— Przychodzę tu z nowiną, która każdą dziewczynę wprawiałby w szał radości, a ty mi pokazujesz tę swoją rybią twarz bez cienia zadowolenia — przyglądał się jej z jowialnym wyrazem twarzy. Ale to, co czaiło się w głębi jego oczu, nie było wynikiem dobrego humoru.
— Panie, nie wypowiedziałeś jeszcze owej nowiny.
Palce Fulka zagłębiły się w jej ciało, jakby pragnął połamać jej kości.
— Pewnie, że nie! Ale ta nowina przyprawiłaby o bicie serca każdą pannę. Weselisko i noc poślubna, moje dziecko!
Loyse, z odczuciem nieznanego dotąd lęku, postanowiła udać, że go nie zrozumiała.
— Bierzesz dla Verlaine władczynię, panie? Niech fortuna będzie dla ciebie łaskawa!
Chwyt na ramieniu nie rozluźnił się, teraz Fulk potrząsnął nią na pozór z żartobliwym pobłażaniem, ale z siłą, która sprawiała ból.
— Twoja twarz może w niczym nie przypominać niewiasty, ale nie brakuje ci konceptu, choćby nawet inni dali się zwieść pozorom. W twoim wieku powinnaś być normalną kobietą. I nareszcie będziesz miała pana, który tego dokaże. Radzę ci nie próbować z nim żadnych twoich sztuczek. Przede wszystkim lubi, żeby towarzyszki jego łoża były posłuszne.
Nadeszło to, czego Loyse najbardziej się obawiała, toteż nie potrafiła zamaskować swoich uczuć.
— Ślub wymaga zgody… — urwała, zawstydzona swym chwilowym załamaniem.
Fulk śmiał się, zachwycony, że udało mu się wyrwać z niej ten protest. Poruszył ręką na jej ramieniu, by uszczypnąć ją w szyję tak mocno, że jęknęła mimo woli. Potem obrócił ją jak marionetkę, pchając w stronę lustra i trzymał tak bezbronną smagając słowami, które uważał za bardziej raniące od ciosów zadawanych rękami.
— Spójrz na to, co nazywasz swoją twarzą! Myślisz, że jakikolwiek mężczyzna mógłby pocałować tę twarz nie zamknąwszy oczu i nie wypowiedziawszy życzenia, by dzieliło go od ciebie tysiące mil? Ciesz się, dziewko, że masz jeszcze coś prócz tej twarzy i że może twoje kościste ciało skusi jakiegoś zalotnika. Zgodzisz się na każdego, kto będzie chciał cię wziąć. Ciesz się, że masz ojca, który może załatwić ci tak korzystne małżeństwo, jak mnie się udało. Tak, lepiej czołgaj się na tych swoich sztywnych kolanach, dziewczyno, i dziękuj swoim bogom, że Fulk czuwa nad swoją rodziną.
Jego słowa brzmiały jak pomruk burzy, Loyse nie widziała w lustrze nic, poza mglistymi obrazami, jakie podsuwała jej wyobraźnia. Któremu z brutali z orszaku Fulka zostanie rzucona, aby przyniosło to jakąś korzyść jego panu?
— Sam Karsten… — We wzrastającym podnieceniu Fulka krył się rodzaj podziwu. — Karsten, wyobraź sobie! I ta kupa kości grzechocze coś o dobrowolnej zgodzie! Naprawdę, w głowie też masz pusto. — Uwolnił ją z uścisku i gwałtownie pchnął na lustro, tak że metalowa tarcza zadzwoniła w zetknięciu ze ścianą. Loyse przez chwilę walczyła o zachowanie równowagi, po czym obróciła się w stronę Fulka.
— Książę! — W to nie mogła uwierzyć. Dlaczego władca księstwa miałby się starać o córkę barona, nawet jeśli rodowód Loyse po kądzieli był tak stary i świetny?
— Tak, sam książę! — Fulk usiadł na brzegu łóżka kołysząc nogami w długich butach. — Mówisz o fortunie! Szczęście uśmiechnęło się do ciebie już w chwili narodzin. Dziś rano przyjechał posłaniec z Karstenu z propozycją małżeństwa, w którym ślubny topór zastąpi pana młodego.
— Ale dlaczego?
Fulk przestał machać nogami. Nie wykrzywił się, ale twarz jego przybrała poważny wyraz.
— Kryją się za tym pewne powody. — Uniósł rękę i zaczął wyliczać na palcach:
— Po pierwsze, zanim książę stał się mocarnym władcą w Karstenie, był najemnym żołnierzem i wątpię, czy wie cokolwiek o swojej matce, nie mówiąc już o ojcu! Zgniótł wszystkich panów, którzy stawiali mu opór. Ale to było wiele lat temu, a teraz nie ma już ochoty nosić kolczugi i wykurzać buntowników z ich zamków. Zdobywszy księstwo, chce mieć parę spokojnych lat, aby się nim cieszyć. Żona, pochodząca spośród tych, których zgniótł, to zapowiedź pokoju. I choć Verlaine nie jest może najbogatszą twierdzą w Karstenie, w żyłach jego panów płynie bardzo stara krew. Czyż nie powtarzano mi tego zbyt jasno, kiedy starałem się o twoją ,matkę? A nie byłem przecież byle kim, tylko najmłodszym synem Farthoma z północnych wzgórz. — Usta Fulka wykwity się jakby na wspomnienie upokorzeń z przeszłości. — ponieważ jesteś dziedziczką Verlaine, stanowisz doskonałą kandydaturę.
Loyse roześmiała się. — Nie jestem chyba jedyną dobrze urodzoną panną na wydaniu w całym Karstenie?
— Słusznie. Mógłby również dobrze trafić gdzie indziej. Ale, jak już powiedziałem, moja najdroższa córko, masz jeszcze pewne inne zalety. Verlaine jest nadbrzeżną twierdzą z prastarymi uprawnieniami, a ambicje księcia są teraz bardziej pokojowe niż posługiwanie się obnażonym mieczem. Co byś powiedziała, gdyby powstał tu port przyciągający cały północny handel?
— A co by się stało z Sulkarem, gdyby powstał tu taki port? Ci, którzy walczą z okrzykiem „Sul”, są bardzo zazdrośni o swoje prawa.
— Ci, którzy przysięgają na to zawołanie, mogą wkrótce ogóle nie być zdolni do żadnej przysięgi — odpowiedział ze spokojną pewnością człowieka dobrze poinformowanego. — Mają kłopotliwych sąsiadów, którzy stają się jeszcze bardziej kłopotliwi. A Estcarp, dokąd mogą się zwrócić o pomoc, to pusta łupina wysuszona przez te czarodziejskie praktyki. Wystarczy jedno pchnięcie, by cały ten kraj zamienił się w proch, który zresztą już dawno powinien go zasypać.
— A więc ze względu na krew płynącą w moich żyłach i plany budowy portu, książę Yvian proponuje małżeństwo — nastawała Loyse, niezdolna uwierzyć w prawdziwość tej wersji. — Ale czyż ten wielki pan może swobodnie przysyłać tutaj topór z ofertą małżeńską? Jestem wprawdzie trzymana w twierdzy, z dala od nowin, ale nawet ja słyszałam o pewnej Aldis, której rozkazy wykonują posłusznie wszyscy ludzie noszący znak księcia.
Tak, Yvian będzie miał Aldis i wiele jej podobnych, ale to nie twoja sprawa. Daj mu tylko syna, jeżeli w ogóle jesteś do tego zdolna, co wydaje mi się wątpliwe. Daj mu syna i trzymaj wysoko głowę przy stole, ale nie zatruwaj mu czasu żadnymi płaczliwymi żądaniami czegoś więcej niż towarzyska uprzejmość. Ciesz się z zaszczytu, a jeśli jesteś mądra, będziesz się dobrze obchodziła z Aldis i z innymi. Yvian nie uchodzi za cierpliwego czy łatwo przebaczającego człowieka.
Podniósł się z łóżka, gotów do wyjścia. Jednak przedtem odwiązał niewielki klucz z łańcucha przy pasie i rzucił go Loyse.
— Mimo twojej bladej twarzy, dziewczyno, nie pójdziesz do ślubu bez należnych ci błyskotek i wszystkiego innego. Przyślę tu Bettris, ona się na tym zna i pomoże ci wybrać coś na suknie. I welon na twarz, bo to ci na pewno będzie potrzebne! Ale uważaj na Bettris, nie pozwól, żeby wzięła dla siebie więcej niż będzie mogła unieść!
Loyse złapała klucz z takim entuzjazmem, że Fulk się roześmiał.
— Przynajmniej tyle masz w sobie z kobiety, zależy ci na błyskotkach tak samo jak każdej. Niech tylko nadejdzie jeden i drugi sztorm, a nadrobimy wszystko, co zabierzesz z magazynów.
Wyszedł, zostawiając szeroko otwarte drzwi. Loyse, idąc za ojcem, by je zamknąć, ściskała klucz w ręku. Przez całe miesiące i lata układała plany, jak zdobyć ten kawałek metalu. Teraz wręczono go jej oficjalnie i nikt nie będzie mógł kwestionować poszukiwania tego, co rzeczywiście chciała zabrać z magazynów Verlaine.