— Właśnie przybył posłaniec. Tyle zdołałem zrozumieć z jego gadaniny — wyjaśnił Koris.
— Posłaniec przybył morzem! — Czarownica wstała, czerwonozłota materia jej stroju układała się w wirujące fałdy. — Nie uważałabym Fulka z Verlaine za prostaczka, ale za tym kryje się zręczny manewr, wykorzystanie każdego przypadkowego wydarzenia, a to pachnie czymś więcej niż tylko pragnieniem Fulka, by osłonić się przed zemstą Yviana.
Oczy strażniczki pociemniały jak niebo przed burzą, kiedy spojrzała zimno na trójkę towarzyszy. — Nie podoba mi się tu. Och, można było się spodziewać jakiejś opowieści z Verlaine. Fulk potrzebował historii, którą Yvian mógłby strawić, gdyż inaczej wieże jego zamku zwaliłyby mu się na głowę. A on zdolny jest uśmiercić zarówno Sirica, jak i Duarte'a dla dodania wiarygodności swej historii i zatarcia śladów. Ale ten ruch nadchodzi za szybko, za bardzo pasuje do większej całości. Przysięgłabym, że…
Zaczęła spacerować po pokoju, a czerwona spódnica wirowała wokół niej. — Jesteśmy mistrzyniami iluzji, ale przysięgłabym przed Mocą Estcarpu, że ten sztorm nie był złudzeniem! Chyba, że Kolderczycy opanowali siły natury… — głos jej przeszedł w szept. — Nie mogę uwierzyć, że znaleźliśmy się tutaj na ich życzenie. W to jednak nie mogę uwierzyć! Chociaż… — Obróciła się i podeszła do Simona.
— Brianta znam, wiem co i dlaczego robi. Korisa też znam, wiem co nim kieruje i dlaczego. Ale ciebie, człowieku z mgieł na moczarach Toru, nie znam. Jeżeli jesteś czymś więcej niż się wydajesz, to może sami na siebie ściągnęliśmy zagładę.
Koris przestał polerować topór. Szmatka upadła na podłogę, kiedy zacisnął ręce na trzonku. — Najwyższa Strażniczka go zaakceptowała — powiedział obojętnym tonem, lecz skupił uwagę na Simonie, oceniając go bezosobowo jak zapaśnik szykujący się do walki.
— Tak! — Czarownica zgodziła się z kapitanem. — A poza tym niemożliwą rzeczą jest, żebyśmy nie mogły odkryć za pomocą naszych metod tego, co kryje w sobie Kolder. Och, oni mogą to osłonić, lecz sama pustka tej osłony czyni ją podejrzaną.
Sięgnęła za dekolt sukni i wydobyła matowy klejnot, który przywiozła z Estcarpu. Przez dłuższą chwilę trzymała go w rękach, potem zdjęła łańcuch z szyi i podała Simonowi.
— Weź to! — rozkazała.
Koris krzyknął i zeskoczył z parapetu. Ale Simon wziął klejnot. Przy pierwszym dotknięciu wydał mu się równie zimny i gładki jak każda oszlifowana gemma, ale potem zaczął rozgrzewać się, z każdą sekundą stawał się gorętszy. Lecz to gorąco nie parzyło, nie zostawiało śladów na jego skórze. Jedynie sam kamień ożył, po jego powierzchni pełzły linie opalizującego ognia.
— Wiedziałam! — Szorstki szept kobiety wypełnił pokój. — Nie, on nie przychodzi z Kolderu. Nie mógłby utrzymać tego kamienia, obudzić Mocy i nie poparzyć się. Witam, bracie obdarzony mocą! — Znów nakreśliła w powietrzu znak, który zapłonął tak jak przed chwilą matowy kamień. Zabrała klejnot od Simona, z powrotem zawiesiła na szyi i ukryła pod suknią.
— Ależ on jest mężczyzną! Zmiana kształtu nie wchodzi tu chyba w rachubę, poza tym nie mógłby nas zwieść mieszkając z nami w koszarach — zaczął Koris. — Jak to możliwe, żeby mężczyzna był obdarzony Mocą?
— Jest mężczyzną spoza naszego czasu i przestrzeni. Nie możemy powiedzieć, co się dzieje w innych światach. Przysięgnę, że nie jest Kolderczykiem. Może to z nim Kolder musi się zmierzyć w decydującej walce. Teraz trzeba…
Jej słowa przerwał świdrujący brzęk sygnału w ścianie. Koris i Simon spojrzeli na czarownicę. Briant wyciągnął pistolet. — Furtka w murze — powiedział.
— Ale to jest poprawny sygnał, tyle że w nieodpowiednim czasie. Otwórz, ale bądź gotów.
Brianta już nie było w pokoju. Koris i Simon pospieszyli za nim do ogrodowego wejścia. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, usłyszeli hałasy dobiegające z miasta. Simona ukłuło żądło wspomnień. W tych dochodzących z dala okrzykach była znajoma nuta. Koris wydawał się zaskoczony.
— To jest tłum! Ryk polującego tłumu!
Simon, pamiętając straszliwy koszmar z własnej przeszłości, potwierdził skinieniem głowy. Podniósł pistolet na powitanie każdego, kto znajdował się za furtką.
Trudno byłoby się pomylić w określeniu, do jakiej rasy należy mężczyzna, który chwiejnym krokiem skierował się w ich stronę. Nawet krwawa pręga nie mogła przesłonić typowych rysów mieszkańca Estcarpu. Przybysz runął na twarz, lecz Koris zdążył go pochwycić. Nagle wszyscy niemal zostali zbici z nóg przez wybuch i prąd powietrzny, które nawet ziemię wprawiły w drżenie.
Mężczyzna, którego podtrzymywał Koris, poruszył się, uśmiechnął, próbował przemówić. Nie mogli go jednak usłyszeć, ogłuszeni na moment wybuchem. Briant zatrzasnął furtkę i założył rygle. Simon wraz z kapitanem niemal wnieśli nowo przybyłego do domu. Poczuł się na tyle lepiej, że wykonał powitalny gest na widok czarownicy. Nalała do kubka jakiegoś niebieskawego płynu i podała mu do wypicia.
— Pan Vortimer?
Wsunął się głębiej w krzesło, na którym go posadzono. — Słyszałaś, pani, przed chwilą, jak umierał w tym grzmiącym huku! Z nim razem odeszli wszyscy ci z naszych, którzy mieli szczęście dotrzeć na czas do ambasady. Za pozostałymi trwa nagonka na ulicach. Yvian wydał rozkaz trzykrotnego odtrąbienia wyroku na każdego mieszkańca Estcarpu, czy członka Starej Rasy. Zachowuje się jak szaleniec!
— I to także? — Przycisnęła ręce do skroni, jakby chciała zagłuszyć nieznośny ból. — Nie mamy czasu, czy zupełnie nie mamy?
— Vortimer wysłał mnie, bym cię ostrzegł, pani. Czy pragniesz pójść za nim tą samą drogą?
— Jeszcze nie.
— Ci, których skazano na zagładę, mogą być zabici bez dalszych kwestii, gdziekolwiek zostaną znalezieni. A dzisiaj zabijanie w Karsie to nie jest zwykła śmierć — ostrzegł beznamiętnie. — Nie wiem, pani, czego mogłaś się spodziewać po pani Aldis…
Strażniczka zaśmiała się. — Aldis to żadna nadzieja, Vortginie. Jest nas pięcioro… — obracała w palcach kubek, wreszcie spojrzała na Simona. — Zależy od tego więcej niż tylko nasze życie. Są także w Karstenie inni, pochodzący ze Starej Rasy. Jeżeli zostaną w porę ostrzeżeni, mogą bezpiecznie przedostać się przez góry do Estcarpu i zasilić nasze szeregi. Poza tym wszystko, czego się dowiedzieliśmy tutaj, choć nieskładne, musi zostać jednak przekazane komu trzeba. Nie mogę oczekiwać, że przywołam wystarczającą ilość mocy, musisz mi pomóc, bracie!
— Ale nie wiem jak. Nie mam przecież daru — zaprotestował Simon.
— Możesz mnie poprzeć. To nasza jedyna nadzieja.
Koris odszedł od okna, skąd wyglądał na ogród.
— Zmiana postaci?
— To jedyny sposób. Ale jak długo się utrzyma? — Strażniczka wzruszyła ramionami.
Vortgin oblizał wargi językiem. — Wyprowadźcie mnie tylko z tego przeklętego miasta, a poruszę dla was całą okolicę. Mam krewnych w głębi kraju, którzy powstaną na moje słowo!
— Chodźmy! — Strażniczka zaprowadziła wszystkich do pokoju, w którym rzucała czary. Zaraz za drzwiami Koris zatrzymał się.
— To, co dostałem, zatrzymam przy sobie. Przemień mnie tak, żebym mógł posługiwać się darem Volta.
— Nazwałabym cię tępakiem — wybuchnęła — gdybym nie znała wartości tej twojej zabawki. Nie została stworzona przez człowieka, więc może także zmieni kształt. Możemy jedynie spróbować. A teraz przygotujmy się, szybko!