Выбрать главу

Tak głęboko pogrążyła się w myślach, że zapomniała o jutrzejszym weselu. Nie wydobyła z dna skrzyni ubrań, po raz pierwszy, odkąd je tam ukryła, i nie cieszyła się obietnicą wolności, jaką dawały.

Na brzegu ciągle jeszcze szalał wiatr, chociaż stracił już swą dawną siłę. Schowani przed jego podmuchami łowcy wyrzuconych przez fale skarbów byli gotowi do działania. Flota, która prezentowała się tak dobrze z okien pokoju Loyse, robiła z brzegu jeszcze bardziej imponujące wrażenie.

Hunold ciasno zapiął pod szyją płaszcz i wpatrywał się w ciemność. Nie były to statki z Karstenu i owo plądrowanie mogło jedynie przynieść pożytek księstwu. W głębi duszy był przekonany, że są to ostatnie chwile wroga. Dobrze, że mógł w tej sytuacji mieć Fulka na oku. Plotka głosiła, że Verlaine czerpie ogromne bogactwa z prawa grabienia wraków. A kiedy Yvian poślubi tę bladą dziewkę, będzie mógł w imieniu żony domagać się rozliczenia z tych wszystkich bogactw. Fortuna niewątpliwie była łaskawa wysyłając Hunolda tego wieczoru na brzeg, by mógł obserwować, liczyć i przygotować raport dla księcia.

Pewni, że statki już teraz nie zdołają wyrwać się z zatoki, poławiacze skarbów pozapalali latarnie wzdłuż brzegu. Jeżeli szaleńcy z pokładu będą próbowali zejść na brzeg, kierując się tymi światłami, tym lepiej, oszczędzą jedynie czasu i trudu poszukiwań.

Wiązki światła, sięgające rozhuśtanych fal, pochwyciły dziób pierwszego okrętu. Podnosił się wysoko, wynoszony na grzywach fal, na brzegu rozległy się krzyki, robiono pospieszne zakłady, w którym miejscu statek się rozbije. Przez chwilę uniósł się bardzo wysoko, jakby wyskoczył do przodu, a skały wdarły się pod przednią część dna. I w tym momencie zatonął!

Oczekujący na brzegu zetknęli się z zaskakującą niespodzianką. Początkowo bardziej przewidujący uważali, że obserwują tonięcie statku złamanego w połowie, i nie tracili nadziei, że wpłynie w ich sieci. Ale nie było nic, poza uderzeniami wiatru o fale. Ani statku, ani wraku.

Nikt się nie poruszył. Nie wierzyli własnym oczom. Nadpływał następny statek. Płynął prosto na skałę, na której stali Hunold i Fulk. Zdecydowanie trzymał się kursu. Na pokładzie nie widać było żywego ducha, nikt nie czepiał się takielunku.

I znów fale podniosły swój ciężar, by skruszyć statek o wystające zęby skał… Tym razem stało się to tak blisko brzegu, iż Hunoldowi wydawało się, że z opuszczonego pokładu można by przeskoczyć na skałę, na której stał. Dziób statku podniósł się wyżej i wyżej, jego cudownie rzeźbiona głowa wyszczerzała rozchylone szczęki w niebo. A potem w dół, w wirowanie wody.

I statek przepadł!

Hunold wyciągnął rękę, złapał za ramię Fulka i dostrzegł w bladości jego twarzy to samo pełne niedowierzania przerażenie. A kiedy ukazał się trzeci statek, zmierzający prosto na skałę, ludzie z Verlaine uciekli, niektórzy z okrzykami strachu. Porzucone latarnie oświetlały wybrzeże, a puste sieci zwisały w spienionej wodzie bez jakichkolwiek łupów.

Znacznie później jakaś ręka chwyciła sieć i ściskała ją desperacko trzymając się życia. Jakieś ciało potoczyło się przez fale, ale sieć trzymała, nie puszczała też ręka. Potem zmęczony, półmartwy pływak padł twarzą na piasek i zapadł w sen.

UWIĘZIONA CZAROWNICA

Mieszkańcy Verlaine uznali, że znikająca flota, którą zamierzali złupić, była po prostu złudzeniem zesłanym przez demony. Fulk następnego dnia nawet batem nie mógłby zapędzić nikogo na brzeg. Nie starał się zresztą wystawiać na próbę swego stanowiska i nikomu nie wydał takiego polecenia.

Sprawę małżeństwa należało doprowadzić do końca, zanim jakiekolwiek wieści dotrą do Karsu i skłonią księcia do rezygnacji z ręki dziedziczki Verlaine. Aby więc przeciwdziałać przesądnym lękom, jakie mogliby żywić wysłannicy z Karsu, Fulk, co prawda z pewną niechęcią, zaprowadził ich do skarbca, ofiarowując każdemu cenną pamiątkę, nie zapominając też o mieczu z rękojeścią wysadzaną drogimi kamieniami, który miał stanowić dowód jego podziwu dla wojennych wyczynów księcia. Ale przez cały czas zimny pot oblewał jego ciało i musiał się powstrzymać siłą od zbyt intensywnego obserwowania ciemnych zakamarków klatki schodowej i korytarza.

Zauważył także, że żaden z jego gości nie uczynił najmniejszej aluzji do wydarzeń na brzegu i zastanawiał się, czy brać to za dobry czy zły znak. Dopiero w pokoju prywatnej rady, na godzinę przed ślubem, Hunold wyciągnął spod poły obszytego futrem okrycia niewielki przedmiot, który starannie ustawił w świetle słońca, padającego z największego okna.

Siric oparł brzuch na kolanach i ciężko dyszał, pochylając się do przodu, by ten przedmiot obejrzeć.

— Co to jest, panie komendancie? Co to? Czy odebrał pan jakiemuś wiejskiemu dziecku zabawkę?

Hunold zaczął kołysać przedmiot w dłoni. Choć była to rzecz ukształtowana dość niezręcznie, nie ulegało wątpliwości, że jest to rzeźbiony statek. Za maszt służył złamany patyczek.

— To, wielebny kapłanie — odpowiedział miękko — jest potężny okręt, jeden z potężnych okrętów, jakich zagładę za tymi murami obserwowaliśmy ostatniej nocy. Owszem, jest to zabawka, ale zabawka, jaką nie zwykliśmy się bawić. I ze względu na bezpieczeństwo księstwa Karstenu, muszę cię zapytać, panie Fulku, jakie stosunki utrzymujesz z tym pomiotem ciemności, z czarownicami z Estcarpu?

Zdenerwowany Fulk wpatrzył się w wystrugany okręcik. Twarz najpierw mu zbladła, a po chwili spurpurowiała. Jednak rozpaczliwie próbował zapanować nad sobą. Jeżeli teraz popełni gafę, może przegrać całą grę.

— Czy wysyłałbym ludzi na brzeg, by łupili flotę wystruganą z patyczków? — Udała mu się jakaś namiastka pogody ducha. — Domyślam się, że wyłowił pan to z morza dziś rano, panie komendancie? Co skłania cię do przypuszczeń, panie, że jest to część czarów Estcarpu, czy że statki, które widzieliśmy, były wytworem takich sztuczek?

— To zostało znalezione na piasku dziś rano, fakt — przyznał Hunold. — Od dawna znane mi są iluzje czarownic. Aby jednak mieć pewność, znaleźliśmy z moimi ludźmi jeszcze coś innego, a jest to tak wielki skarb, że można go porównać z tym, co pokazywał pan nam w swojej twierdzy. Marc, Jothen! — zawołał nieco głośniej i dwaj żołnierze księcia weszli prowadząc między sobą więźnia, choć wydawało się, że zajmują się jeńcem bez zbytniego entuzjazmu.

— Daję ci część floty, panie Fulku — Hunold rzucił wystrugany stateczek w stronę Fulka. — A teraz pokażę ci kogoś, kto przyczynił się do powstania owej floty i mam nadzieję, że się nie mylę.

Fulk, przyzwyczajony do noszących ślady słonej wody jeńców wydobytych z morskich trzewi, załatwiał się z nimi gładko, zwłaszcza że jego postępowanie zmierzało zazwyczaj do jednego celu. Raz już poradził sobie z takim samym problemem i to zupełnie nieźle. Hunold mógł go zdenerwować, ale tylko na chwilę. Teraz już znów był pewny siebie.

— A więc — poprawił się na krześle z uśmiechem wyższości człowieka, który obserwuje rozrywki mniej od siebie wyrafinowanych — zdobyłeś czarownicę. — Przyglądał się śmiało kobiecie. Była chuda, ale wyczuwało się w niej opór — na pewno dostarczy dobrej zabawy. Może Hunold będzie chciał się podjąć jej poskromienia. Żadna z czarownic nie była pięknością, a ta wydawała się tak wyblakła, jakby przez miesiąc walczyła z morskimi falami. Przyjrzał się dokładniej ubraniu kobiety.