Było skórzane, takie, jakie wkłada się pod kolczugę! A więc miała zbroję. Fulk drgnął. Czarownica w zbroi i ta flota widmo! Czyżby Estcarp wyruszył na wojnę, czyżby przypadkiem zmierzał w stronę Verlaine? Estcarp mógłby wiele zarzucić jego twierdzy, ale dotychczas zdawało się, że żaden człowiek z północy nie orientuje się w działalności Fulka. Ale o tym wszystkim pomyśli później, teraz trzeba zająć się Hunoldem i tym, jak utrzymać przymierze z Karstenem.
Starannie unikał spotkania ze wzrokiem kobiety. Przybrał jednak zwykłe maniery wyższości.
— Panie komendancie, czyż nie jest jeszcze powszechnie wiadomo w Karsie, że te czarownice mogą nagiąć człowieka do swojej woli jedynie siłą swego wzroku? Widzę, że pańscy żołnierze nie przedsięwzięli żadnych środków ostrożności…
— Wygląda na to, że ma pan jakąś szczególną wiedzę o tych czarownicach.
Ostrożnie, pomyślał Fulk. Ten Hunold jest prawą ręką Yviana nie tylko dzięki sile swego miecza. Nie można go zbytnio prowokować, trzeba jednak pokazać, że Verlaine nie jest ani krainą zdrajców, ani głupców.
— Estcarp już wcześniej złożył daninę temu przylądkowi — Fulk uśmiechnął się.
Na widok tego uśmiechu Hunold wydał rozkaz swoim ludziom.
— Marc, zarzuć jej płaszcz na głowę!
Kobieta się nie poruszyła, nie wydała żadnego dźwięku od chwili, gdy ją wprowadzono. Sprawiała wrażenie bezdusznego, bezwolnego ciała. Może była jeszcze oszołomiona wydostaniem się na brzeg, półprzytomna od uderzenia o skały. Ale żaden mieszkaniec Yeriaine nie osłabiłby swojej czujności tylko dlatego, że więzień nie wydaje okrzyków, nie błaga, nie próbuje walczyć. Kiedy na głowę i ramiona czarownicy zarzucono płaszcz, Fulk pochylił się do przodu i znów zaczął mówić, kierując słowa raczej do kobiety niż do mężczyzn, do których się zwracał, jakby oczekując od niej odpowiedzi, aby móc zorientować się, do jakiego stopnia branka zachowała świadomość.
— Czy nie powiedziano panu, panie komendancie, w jaki sposób rozbraja się te czarownice? To bardzo prosta, czasami nawet przyjemna procedura. — I z całą świadomością zagłębił się w sprośne detale.
Siric śmiał się głośno, podtrzymując rękami podskakujący brzuch. Hunold jedynie się uśmiechnął.
— Macie tu w Verlaine swoje wyrafinowane rozrywki — przyznał.
Jedynie pan Duarte zachował spokój, wpatrując się we własne dłonie złożone na kolanach. Od czasu do czasu obracał palcami. Powoli spod jego krótko ostrzyżonej brody na policzki wypływał mu głęboki rumieniec.
Na pół przykryta postać kobiety nie poruszyła się, w żaden sposób nie protestowała.
— Zabierzcie ją! — rozkaz wydany przez Fulka miał stanowić mały sprawdzian jego władzy. — Dajcie ją seneszalowi[2], bezpiecznie przechowa ją dla nas na później. Na wszystkie przyjemności przychodzi odpowiednia pora. — Fulk stał się eleganckim gospodarzem, pewnym swej pozycji. — A teraz musimy zająć się przyjemnościami naszego księcia pana, przywołajmy jego narzeczoną.
Fulk czekał. Trudno byłoby odgadnąć, z jakim napięciem wyczekiwał na reakcję Hunolda. Dopóki Loyse nie stanie przed ołtarzem rzadko używanej kaplicy, z rękami na toporze, dopóki Siric nie wypowie odpowiednich słów, Hunold może się wycofać w imieniu swego pana. Ale kiedy Loyse stanie się księżną Karstenu, choćby tylko formalnie, Fulk będzie mógł robić, co się podoba, według dawno przygotowanych planów.
— Tak, tak — Siric westchnął i podniósł się z trudem, walcząc z fałdami swego płaszcza. — Ślub. Nie możemy pozwolić, by dama czekała, prawda, panie Duarte, młoda krew to niecierpliwa krew. Chodźmy, panowie, wesele! — To był jego udział w sprawie, po raz pierwszy ten młody, zimnooki, wojskowy parweniusz nie będzie grał głównej roli. Znacznie lepiej byłoby, gdyby pan Duarte, potomek najstarszego szlachetnego rodu w Karstenie, trzymał topór i występował w zastępstwie ich seniora. To właśnie Siric zasugerował, a sam Yvian podziękował mu serdecznie za tę uwagę, zanim wyjechali z Karsu. Tak, Yvian przekona się, już się przekonuje, że dzięki Świątynnemu Bractwu i poparciu starych rodów nie będzie musiał dłużej polegać na takich zawadiakach jak Hunold. Niech tylko dokona się małżeństwo, a gwiazda Hunolda zacznie gasnąć.
Ze względu na panujące zimno Loyse szła szybkim krokiem po galerii głównej sali, stanowiącej serce twierdzy. Stała podczas toastów, ale nie zareagowała na pobożne życzenia szczęścia w nowym życiu! Szczęścia! To nie mieściło się w planach Loyse. Chciała tylko mieć wolność.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi swego pokoju i zasunęła trzy rygle, które wytrzymałyby nawet uderzenia tarana, zabrała się do pracy. Zdjęła ozdoby z szyi, głowy, uszu i palców i ułożyła je na kupkę. Zrzuciła długą, obszytą futrem szatę. I wreszcie stanęła przed lustrem na rozłożonym na podłodze szalu, zbyt podekscytowana, by czuć chłód wiejący od kamiennych ścian, a rozpuszczone włosy otulały jej nagie ciało aż do bioder.
Bezlitośnie obcinała wielkimi nożycami kosmyk po kosmyku, rzucając długie pasma na rozłożony szal. Najpierw skróciła włosy tak, by sięgały do nasady szyi, a potem już wolniej i bardziej niezręcznie strzygła je króciutko na taką długość, jakiej można się spodziewać pod drucianym czepcem i hełmem. Z ogromnym namaszczeniem stosowała teraz sztuczki, które tak ją mierziły w zaleceniach Bettris. Starannie smarowała roztworem sadzy jasne brwi i krótkie gęste rzęsy. Tak bardzo zajęła się szczegółami, że zapomniała o całości. Cofając się teraz trochę od zwierciadlanej tarczy, krytycznie wpatrywała się w swoje odbicie, absolutnie zaskoczona tym, co zobaczyła.
Podniosło ją to na duchu, była przekonana, że gdyby nagle znalazła się w wielkiej sali na. dole, Fulk z pewnością by jej nie rozpoznał. Pobiegła do łóżka i zaczęła nakładać na siebie rzeczy, które z taką starannością przygotowywała. Pas z bronią dokładnie przylegał do bioder. Sięgnęła po przytroczone do siodła torby. Ale jej ręce poruszały się dziwnie wolno. Dlaczego tak nie miała ochoty opuścić Yerlaine? Przebrnęła przez całodzienne uroczystości, ukrywając swoje prawdziwe zamiary, myśląc o nich jak o niezwykłym skarbie. Wiedziała, że ta uczta była najlepszym parawanem dla jej ucieczki. Loyse wątpiła, by tej nocy jakikolwiek strażnik wewnątrz i na zewnątrz twierdzy szczególnie gorliwie wypełniał swe obowiązki. A ponadto znała sekretne wyjście.
A jednak coś ją powstrzymywało, traciła cenne minuty. Miała tak nieprzepartą ochotę powrócić na galerię, przyjrzeć się stamtąd ucztującym, że nawet nie zdała sobie sprawy, kiedy podeszła do drzwi.
Co powiedziała tamta dziewka? Ktoś przybywa na skrzydłach sztormu, nie strać swojej szansy, Loyse z Verlaine» wykorzystaj ją! Dobrze, to była właśnie jej szansa i zamierzała ją wykorzystać z całą mądrością, jakiej nauczyło jej życie w domu Fulka.
A przecież, kiedy się poruszyła, to nie skierowała się w stronę tych swoich sekretnych przejść, o których Fulk i jego ludzie nie mieli pojęcia, tylko podeszła bezwiednie do drzwi. I nawet, kiedy próbowała walczyć z instynktem i tą bezsensowną niechęcią, jej ręka nieświadomie odsunęła rygle i Loyse znalazła się w wielkiej sali, obcasy jej wysokich butów stukały po stopniach schodów prowadzących na galerię.
Ciepło panujące w centrum twierdzy zdawało się nie ogrzewać jej górnych regionów, podobnie też hałas panujący na dole dochodził do Loyse, na galerię, jako jednolity szum, w którym nie wyróżniał się żaden głos, takt pieśni czy poszczególne słowa. Mężczyźni pili, jedli, a wkrótce zaczną myśleć o innych przyjemnościach. Loyse wzdrygnęła się, ale wciąż pozostawała na galerii wpatrzona w siedzących przy głównym stole, jakby niezbędne dla niej było pilnowanie ich ruchów.