Obserwowała ich ze śmiechem. Po chwili powiedziała przez ramię do kogoś, kto znajdował się jeszcze za progiem:
— Wydaje się, że w Karsie nie wierzy się nikomu. A czy kiedykolwiek ten dom i jego mieszkańcy zamieszani byli w coś złego? Twoje psy mogą znaleźć trochę kurzu, jedną lub dwie pajęczyny, bo przyznaję, że nie jestem nadzwyczajną gospodynią, ale nie znajdą nic więcej, pani. Przez ich poszukiwania tracimy tylko czas.
Była w tym delikatna kpina, wystarczająca, by trafić w czułe miejsce. Simon podziwiał umiejętność, z jaką czarownica posługiwała się słowami. Przemawiała jak dorosła osoba do dziecka, z odrobiną niecierpliwości, że odrywa się ją od ważniejszych prac. Było to równocześnie zaproszeniem owej niewidzialnej dla Simona osoby do udziału w tej dorosłości.
— Halsfric! Donnar!
Mężczyźni stanęli na baczność.
— Przeszukajcie resztę tej chałupy, jeśli chcecie, ale zostawcie nas same!
Szybko stanęli po obu stronach drzwi, robiąc przejście dla drugiej kobiety. Czarownica zamknęła drzwi, zanim zwróciła się do nowo przybyłej, która zrzuciła na podłogę żółty płaszcz z kapturem.
— Witaj, pani Aldis!
— Tracimy czas, kobieto, jak sama powiedziałaś. — Słowa były ostre, ale wypowiedziane głosem o miękkości aksamitu. Samo słuchanie takiego głosu mogło absolutnie oszołomić mężczyznę.
Książęca kochanka przypominała nie tyle dziewkę z tawerny, okrągłą i wulgarną, do jakiej porównywała ją czarownica, ale młodą dziewczynę, nie w pełni jeszcze świadomą swoich możliwości, z niewielkimi jędrnymi piersiami, skromnie ukrytymi, a jednak widocznymi wyraźnie pod materiałem sukni. Kobieta pełna sprzeczności, swawolna i zimna jednocześnie.
Patrząc na nią Simon mógł zrozumieć, że potrafiła tak długo i skutecznie utrzymać władzę nad znanym rozpustnikiem.
— Powiedziałaś Fircie… — znów ten ostry ton złagodzony aksamitem.
— Powiedziałam twojej Fircie to, co mogłam i co było konieczne — czarownica była równie rzeczowa, jak jej klientka. — Czy ten układ ci odpowiada?
— Będzie mi odpowiadał dopiero, kiedy okaże się skuteczny. Daj mi to, co mi zapewni pozycję w Karsie, a potem upominaj się o zapłatę.
— Masz dziwny sposób załatwiania spraw, pani. Masz wszystkie atuty w ręku.
Aldis uśmiechnęła się. — Jeżeli posiadasz taką moc, jak utrzymujesz. Mądra Kobieto, możesz równie dobrze zaszkodzić, jak pomóc. Byłabym dla ciebie łatwą ofiarą. Powiedz, co mam zrobić i to szybko. Mogę ufać tym dwóm, ponieważ ich życie zależy od jednego mojego słowa. Ale są jeszcze inne oczy i języki w tym mieście!
— Daj mi rękę. — Czarownica z Estcarpu wzięła maleńką wazę z szarobiałym proszkiem. Kiedy Aldis wyciągnęła swą przystrojoną pierścieniami rękę. Strażniczka błyskawicznie ukłuła ją wyjętą z sukni igłą i wypuściła kilka kropel krwi do naczynia. Dodała jeszcze trochę płynu z butli, mieszając to wszystko na rzadką maź. Rozpaliła węgiel w przenośnym piecyku.
— Siadaj. — Wskazała ręką stołek. Kiedy tamta usiadła, postawiła deseczkę z piecykiem na jej kolanach.
— Myśl o tym, którego pragniesz, zachowaj tylko jego w swoich myślach, pani.
Kobieta z Estcarpu rozrzuciła maź z wazy nad niewielkim płomykiem, po czym zaczęła śpiewać. W zadziwiający sposób owo coś, co tak wyostrzyło uwagę Simona przed chwilą, co zagęściło się pomiędzy nimi w momencie, gdy czarownica narysowała w powietrzu ognisty znak, teraz zdecydowanie osłabło.
Ale w jakiś sposób jej śpiew tkał inny czar, zmieniał tok myśli, przywoływał inny rodzaj odpowiedzi. Zdawszy sobie sprawę, o co chodzi, po pełnych niedowierzania chwilach, Simon przygryzł dolną wargę. A wydawało mu się, że zaczyna znać tę kobietę. Magia odpowiednia dla Aldis i jej podobnych; ale nie dla czystości i chłodu Estcarpu, o nie! Zaczynało to działać także i na niego. Simon zatkał uszy palcami, żeby oddzielić się od ciężkiego gorąca, które słowa czarownicy wpompowywały w jego coraz szybciej pulsującą krew.
Zrezygnował z tej samoobrony dopiero wtedy, gdy zobaczył, że usta Strażniczki przestały się poruszać. Twarz Aldis była zaczerwieniona, wilgotne usta rozchylone, patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem, dopóki czarownica nie zdjęła z jej kolan deski z przenośnym piecykiem. Kobieta z Estcarpu wyjęła z naczynia ów rodzaj ciasta, zawinęła w białe płótno i podała klientce.
— Dodawaj po szczypcie do jego jedzenia i napojów. — Teraz głos czarownicy był głosem osoby kompletnie wycieńczonej.
Aldis porwała paczuszkę i włożyła za suknię na piersi. — Możesz być pewna, że to wykorzystam! — Złapała swój płaszcz już w drodze do drzwi. — Zawiadomię cię, jak mi się powiodło.
— Będę wiedziała, pani, będę wiedziała.
Po wyjściu Aldis czarownica stała z ręką na krześle, jakby potrzebowała oparcia. Na jej twarzy malowała się niechęć i coś w rodzaju wstydu, jakby posłużyła się niegodnymi środkami dla osiągnięcia szlachetnego celu.
WYROK
Ręce Korisa poruszały się rytmicznie czyszcząc ostrze topora wolnymi pociągnięciami jedwabnej szmatki. Zażądał swojego skarbu w momencie wejścia do domu i teraz przycupnięty na parapecie okiennym, z toporem na kolanach, opowiadał.
— …wpadł, jakby miał za plecami cały Kolder. Wypaplał to sierżantowi, który rozlał połowę wina, za które ja płaciłem… Sierżant o mało się nie zakrztusił na śmierć, podczas gdy ten jegomość chwytał go za ubranie i wykrzykiwał. Założę się o tygodniowe łupy z Karsu, że jest w tym jakieś źdźbło prawdy, choć historia jest dość niejasna.
Simon obserwował pozostałą dwójkę. Nie spodziewał się, by czarownica okazała zaskoczenie. Jednak młodzieniec, którego wytrzasnęła nie wiadomo skąd, mógł być trochę mniej opanowany. Simon nie pomylił się. Briant zbyt nad sobą panował. Ktoś, trochę bardziej zaprawiony w sztuce udawania, jednak okazałby zaskoczenie.
— Przypuszczam — przerwał Simon opowieść kapitana — że dla ciebie, pani, taka historia nie jest niejasna. — Ostrożność, która od sceny z Aldis stała się częścią jego stosunku do tej kobiety, wykorzystał teraz jak tarczę przeciwko niej. Mogła sobie z tego zdawać sprawę, ale nie próbowała skruszyć tej tarczy.
— Hunold rzeczywiście nie żyje — powiedziała bezbarwnie. — Zmarł w Verlaine. Lady Loyse także opuściła ziemię. Tyle było prawdy w opowieści tego człowieka, kapitanie — mówiła najwyraźniej do Korisa, nie do Simona. — Ale oczywiście jest nonsensem, że to wszystko stało się w wyniku najazdu Estcarpu.
— To wiem, pani. To nie jest nasz sposób walki. Chodzi o to, czy ta historia ma ukrywać coś innego? Nie zadawaliśmy ci żadnych pytań, ale czy resztki Gwardii wyszły na brzeg na skałach Verlaine?
Strażniczka potrząsnęła głową. — O ile wiem, kapitanie, ocalałeś jedynie ty i ci, którzy byli z tobą.
— Opowieści tego typu mogą się stać wystarczającym powodem ataku na Estcarp. — Koris zmarszczył brwi. — Hunold cieszył się względami Yviana. Nie przypuszczam, żeby książę tak spokojnie przyjął jego śmierć, zwłaszcza jeśli owiana będzie mgłą tajemnicy.
— To Fulk! — Briant wyrzucił z siebie to imię jak strzał z pistoletu.
— To jedyne wytłumaczenie dla Fulka! — Teraz twarz Brianta była wystarczająco ożywiona. — Ale musiałby załatwić się także z Sirikiem i panem Duarte! Przypuszczam, że Fulk był bardzo zajęty. Ten żołnierz znał tyle szczegółów najazdu, że musiał słyszeć bezpośrednią relację.