Koris poruszył się niespokojnie.
— Żołnierze także plotkują, pani. Runda gotowego się zaciągnąć wojaka po winiarniach, i to w dodatku z pełną pieniędzy sakiewką, może też przynieść wiele wiadomości.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem. — Yvian nie jest głupi. Ma wszędzie swe oczy i uszy. Wystarczy, żeby ktoś taki jak ty, kapitanie, pojawił się w winiarni, a dowie się o tym.
Koris nie wydawał się tym zmartwiony. — Czyż Koris z Gormu nie stracił swych ludzi i swej reputacji w Sulkarze? Możesz mi wierzyć, że będę miał pod ręką przekonywającą historię, jeśli ktoś mnie o nią zapyta. Co do ciebie — skinął na Simona — to lepiej, żebyś się nie pokazywał, bo dogoni nas historia, jaką opowiedzieliśmy na rogatkach. Ale co do tego młodzika tutaj? — Koris uśmiechnął się do Brianta.
Ku ogromnemu zdziwieniu Simona, młodzieniec, zazwyczaj poważny, posłał Korisowi w odpowiedzi nieśmiały uśmiech. Potem spojrzał na czarownicę, jakby szukając przyzwolenia. I ku nie mniejszemu zdumieniu Simona ona dała mu je z tą samą figlarnością, jaką zademonstrowała wcześniej.
— Briant nie jest weteranem koszar, Korisie. Ale był tu uwięziony już wystarczająco długo. I nie lekceważ jego miecza, zapewniam cię, że pod wieloma względami mógłby cię zadziwić i pewno to zrobi!
Koris roześmiał się. — Nie wątpię w to, pani, zważywszy, że to ty mówisz. — Sięgnął po swój topór stojący obok krzesła.
— Lepiej zostaw tę zabawkę tutaj — ostrzegła. — Ona na pewno zostanie zauważona. — Położyła rękę na trzonku. Jej ręce jakby przymarzły do topora. Po raz pierwszy od chwili ich przybycia Simon zauważył, że straciła właściwy sobie spokój.
— Cóż za broń nosisz, Korisie? — jej głos stał się nieco piskliwy.
— Czyż nie wiesz, pani? Dał mi go z własnej woli ten, w czyich rękach śpiewał. Żywy nie oddam go nikomu.
Czarownica cofnęła szybko rękę, jakby oparzyła się, dotykając topora Volta.
— Czy otrzymałeś go po dobrej woli?
— Koris wybuchnął. — W takiej sprawie mówiłbym tylko prawdę. Ja go otrzymałem i tylko mnie będzie służył.
— Więc tym bardziej nie radzę ci wynosić go na ulice Karsu — powiedziała na poły prosząc, na poły rozkazując.
— Pokaż mi wobec tego bezpieczne miejsce, w którym mogę to złożyć — odpowiedział Koris z nie ukrywaną niechęcią.
Myślała przez chwilę, pocierając palcami dolną wargę. — Niech tak będzie. Ale potem musisz mi wszystko opowiedzieć, kapitanie. Weź topór, a pokażę ci najbezpieczniejsze miejsce w tym domu.
Simon i Briant poszli w ślad za nimi do innego pokoju. Na ścianach wisiały tkaniny tak stare, że dawało się odczytać jedynie zarysy pierwotnego rysunku. Czarownica minęła jedną z tkanin i podeszła do rzeźbionego panneau, na którym szczerzyły kły bajeczne bestie. Szarpnęła jeden z kasetonów i oczom wszystkich ukazała się szafka, na której dno Koris położył topór.
Tak jak w stolicy Estcarpu Simon czuł obecność dawnych wieków, potężne fale czasu otaczające człowieka całym naporem stuleci, w pieczarze Volta odczuwał lęk przed czymś nieludzkim, kiedy Volt jakby królował na dworze cieni i kurzu, tak w tym pomieszczeniu także wyczuł rodzaj promieniowania emanującego ze ścian, coś namacalnego w powietrzu, co sprawiało, że cierpła mu skóra.
Ale Koris chciał szybko załatwić sprawę ukrycia swego skarbu, a czarownica zamknęła szafkę gestem gospodyni domowej chowającej szczotkę. Briant zatrzymał się w drzwiach, jak zwykle spokojny. Dlaczego Simon czuł się tak dziwnie? Tak go to dręczyło, że został chwilę po wyjściu innych i starał się jak najwolniej przejść przez środek pokoju.
Stało w nim jedynie krzesło z wysokim oparciem z czarnego drewna, które mogło pochodzić z sali audiencyjnej, a naprzeciwko niego równie ciemny stołek. Na podłodze pomiędzy nimi leżał dziwny zbiór przedmiotów, którym Simon przyjrzał się uważnie, jakby starał się odnaleźć w nich rozwiązanie zagadki.
Przede wszystkim był tam niewielki gliniany piecyk — w którym można było spalić najwyżej garstkę węgla. Umieszczony był na dokładnie przyciętej, gładko wypolerowanej deseczce. Obok stała ceramiczna waza zawierająca nieco szarobiałego proszku i pękata butla. Dwa siedzenia i ta dziwna kolekcja przedmiotów — ale było tam jeszcze coś.
Simon nie słyszał, kiedy czarownica weszła do pokoju, toteż jej głos dość gwałtownie wyrwał go z zamyślenia.
— Kim ty jesteś, Simonie?
Ich oczy spotkały się. — Przecież wiesz. Powiedziałem prawdę w Estcarpie. Masz chyba własne sposoby sprawdzania, czy ktoś kłamie.
— Owszem, mamy takie sposoby, a ty powiedziałeś prawdę. Ale muszę raz jeszcze zadać ci to pytanie: kim jesteś, Simonie? Na nadmorskiej drodze wyczułeś zasadzkę, zanim Moc ostrzegła mnie. A przecież jesteś mężczyzną!
Po raz pierwszy opuściło ją opanowanie. — I wiesz, co się tutaj robi, czujesz to!
— Nie. Wiem tylko, że jest tu coś, czego nie mogę zobaczyć, a jednak to istnieje. — Raz jeszcze powiedział jej prawdę.
— No właśnie! — Uderzyła pięścią w pięść. — Nie powinieneś czuć takich rzeczy, a jednak czujesz. Ja gram tutaj pewną rolę. Nie zawsze wykorzystuję Moc, to znaczy moc przekraczającą moje własne doświadczenie w rozpoznawaniu mężczyzn i kobiet, w dokładnym zgadywaniu, co kryje się w ich sercach albo jakie są ich pragnienia. Trzy czwarte mojego daru polega na iluzji, sam to zresztą widziałeś. Nie przyzywam demonów, nie sprowadzam niczego z innego świata, moje czary działają na tych, którzy spodziewają się cudów. Ale Moc istnieje i czasami przychodzi na moje wezwanie. Wtedy mogę dokonać rzeczywistych cudów. Mogę wyczuć nieszczęście, choć nie zawsze potrafię powiedzieć, jaką formę przybierze. Tyle mogę zrobić i to jest prawdziwe! Przysięgam na moje życie!
— Wierzę — odpowiedział Simon. — W moim świecie także zdarzają się rzeczy, których nie da się wytłumaczyć za pomocą trzeźwej logiki.
— Ale takie rzeczy robią wasze kobiety?
— Nie, zdarza się to przedstawicielom obydwu płci. Miałem pod swoją komendą ludzi, którzy przeczuwali niebezpieczeństwo, śmierć własną lub czyjąś. Znałem także domy, stare miejsca, w których coś czyhało, coś, o czym lepiej było nie myśleć, coś, czego nie można było zobaczyć ani odczuć, tak jak nie możemy zobaczyć ani odczuć tego, co jest tutaj.
Teraz przyglądała mu się z nie ukrywanym zdumieniem. Jej ręka poruszyła się, nakreśliła w powietrzu jakiś znak, który na moment rozjarzył się ogniem.
— Widziałeś? — Czy miało to być oskarżenie, czy triumfalne uznanie? Simon nie miał czasu, żeby się nad tym zastanowić, bo z głębi domu dobiegły odgłosy gongu.
— Aldis! Będzie z nią eskorta! — Czarownica przebiegła przez pokój, by znów otworzyć ukrytą szafkę, w której Koris schował topór. — Do środka! — rozkazała. — Jak zwykle, najpierw przeszukają dom, a lepiej, żeby nie wiedzieli o twojej obecności.
Zanim Simon zdążył zaprotestować, znalazł się w pomieszczeniu stanowczo zbyt małym. Drzwi zamknęły się. Odkrył, że pomieszczenie owo bardziej przypominało kryjówkę szpiega niż szafkę. Między płaskorzeźbami były otwory, wpuszczające powietrze i pozwalające obserwować pokój.
Wszystko stało się tak szybko, że nie zdążył zareagować. Teraz zbuntował się i postanowił wyjść. Jednak zbyt późno odkrył, że po tej stronie nie było żadnego zamka i że został po prostu włożony do bezpiecznej przechowalni razem z toporem Volta do chwili, gdy czarownica uzna za stosowne znów go wypuścić.
Ze wzrastającym poirytowaniem Simon przycisnął czoło do rzeźbionej przegrody starając się jak najlepiej zobaczyć, co się dzieje w pokoju. Znieruchomiał na widok Strażniczki z Estcarpu, za którą weszli dwaj żołnierze: odepchnęli ją i zabrali się do przeszukiwania pomieszczenia, podnosili nawet wiszące na ścianach tkaniny.