie bez nas. Komputery nie miewają olśniewających pomysłów. W tej dziedzinie bijemy je na łeb.
– Bo ja wiem? Może. Chyba lepiej już wracajmy, nie? – Morton popatrzył na zegarek, dopił kawę i odsunął krzesło.
– Idź przodem, Jack. Za chwilę do ciebie dołączę. Chcę najpierw sprawdzić jeden olśniewający pomysł.
– Można się przysiąść?
Rebus z filiżanką kawy w dłoni odsunął krzesło od stolika, przy którym siedział policjantka, zatopiona w porannej gazecie. Zauważył wielki nagłówek krzyczący z pierwszej strony. Ktoś już musiał dać cynk miejscowej prasie.
– Proszę – odpowiedziała, nie podnosząc głowy. Rebus uśmiechnął się do siebie i usiadł. Zaczął popijać lurowatą kawę rozpuszczalną.
– Zapracowana? – spytał.
– Tak. A pan nie? Kolega już dawno poszedł.
A więc ostra, nawet bardzo. Rebus poczuł się odrobinę niewyraźnie. Nie lubił jędzowatych bab, a ta na taką wyglądała.
– To prawda, rzeczywiście. Tylko że on uwielbia się katować. Siedzimy nad starymi aktami operacyjnymi, więc jestem gotów zrobić wszystko, żeby choć na trochę odsunąć od siebie tę wątpliwą przyjemność.
Tym razem uniosła głowę, wyczuwając potencjalną zniewagę.
– Więc o to panu chodzi, tak? O zabicie czasu?
Rebus uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
– A cóżby innego? – odpowiedział.
Teraz i ona się uśmiechnęła. Dwukrotnie złożyła gazetę i położyła ją obok siebie na stoliku. Potem stuknęła palcem w nagłówek.
– Wygląda na to, że trafiliśmy do prasy – oznajmiła.
Rebus obrócił gazetę do siebie.
UPROWADZENIA W EDYNBURGU
– TERAZ JUŻ MORDERSTWA!
– Paskudna, okropna sprawa – powiedział. – Naprawdę paskudna. A gazety nic a nic nam w tym nie pomagają.
– No cóż, za parę godzin będziemy znali wyniki sekcji, może wtedy coś się wyjaśni.
– Miejmy nadzieję. Byle tylko uwolnić się od tych cholernych akt.
– Myślałam, że policjantów – ostatnie słowo wypowiedziała z naciskiem – podnieca czytanie takich świństw.
Rebus rozłożył szeroko ręce w geście poddania, najwyraźniej przejętym od brata.
– Rozszyfrowała nas pani bez pudła. Od dawna w policji?
Rebus ocenił ją, na około trzydziestkę, plus minus dwa lata. Miała krótkie, gęste brązowe włosy i długi nos, prosty jak stok narciarski. Na palcach nie miała żadnej biżuterii, ale w dzisiejszych czasach to o niczym nie świadczy.
– Wystarczająco – odpowiedziała.
– Coś czułem, że tak pani odpowie.
Wciąż się jeszcze uśmiechała. Więc może jednak nie jędza.
– No to jest pan domyślniejszy niż myślałam – stwierdziła.
– Jeszcze panią zaskoczę.
Zaczynało go to męczyć, bo zdał sobie sprawę, że ta gra donikąd nie prowadzi. Typowa gra w środku boiska, a w dodatku mecz towarzyski, nie żaden pucharowy. Ostentacyjnie popatrzył na zegarek.
– No cóż, pora wracać – powiedział, wstając.
Zabrała gazetę ze stolika.
– Co robisz w czasie tego weekendu? – spytała.
Rebus usiadł ponownie.
6
Wyszedł z komendy o czwartej. Ptaki starały się wszystkich przekonać, że już jest rano, ale nikt nie dawał się nabrać. Było zupełnie ciemno, a w powietrzu wisiał jeszcze nocny chłód.
Postanowił zostawić samochód i przejść się do domu pieszo, jakieś dwie mile. Potrzebny był mu spacer, chciał pooddychać chłodnym, wilgotnym powietrzem, poczuć zapowiedź porannej mżawki. Oddychając głęboko, próbował się odprężyć, zapomnieć, nie potrafił jednak pozbyć się myśli o przeczytanych aktach, suchych opisach ludzkich potworności.
Żeby molestować seksualnie ośmiotygodniowe niemowlę?! I opiekunka do dziecka, która spokojnie się do tego przyznaje, mówiąc, że zrobiła to „dla jaj”.
Żeby zgwałcić babcię na oczach dwojga wnucząt, a potem przed wyjściem sięgnąć do słoika i dać dzieciom po cukierku?! Czyn dokonany z premedytacją przez starego kawalera w wieku pięćdziesięciu lat.
Wypalić papierosami nazwę ulicznego gangu na piersiach dwunastoletniej dziewczynki i zostawić ją na pewną śmierć w płonącej szopie. Sprawców nigdy nie schwytano.
No i szczyt wszystkiego: uprowadzić dwie dziewczynki i udusić je, nie wykorzystując ich seksualnie. Już to samo, jak stwierdził Anderson ledwie pół godziny temu, było czystą perwersją. Rebus na swój sposób rozumiał, o co mu chodzi. Przez to te zabójstwa stawały się jeszcze bardziej bezsensowne, jeszcze bardziej niepojęte – i jeszcze bardziej odrażające.
Przynajmniej wiadomo, że nie chodzi tu o przestępstwo na tle seksualnym, nie bezpośrednio. Rebus musiał się zgodzić, że przez to ich zadanie stawało się jeszcze trudniejsze, bo mieli do czynienia z kimś w rodzaju „seryjnego mordercy”, uderzającego na oślep bez powodu i logicznych przesłanek, któremu pewnie bardziej zależało na trafieniu do księgi rekordów niż na czymś w rodzaju „zabawy”. Podstawowe pytanie brzmiało teraz, czy poprzestanie na tych dwóch? Wydawało się to mało prawdopodobne.
Uduszone. To straszny sposób na rozstanie się z życiem, kiedy walczysz, kopiesz i stopniowo tracisz świadomość, narasta panika, rozpaczliwie starasz się zaczerpnąć powietrza, a do tego twój zabójca najprawdopodobniej stoi za tobą, tak że twoje przerażenie nie ma twarzy i jest całkiem anonimowe, i umierasz, nie wiedząc kto i dlaczego. Rebusa uczono w SAS metod zabijania. Wiedział, co to znaczy, kiedy garota zaciska się na szyi, a ty masz tylko nadzieję, że ten drugi panuje nad sobą i wie, co robi. Straszna śmierć.
Edynburg jeszcze spał, jak zawsze o tej porze. Po brakowanych uliczkach i kręconych schodach Old Town snuły się jeszcze upiory, ale były to upiory wieku Oświecenia, elokwentne i uprzejme. Nie były z tych, co to wyskakują nagłe z ciemności z kawałkiem sznurka w dłoniach. Rebus stanął i rozejrzał się. Naprawdę robiło się widno i wszystkie bogobojne duchy leżały już w łóżkach, co zbudowany z krwi i kości Rebus miał zamiar też wkrótce uczynić.