Выбрать главу

– X (Pan Ktoś) zaopatruje M. Rebusa. Jaka jest rola policjanta? Może duża, może żadna.

Przerwał, by wyjąć z ust papierosa i zastąpić go nowym, który przypalił od niedopałka.

– Dalej, anonimowe listy. Groźby? Jakiś szyfr?

Stevens wątpił, by John Rebus nie wiedział o roli, jaką jego brat odgrywa w światku edynburskich handlarzy narkotyków, a jeśli wie, to bardzo prawdopodobne, że on sam jest też w to zamieszany i być może będzie chciał całe śledztwo zatuszować, by ochronić swą rodzinę. Jak się w końcu wszystko wyda, to będzie z tego rewelacyjny materiał do gazety, wiedział też jednak, że od tej pory będzie się poruszał po bardzo cienkim lodzie. Nikt się nie wychyli, żeby mu pomóc w przyskrzynieniu policjanta, a jak tylko się rozniesie, co zamierza, to może mieć z tego poważne kłopoty. Musi koniecznie zrobić dwie rzeczy: sprawdzić ważność polisy ubezpieczeniowej na życie i zachować absolutną dyskrecję.

– Jim!

Naczelny ruchem ręki wzywał go na dywanik do sali tortur. Podniósł się z krzesła z takim wysiłkiem, jakby był do niego przytroczony, poprawił krawat w fioletowe i różowe pasy i ruszył w kierunku spodziewanego ochrzanu.

– Słucham, Tom?

– Czy nie powinieneś być teraz na konferencji prasowej?

– Jest jeszcze mnóstwo czasu.

– Którego fotografa bierzesz?

– Czy to ważne? Równie dobrze mogę wziąć swój mały automacik. Ci smarkacze nie mają pojęcia o robocie. Chyba, że mógłbym dostać Andy’ego Fleminga.

– Nie ma szans. Obsługuje wizytę królewską.

– Jaką wizytę królewską?

Wydawało się przez chwilę, że Tom Jameson uniesie się z fotela, co byłoby wydarzeniem bez precedensu. Jednak wyprostował tylko plecy i podejrzliwie przyjrzał się swojej reporterskiej „gwieździe”.

– Jim, wciąż jeszcze jesteś dziennikarzem, nie mylę się, prawda? To znaczy, chodzi mi o to, czy nie udałeś się może na wcześniejszą emeryturę albo nie zostałeś pustelnikiem? Albo może jakiś przypadek demencji umysłowej w rodzinie?

– Posłuchaj, Tom, jeśli w rodzinie królewskiej wydarzy się jakaś zbrodnia, to będę pierwszy, który się o tym dowie. Ale do tego momentu oni dla mnie nie istnieją. Chyba, że w sennych koszmarach.

Jameson znacząco popatrzył na zegarek.

– Dobra, dobra, już idę.

Mówiąc to, Stevens z niespodziewaną werwą obrócił się na pięcie i ruszył do drzwi, ignorując pokrzykiwania szefa dopytującego się, którego z wolnych fotoreporterów chce zabrać.

I tak nie miało to znaczenia. Jak dotąd nie spotkał jeszcze fotogenicznego policjanta. Jednak potem, wychodząc z budynku, przypomniał sobie, kto przy tej sprawie pełni funkcję rzecznika, i z uśmiechem zmienił zdanie.

– „Pełno wszędzie poszlak dla tych, którzy potrafią czytać między razami”. John, to wygląda na jakiś bełkot, nie?

Morton prowadził samochód, którym jechali w kierunku Haymarket. Już kolejne popołudnie siąpił uporczywy, zacinający deszcz, przenikliwie drobny i przenikliwie zimny, z gatunku takich, co to potrafią przemoczyć do szpiku kości. Przez cały dzień było tak ponuro, że mimo południowej pory kierowcy jeździli po mieście na światłach. Wymarzony dzień na pracę w terenie.

– Kiedy nie jestem pewien, Jack. Druga część stanowi niejako ciąg dalszy pierwszej, tak jakby był w tym jakiś logiczny sens.

– Miejmy nadzieję, że ci przyśle dalsze listy. Może się wtedy coś wyjaśni.

– Może. Ale najlepiej, żeby się to gówno w ogóle skończyło. Nie jest zbyt miło żyć ze świadomością, że jakiś wariat wie o tobie, gdzie pracujesz i gdzie mieszkasz.

– Twój telefon jest w książce?

– Nie, zastrzeżony.

– No to ta droga odpada. To skąd on zna twój prywatny adres?

– On albo ona – stwierdził Rebus, utykając kartki w kieszeni. – A skąd ja mogę wiedzieć?

Rebus zapalił dwa papierosy i jednego podał Mortonowi, przedtem odłamując od niego filtr.

– Dzięki – powiedział Morton i umieścił króciutkiego papierosa w kąciku ust. Deszcz powoli ustawał. – W Glasgow już jest powódź – oznajmił, nie oczekując odpowiedzi.

Obaj mężczyźni mieli oczy zaczerwienione z braku snu, ale śledztwo ich wciągnęło, jechali więc teraz lekko otępiali w kierunku rejonu, gdzie koncentrowała się akcja policji. Na pustym placu, tuż obok miejsca, w którym znaleziono ciało dziewczynki, stał teraz barakowóz, z którego koordynowano akcję przesłuchań mieszkańców z sąsiedztwa. Planowano też przesłuchanie rodziny dziewczynki i wszystkich jej przyjaciół. Rebus wiedział, że czeka ich dość uciążliwy dzień.

– Najbardziej mnie niepokoi to – odezwał się Morton – że jeżeli oba te morderstwa się łączą, to mamy do czynienia z kimś, kto prawdopodobnie nie znał żadnej z tych dziewczynek. A wtedy mamy cholerny problem.

Rebus skinął głową. Wciąż była jednak szansa, że albo obie znały swego mordercę, albo morderca był kimś budzącym w nich naturalne zaufanie. W przeciwnym razie, jako rozgarnięte dwunastolatki na pewno nie dałyby się uprowadzić, nie stawiając oporu. A nikt niczego takiego nie zauważył. Wszystko to było strasznie dziwne.

Zanim dotarli do barakowozu, deszcz przestał padać. Oficer siedzący w ciasnym wnętrzu i dowodzący całą operacją w terenie przekazał im listę nazwisk i adresów. Rebus cieszył się, że udało mu się wyrwać z komendy spod kurateli Andersona, który wciąż dopominał się o rezultaty ich grzebania w papierach. Tu wykonywana jest prawdziwa praca, tu rozmawia się z ludźmi i tu jedna nieostrożność ze strony podejrzanego może odmienić bieg całej sprawy.

– Czy mogę zapytać, panie inspektorze, kto wyznaczył mnie i mojego kolegę do tego zadania?

Oficer przez chwilę przyglądał się Rebusowi spod przymrużonych powiek, po czym powiedział:

– Nie, Rebus, nie możecie. Bo nie ma to i tak żadnego znaczenia, nie uważacie? Każde zadanie w całym śledztwie jest tak samo kluczowe i ważne jak wszystkie pozostałe. Nie zapominajcie o tym.

– Tak jest, sir – odpowiedział Rebus.

– To pańskie biuro tutaj przypomina trochę pudło na buty, prawda? – stwierdził Morton, rozglądając się po ciasnym wnętrzu.

– Tak, synu, siedzę tu jak w pudle na buty, a te buty to właśnie wy, więc może zaczęlibyście wreszcie, do cholery, chodzić.

Chowając listę adresową, Rebus pomyślał, że ten akurat wygląda na dość fajnego faceta. Język ma ostry, ale do przyjęcia.

– Niech się pan nie martwi – powiedział. – Dużo czasu nam to nie zajmie.

Miał nadzieję, że inspektor zauważył zawartą w jego głosie ironię.

– Drugi stawia drinka – rzekł Morton.

Postępowano zgodnie ze standardową procedurą, wyglądało jednak na to, że trzeba będzie zastosować nowe rozwiązania. Anderson kazał im rozglądać się wśród typowych podejrzanych: rodzina, znajomi i notowani przestępcy. W centrali analizowano też na pewno informacje z kręgów pedofilskich. Rebus miał nadzieję, że Anderson zostanie zasypany telefonami od wariatów, które trzeba będzie sprawdzać. Wśród dzwoniących trafiali się szaleńcy przyznający się do popełnienia zbrodni, obdarzeni specjalnymi zdolnościami, które umożliwiały im kontakt z ofiarami w zaświatach, i tacy, którym chodziło jedynie o wodzenie policji za nos jakimiś wyssanymi z palca historiami. Wszystkimi kierowały dawne kompleksy albo aktualne fantazje. Może w większym lub mniejszym stopniu kieruje to wszystkimi.

Rebus zastukał do drzwi pierwszego domu z listy i odczekał. Otworzyła starsza rozczochrana kobieta z bosymi stopami, ubrana w rozpinany sweter złożony w dziesięciu procentach z wełny i w dziewięćdziesięciu z dziur, wiszący na niej jak na strachu na wróble.