Kiedy umilkła, Koris zapytał:
— Rozumiem, że nasza pomoc jest potrzebna, skoro Simon miał te swoje bóle głowy. Czy sprawi ci przyjemność, jeśli porwiemy Yviana, czy wystarczy, jak rozpłatamy kilka czaszek?
Młody człowiek, który mówił niewiele, ale był zawsze obecny, a którego czarownica nazywała imieniem Brianta, choć dotychczas nie wyjaśniła przybyszom jego obecności, sięgnął po półmisek z pasztetem. Bez hełmu i kolczugi, jakie miał na sobie przy pierwszym spotkaniu, wyglądał smukło, niemal krucho, wydawał się zbyt młody, by w ogóle potrafił sprawnie władać bronią, którą nosił. Ale w jego ustach i oczach kryła się jakaś zaciętość i zdecydowanie, które zdawały się świadczyć, że angażując go czarownica z Estcarpu dokonała mimo wszystko słusznego wyboru.
— Briancie — zwróciła się teraz do niego — czy mają nam dostarczyć Yviana? — W pytaniu tym brzmiał jakiś figlarny ton.
Młody człowiek wzruszył ramionami, nadgryzając kawałek pasztetu. — Pragniesz go zobaczyć? Bo ja nie. — Obydwaj mężczyźni zauważyli, że wyraźny akcent padł na słowo ja.
— Nie, nie mamy zamiaru podejmować tu księcia. Chodzi nam o kogoś z jego otoczenia, o panią Aldis.
Koris gwizdnął. — Aldis! Tego bym nie przypuszczał…
— Że mamy jakieś interesy z metresą książęcą? Popełniasz tu błąd właściwy twojej płci, Korisie. Nie bez kozery chcę dowiedzieć się czegoś więcej o Aldis, mam też wspaniały powód, by ją tu ściągnąć.
— Na przykład?
— Jej władza w księstwie opiera się wyłącznie na względach Yviana. Dopóki trzyma go w łóżku, ma to, na czym jej najbardziej zależy, nie służbę czy fatałaszki, ale wpływy. Ktokolwiek pragnie załatwić coś u księcia, to nawet jeśli pochodzi z najstarszego rodu, musi najpierw szukać pomocy Aldis. Co się tyczy szlachetnie urodzonych dam, to Aldis z nawiązką odpłaciła dawne zniewagi.
Kiedy Yvian po raz pierwszy zwrócił na nią uwagę, wystarczały jej błyskotki i szmatki, ale po latach więcej zaczęła znaczyć władza. Doskonale sobie zdaje sprawę, że bez niej niewiele się różni od dziewki z portowej tawerny.
— Czyżby Yvian stawał się krnąbrny? — chciał wiedzieć Koris.
— Yvian się ożenił.
Simon obserwował dłoń nad półmiskiem z pasztetem. Tym razem ręka nie dotarła do celu, lecz powędrowała do kielicha stojącego obok talerza Brianta.
— Słyszeliśmy w górach opowieści o ślubie z dziedziczką Verlaine.
— Małżeństwo za pośrednictwem topora bojowego — wyjaśniła Strażniczka. — Książę nie widział jeszcze swojej nowej małżonki.
— A jego aktualna wybranka obawia się konkurencji. Czyżby panią na Verlaine uważano za tak piękną? — zapytał niedbale Simon. Dostrzegł jednak, że Briant rzucił na niego szybkie, przelotne spojrzenie.
I właśnie Briant udzielił mu odpowiedzi:
— Nie jest! — W tych dwóch słowach zaprzeczenia kryła się nuta goryczy, która zaskoczyła Simona. Nie mieli pojęcia, kim był Briant, ani skąd go czarownica wytrzasnęła, ale może chłopak podkochiwał się w spadkobierczyni Verlaine i był rozczarowany.
Strażniczka roześmiała się. — To także może być kwestia gustu. Ale masz rację, Simonie, myślę, że Aldis spędza bezsenne noce, odkąd odczytano tę wielką nowinę na rynku w Karsie. Zastanawia się, jak długo jeszcze Yvian będzie ją chciał. A w tym stanie ducha nadaje się doskonale do naszych celów.
— Rozumiem, że ta dama może szukać pomocy — przyznał Simon. — Ale dlaczego twojej?
Kobieta spojrzała na niego z niemym wyrzutem.
— Chociaż nie występuję tutaj jako władająca Mocą Czarodziejską kobieta z Estcarpu, cieszę się jednak w tym mieście pewną reputacją. Nie jest to zresztą moja pierwsza tu wizyta. Mężczyźni i kobiety, zwłaszcza kobiety, zawsze chcą się dowiedzieć czegoś o swojej przyszłości. Dwie pokojówki Aldis odwiedziły mnie w ciągu ostatnich trzech dni, uzbrojone w fałszywe imiona i jeszcze bardziej nieprawdziwe opowieści. Kiedy powiedziałam im, jak się naprawdę nazywają, kim są i podałam kilka faktów, pobiegły co prędzej do swojej pani z kwaśnymi minami. Nie ma obawy, wkrótce ona też się zjawi.
— Ale czego się po niej spodziewasz? Jeżeli jej wpływ na Yviana maleje… — Koris pokręcił głową. — Nigdy nie udawałem, że rozumiem kobiety, ale teraz czuję się kompletnie zagubiony. Naszym wrogiem jest Gorm, nie Karsten, w każdym razie jeszcze nie.
— Gorm! — Na twarzy Strażniczki odmalowały się hamowane emocje. — Gorm znajduje swe korzenie także tutaj.
— Co takiego?! — Koris uderzył pięściami o stół. — Co ma Gorm do księstwa?
— To wszystko trochę inaczej wygląda, raczej Karsten ma coś do Gormu, w każdym razie tam wysyła się część jego ludzi. — Czarownica oparłszy podbródek na złączonych rękach, mówiła z zapałem:
— Widzieliśmy w Sulkarze, co Kolderczycy zrobili z mieszkańcami Gormu, używając ich jako broni. Ale Gorm jest tylko małą wysepką i zanim został zdobyty, musiało polec w bitwie wielu jego mieszkańców, których nie zdążono… przerobić.
— To prawda! — głos Korisa brzmiał brutalnie. — Nie mogli schwytać zbyt wielu jeńców.
— Właśnie. A kiedy padł Sulkar, w momencie wysadzania twierdzy Magnis Osberic musiał zabrać ze sobą także większość atakujących. W ten sposób oddał swoim przysługę. Większa część floty handlowej była na morzu, a Sulkarczycy zwykli zabierać na długie wyprawy całe rodziny. Ich przystań na tym kontynencie przestała istnieć, ale naród żyje i może się gdzieś osiedlić. Tylko czy Kolderczycy mogą tak łatwo zastąpić ludzi, których wtedy utracili?
— Musi im brakować żołnierzy — ton głosu Simona był na pół pytający, gorączkowo rozważał, jakie możliwości kryją się za tym stwierdzeniem.
— To może być prawdą. Ale może z jakichś powodów nie chcą lub nie mogą zmierzyć się z nami. Tak niewiele wiemy o Kolderczykach, nawet kiedy już są przed naszymi drzwiami. Teraz kupują ludzi.
— Ale niewolnicy nie są pewnymi żołnierzami — zauważył Simon. — Wystarczy dać im broń do ręki i można oczekiwać buntu.
— Simonie, Simonie czyżbyś zapomniał, jacy ludzie czekali na nas w zasadzce? Zastanów się, czy byli skłonni do jakiegokolwiek buntu. Nie, ci którzy maszerują w takt wojennych bębnów Kolderu, nie mają już własnej woli. Ale prawdą jest także i to, że w ciągu ostatnich sześciu miesięcy galery podpływały do wyspy przy ujściu rzeki Kars i ładowano na nie więźniów z Karstenu. Niektórzy pochodzili z więzień książęcych, innych po prostu łapano na ulicach w porcie, ludzi samotnych, takich, których nieobecności nikt nie zauważy.
— Takich działań nie da się długo utrzymać w sekrecie. Tu słówko, tam słówko i udało nam się złożyć je w całość. Ludzie sprzedawani są Kolderczykom. A jeżeli tak się dzieje w Karstenie, to dlaczego nie w Alizonie? Teraz lepiej rozumiem, dlaczego moja misja w Alizonie się nie powiodła i dlaczego zdemaskowano mnie tak szybko. Jeżeli Kolderczycy dysponują pewnymi mocami, a przypuszczamy, że tak jest, to można mnie było odkryć z taką łatwością, z jaką psy biegły za naszym tropem po wrzosowiskach.
— Sądzimy, że Kolderczycy zbierają teraz siły na Gormie do uderzenia na kontynent. Może pewnego dnia Karsten i Alizon odkryją, że dostarczyły broni do własnej zagłady. Dlatego właśnie chcę się zająć Aldis, musimy wiedzieć więcej o tym plugawym handlu z Gormem, a nie może on przecież prosperować bez wiedzy i przyzwolenia księcia.