Выбрать главу

— A jednak przyszłaś mi z pomocą. — Czarownica przyglądała się jej swymi olbrzymimi ciemnymi oczami, aż Loyse pod wpływem tego wzroku ożywiła się.

— Nie mogłam zrobić inaczej! Coś mnie tu zatrzymywało. Może twoje czary, pani?

— Może, może. Na swój sposób zwracałam się do wszystkich w obrębie tych murów, którzy mogliby mi pomóc. Wydaje się, że wspólne jest nam nie tylko niebezpieczeństwo, pani na Verlaine, czy raczej — teraz uśmiechnęła się otwarcie — zważywszy twój strój, panie na Verlaine.

— Nazywaj mnie Briantem, żołnierzem z czystą tarczą — powiedziała Loyse, mając ten tekst przygotowany od dawna.

— Dokąd się udajesz, Briancie? Szukać zajęcia w Karsie? Na północy będzie zapotrzebowanie na żołnierzy chętnych zaciągnąć się w służbę.

— Estcarp idzie na wojnę?

— Powiedzmy raczej, że wojna przychodzi do niego. Ale to już inna sprawa. — Czarownica wstała. — Możemy omówić ją szczegółowo, kiedy znajdziemy się za murami. Nie mam wątpliwości, że znasz drogę do wyjścia.

Loyse przerzuciła skórzane torby przez ramię i naciągnęła na hełm kaptur płaszcza. Kiedy podeszła, by wyłączyć świetlane kule, czarownica szarpnęła leżący na podłodze szal. Zirytowana własnym roztargnieniem dziewczyna pochwyciła go i wrzuciła obcięte włosy do gasnącego ognia.

— Dobrze zrobiłaś — potwierdziła jej towarzyszka. — Nie zostawiaj niczego, co mogłoby zostać użyte do ściągnięcia cię z powrotem — włosy mają moc. — Spojrzała na środkowe okno.

— Czy wychodzi ono na morze?

— Tak.

— Więc zostaw mylny trop, Briancie. Niech Loyse z Verlaine umrze, by ukryć twoją ucieczkę!

Wystarczyła chwila, by otworzyć szeroko okno z kwaterami i cisnąć w dół piękny ślubny welon. Ale czarownica kazała jej przywiązać strzęp bielizny do nierównego kamiennego parapetu.

— Kiedy zobaczą to po otwarciu drzwi — powiedziała — nie sądzę, żeby zbyt pilnie szukali innych dróg wyjścia z tej komnaty.

Znowu wyszły przez lustrzane drzwi i teraz poruszały się w kompletnej ciemności. Loyse nalegała, by trzymały się prawej ściany i by schodziły powoli. Ściana była mokra, powietrze wypełniał wilgotny zapach morza i zgnilizny. Schodziły coraz niżej, przez mury dochodził przytłumiony odgłos fal. Loyse liczyła stopnie.

— Teraz! Tu jest przejście prowadzące do dziwnego miejsca.

— Dziwnego miejsca?

— Tak. Nie lubię się tam zatrzymywać, ale nie mamy wyboru. Musimy poczekać, aż się rozwidni.

Loyse czołgała się dalej, walcząc z narastającą w niej niechęcią. Już trzykrotnie szła tędy i za każdym razem toczyła tę cichą wojnę z własnym ciałem. Znów poczuła przypływ niepokoju, owo zagrożenie płynące z ciemności, niosące coś gorszego niż tylko urazy cielesne. Ale mimo wszystko posuwała się dalej, zacisnąwszy palce na pasku towarzyszki i ciągnąc ją za sobą.

W ciemności Loyse słyszała ciężki oddech, który nagle umilkł. I wtedy czarownica odezwała się cichym szeptem, jak gdyby ktoś mógł podsłuchać jej słowa.

— To Miejsce Mocy.

— To jest dziwne miejsce — upierała się Loyse. — Nie lubię go, ale stąd jest nasza furtka na świat.

Chociaż nic nie widziały, zdały sobie sprawę, że wydostały się z wąskiego przejścia na szerszą przestrzeń. Loyse dostrzegła nad głową jasny punkcik światła, gwiazdę nad skalną szczeliną.

Teraz jednak ukazał się jeszcze jeden słaby blask, który nagle pojaśniał, jakby odsunięto zasłonę. Blask poruszał się tuż nad ziemią — okrągły szary punkt. Loyse usłyszała rytmiczny śpiew, ale nie znała słów. Dźwięk ten wibrował w dziwnie nasyconym powietrzu. Kiedy światełko stało się mocniejsze, Loyse zrozumiała, że rzuca je klejnot czarownicy.

Po skórze dziewczyny przebiegły ciarki, powietrze wokół naładowane było energią. Zapragnęła czegoś z całej mocy — ale nie wiedziała czego. Podczas poprzednich wizyt odczuwała strach, starała się więc zatrzymać tu dłużej, by go opanować. Teraz strach ją opuścił i nie potrafiła nawet nazwać uczucia, jakie ją ogarnęło.

Czarownica, widoczna w świetle klejnotu, kiwała się z prawej strony na lewo, na jej twarzy malowało się napięcie i zaabsorbowanie. Strumień słów ciągle płynął z jej ust. Loyse nie potrafiłaby powiedzieć, czy była to prośba, spór czy ochronne zaklęcie. Wiedziała tylko, że obydwie objęte zostały silną falą energii płynącej ze skał i piasku pod ich stopami, z otaczających je ścian; energii, która drzemała przez stulecia, by teraz nagle się ożywić.

Dlaczego? Co to było? Powoli Loyse wykonała obrót, wpatrując się w nieprzeniknioną ciemność. Co kryło się za słabą plamą światła płynącego z zasnutego mgłą klejnotu?

— Musimy iść! — powiedziała rozkazująco czarownica. Jej ciemne oczy były szeroko otwarte, niezręcznie złapała rękę Loyse. — Nie mogę zapanować nad siłami, które są większe od moich. To jest stare miejsce, ale oddalone od rodzaju ludzkiego i od znanych nam mocy. Czczono tu kiedyś bogów, którym nie wznoszono już ołtarzy od tysiąca lat. Ich dawna moc rośnie! Gdzie jest wyjście? Musimy je znaleźć, dopóki jest to jeszcze możliwe.

— Światło twojego klejnotu… — Loyse zamknęła oczy próbując odtworzyć w pamięci topografię miejsca, tak jak wcześniej wyszukała w pamięci wszystkie ukryte przejścia. — Tutaj! — znów otworzyła oczy i ruszyła przed siebie.

Krok po kroku czarownica posuwała się we wskazanym kierunku, a światełko klejnotu, zgodnie z przewidywaniami Loyse, poruszało się wraz z nią. Po prawej stronie wznosiły się szerokie i nie ociosane stopnie. Loyse wiedziała, że prowadzą one do płaskiego bloku z jakimiś ponurymi wgłębieniami, który znajdował się bezpośrednio pod otworem w górze, tak że czasami przenikało doń światło słońca lub księżyca.

Wzdłuż tej platformy, uformowanej z szerokich stopni, przeczołgały się do najdalszej ściany. W świetle klejnotu widać było skrawek ziemi za furtką Loyse. Ryzykowne byłoby wspinanie się po tej mieszaninie kamienia i gliny w takiej ciemności, ale zdecydowany głos czarownicy podziałał na dziewczynę.

Wspinaczka okazała się rzeczywiście trudna. Choć jej towarzyszka nic nie mówiła, Loyse zdawała sobie sprawę, że przy jej popuchniętych rękach musiało to być torturą. Kiedy tylko mogła, podciągała i popychała czarownicę, przytrzymując ją mocno, gdy ziemia uciekała im spod stóp, co groziło ponownym upadkiem na dno groty. I wreszcie znalazły się na trawie, powietrze pachniało solą, a szara poświata na niebie świadczyła, że noc dobiega kresu.

— Morze czy ląd? — zapytała czarownica. — Czy szukasz statku przy brzegu, czy też zawierzymy naszym nogom i skierujemy się w stronę wzgórz?

Loyse usiadła. — Ani jedno, ani drugie — powiedziała krótko. — Tutaj kończą się pastwiska położone pomiędzy morzem i twierdzą. O tej porze roku pasą się tu wierzchowce. A w chacie w pobliżu furtki znajduje się uprząż. Tyle że może być strzeżona.

Czarownica roześmiała się. — Jeden strażnik? Cóż to znaczy tej nocy, czy raczej tego ranka, wobec dwóch zdeterminowanych kobiet i ich nieodpartego postanowienia. Pokaż mi tylko tę chatę z uprzężą, a dostaniemy się do niej bez względu na strażnika.

Przeszły przez skraj pastwiska. Loyse wiedziała, że konie będą w pobliżu szałasu, gdzie dwa dni przed sztormem ustawiono dwa bloki soli. Po wyjściu z pieczary klejnot przestał świecić, musiały więc po omacku szukać drogi.