Na widok nadchodzącego Simona Tunston uniósł brwi.
— Bierz swoją część — wskazał na rybę. — Nie jest to porcja jak w kantynie, ale na razie musi wystarczyć.
Simon sięgnął po rybę, ale ręka jego zamarła w bezruchu, kiedy dostrzegł napięcie na twarzy Tunstona. Popatrzył w ślad za jego spojrzeniem. Nad ich głowami zataczał szerokie, płynne kręgi czarny ptak z białą szeroką literą V na piersi.
— Sokół! — słowo to w ustach Tunstona zabrzmiało jak ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem równie poważne, jak kolderska zasadzka.
GNIAZDO SOKOŁÓW
Ptak z umiejętnością właściwą drapieżnikom utrzymywał się nad nimi na rozpostartych skrzydłach. Simon dostrzegł jasne skrawki czerwonych wstążeczek zwisające z jego szponów, co świadczyło, że nie jest to ptak dziki.
— Kapitanie! — Tunston wychylił się, by obudzić Korisa, który usiadł rozcierając oczy gestem małego chłopca.
— Kapitanie! Sokolnicy są na szlaku!
Koris gwałtownie poderwał głowę i podniósł się, zasłaniając oczy od słońca, aby obserwować swobodne kołowanie ptaka. Gwizdnął. Powolne kołowanie ustało i Simon miał okazję obserwować ów cud szybkości i precyzji — lot w dół. Ptak usiadł na rękojeści topora Volta, na wpół ukrytego w trawie tej niewielkiej łączki. Z zakrzywionego dzioba wydobył się ochrypły dźwięk.
Kapitan ukląkł przy sokole. Bardzo ostrożnie podniósł jeden ze sznureczków zwisających z nogi ptaka i niewielki metalowy wisiorek zabłysnął w słońcu. Koris przyjrzał mu się uważnie.
— Nalin. To musi być jeden z wartowników. Leć, skrzydlaty wojowniku — zwrócił się do niespokojnego ptaka. — Należymy do jednego plemienia z twoim panem i panuje między nami pokój.
— Szkoda, kapitanie, że twoje słowa nie dotrą do uszu tego Nalina — skomentował Tunston. — Sokolnicy najpierw bronią granic, a potem zadają pytania, jeżeli jest jeszcze komu je zadać.
— Istotnie, włóczęgo!
Słowo to rozległo się tuż za nimi. Obrócili się niemal równocześnie, ale dostrzegli jedynie skały i trawę. Czyżby to ptak przemówił? Jivin przyglądał się sokołowi z powątpiewaniem, ale Simon nie chciał zaakceptować tej magicznej sztuczki lub iluzji. Ścisnął w dłoni nóż przywiązany do pasa, jedyną broń, z jaką udało mu się wydostać na brzeg.
Koris i Tunston nie okazali zdziwienia. Najwyraźniej oczekiwali czegoś podobnego. Kapitan zwrócił się w powietrze, wymawiając słowa wolno i wyraźnie, jakby miały przekonać niewidzialnego słuchacza.
— Jestem Koris, kapitan z Estcarpu, wyrzucony przez sztorm na te brzegi. A to są Gwardziści z Estcarpu: Tunston, oficer z Wielkiego Zamku, Jivin i cudzoziemiec Simon Tregarth, który przyjął służbę u Najwyższej Strażniczki. Przez wzgląd na Przysięgę Miecza i Tarczy, Krwi i Chleba proszę o schronienie udzielane wtedy, kiedy dwie strony walczą nie przeciwko sobie, ale żyją wspólnie z uniesionego brzeszczotu!
Przez chwilę słychać było słabe echo jego słów. Ptak znów wydał swój dziwny okrzyk i wzbił się w powietrze.
Tuston uśmiechnął się kwaśno.
— Rozumiem, że teraz czekamy albo na przewodnika, albo na strzałkę w plecy.
— Z ręki niewidzialnego wroga? — zapytał Simon. Koris wzruszył ramionami. — Każdy dowódca ma prawo do własnych tajemnic. A Sokolnikom ich nie brakuje. Jeżeli przyślą przewodnika, rzeczywiście będziemy mieli szczęście. — Wciągnął w nozdrza powietrze. — Ale tymczasem nie ma powodu głodować.
Simon żuł rybę, nie przestawał jednak obserwować maleńkiej łączki przeciętej strumykiem. Jego towarzysze zdawali się mieć filozoficzny stosunek do przyszłości, a on ciągle nie miał pojęcia, na czym polegała ta sztuczka z głosem. Ale przyzwyczaił się w każdej nowej sytuacji obserwować Korisa. Jeżeli kapitan zamierzał spokojnie czekać, to może rzeczywiście nie groziła im walka. Jednak z drugiej strony wolałby wiedzieć coś więcej o owych gospodarzach.
— Kim są Sokolnicy?
— Podobnie jak Volt — Koris sięgnął po topór i pogłaskał pieszczotliwie jego rękojeść — są legendą i historią, ale nie tak starą.
— Na początku byli najemnikami, przybyli na sulkarskich statkach z daleka, z kraju, w którym stracili wszystkie swe włości z powodu najazdu barbarzyńców. Przez jakiś czas służyli kupcom jako ochrona karawan i piechota morska. Jeszcze czasami bardzo młodzi Sokolnicy sprzedają swe usługi. Ale większość z nich nie dba o morze, pożera ich tęsknota za górami, bo pochodzą z wyżyn. Zwrócili się więc do Najwyższej Strażniczki Estcarpu z propozycją paktu: w zamian za prawo osiedlenia się w górach będą strzegli południowych granic.
— To była mądra propozycja! — wtrącił Tunston. — Szkoda, że Najwyższa Strażniczka nie mogła się zgodzić.
— Dlaczego nie mogła? — Simon chciał wszystko wiedzieć.
Koris uśmiechnął się ponuro. — Czyż nie jesteś już wystarczająco długo w Estcarpie, żeby się zorientować, że to matriarchat? Moc, która zapewniła krajowi bezpieczeństwo, leży nie w mieczach mężczyzn, ale w rękach kobiet. I prawdę mówiąc, Mocą dysponują tylko kobiety.
— Z drugiej strony Sokolnicy mają swoje dziwne obyczaje, które są im tak drogie, jak zwyczaje Estcarpu bliskie są czarownicom. Stanowią walczący zakon złożony z samych tylko mężczyzn. Dwa razy do roku wybranych młodzieńców wysyła się do wiosek zamieszkałych wyłącznie przez kobiety, żeby przyczynili się do powstania nowych pokoleń, tak jak wypuszcza się na pastwisko ogiery z klaczami. Ale Sokolnicy nie uznają żadnych uczuć, sympatii czy równości między kobietą i mężczyzną. Nie uznają w ogóle innej roli kobiety poza rodzeniem dzieci.
— Toteż kobietom z Estcarpu wydawali się dzikusami, których zdemoralizowane życie oburza ludzi cywilizowanych. Najwyższa Strażniczka ostrzegła, że jeśli osiedlą się w granicach Estcarpu za zgodą czarownic, będzie to zniewagą dla Mocy, która wówczas opuści Estcarp. Toteż powiedziano im, że z woli Estcarpu nie mogą strzec jego granic. Pozwolono im jednak bezpiecznie przejść przez terytorium kraju, dostarczając niezbędnych do tego zapasów, tak by mogli poszukać dla siebie gór. Jeżeli zechcą zdobyć dla siebie terytorium poza Estcarpem, nasze czarownice będą im życzliwe i nie wystąpią przeciwko nim. I tak już trwa przez sto lat albo i więcej.
— Rozumiem, że udało im się zdobyć dla siebie nową ojczyznę?
— I to tak skutecznie — odpowiedział Simonowi Tunston — że trzykrotnie pobili doszczętnie hordy wysłane przeciwko nim przez książąt Karstenu. Sama ziemia, na której się osiedlili, walczy po ich stronie.
— Powiedziałeś, że Estcarp nie ofiarował im przyjaźni — zauważył Simon. — Co więc znaczyła Przysięga Miecza i Tarczy, Chleba i Krwi? Odniosłem wrażenie, że istnieje między wami jakiś rodzaj porozumienia.
Koris pilnie zajął się wyjmowaniem jakiejś ości z ryby, potem uśmiechnął się a Tunston zaśmiał się głośno. Jedynie Jivin miał niewyraźną minę, jakby mówili o rzeczach, których lepiej nie wspominać.
— Sokolnicy są mężczyznami…
— I Gwardziści Estcarpu są także mężczyznami — zaryzykował Simon.
Koris uśmiechnął się jeszcze szerzej, chociaż Jivin spochmurniał. — Nie zrozum nas źle, Simonie. Otaczamy największą czcią Kobiety Władające Mocą Czarodziejską. Ale z samej swej natury ich życie różni się od naszego i wszystkiego, co jest nam bliskie. Wiesz przecież, że Moc opuszcza czarownicę, jeśli naprawdę stanie się ona kobietą. Dlatego są one podwójnie zazdrosne o swą Moc, gdyż dzierżą ją za cenę wielkich wyrzeczeń. Stąd też dumne są, że są kobietami. Dla nich zwyczaje Sokolników, którzy odrzucają zarówno tę dumę, jak i samą Moc, traktując kobietę jako ciało pozbawione inteligencji czy osobowości, wyglądają na powstałe z podszeptu złych duchów.