Zerwała z podłogi kawałek dywanu, podczas gdy Simon i Koris przesunęli krzesło i stołek, przenieśli pozostałe rzeczy do drugiego końca pokoju. Czarownica pochyliła się i cudownym kamieniem nakreśliła linie w kształcie pięcioramiennej gwiazdy, która zaczęła lekko świecić. Nieco wyzywającym gestem Koris rzucił w środek swój topór.
Strażniczka zwróciła się do Simona. — Przemiany nie są prawdziwe, tworzy się iluzję, która ma zwieść tych, co będą nas ścigali. Pozwól mi czerpać z twojej mocy, abym mogła powiększyć swoją. A teraz — rozejrzała się dokoła i ustawiła mały gliniany piecyk obok topora, rozdmuchując żar w węglach — róbmy to co należy. Przygotujcie się.
Koris schwycił Simona za ramię. — Rozbieraj się do naga, inaczej moc nie działa! — Sam zaczął zrzucać kurtkę. Simon posłuchał rozkazu, po czym obaj pomogli Vortginowi.
Z przenośnego piecyka uniósł się dym, wypełniając pokój czerwonawą mgłą, w której skryła się przysadzista postać Korisa i muskularne ciało uciekiniera.
— Niech każdy z was stanie na jednym z ramion gwiazdy — rozległ się z mroku rozkaz czarownicy. — Ty, Simonie, stań koło mnie.
Poszedł za tym głosem zostawiając Korisa i Vortgina we mgle. Wyciągnęło się do niego białe ramię, biała dłoń ścisnęła jego dłoń. Pod stopami dostrzegł rysunek gwiazdy.
Ktoś śpiewał gdzieś bardzo daleko. Simonowi zdawało się, że unosi się w chmurze. Ale równocześnie odczuwał ciepło, nie z zewnątrz, ale wewnątrz. I to ciepło wydostawało się z jego ciała, wypływało przez prawą rękę. Simon pomyślał, że gdyby mógł je obserwować, zobaczyłby ten strumień, ciepły, krwistoczerwony, przepływający rytmicznie. Nie widział jednak nic poza szarą mgłą, przy czym miał świadomość, że jego ciało jeszcze istnieje…
Śpiew stawał się coraz głośniejszy. Raz w życiu słyszał podobny, wtedy obudziło się w nim pożądanie i pragnienie zaspokojenia ich, opanował się całą siłą woli. Teraz śpiew oddziaływał na niego inaczej, Simon przestał nienawidzić tego dźwięku.
Zamknął oczy na niekończące się wirowanie mgły, stał wsłuchany w śpiew, którego każda nuta pulsowała w jego ciele, stawała się jego częścią, wchodząc na zawsze w jego mięśnie i kości, ale równocześnie czuł, jak wypływa z niego ów ciepły strumień.
Nagle jego ręka opadła bezwładnie wzdłuż tułowia. Strumień przestał płynąć, śpiew cichł. Simon otworzył oczy. W nieprzeniknionej dotychczas ścianie mroku ukazywały się otwory. W jednym z nich dostrzegł brutalną, niemal zwierzęcą twarz. Ale uśmiechały się w niej sardonicznie oczy Korisa. Trochę dalej widać było inną twarz, ze zżartą przez chorobę skórą i powieką opadającą w miejscu, gdzie kiedyś było oko.
Głowa z oczami kapitana przeniosła wzrok z Simona na swego sąsiada i uśmiechnęła się demonstrując popsute i pożółkłe kły.
— Tworzymy wspaniałą kompanię!
— Ubierajcie się! — rzuciła czarownica z ustępującej mgły. — Tego dnia wyszliście z zaułków Karsu, by łupić i zabijać. To wy gonicie za skazanymi.
Założyli ubrania, w których przybyli do Karsu, ale nie wszystkie, żeby nie wyglądać zbyt dobrze jak na męty miejskie. Zamiast topora Volta Koris podniósł z podłogi zardzewiały metalowy pręt z haczykami, których przeznaczenia Simon wolał sobie nie wyobrażać.
Nie było lustra, w którym mógłby obejrzeć swoją nową postać, przypuszczał jednak, że jest równie szkaradny, jak jego towarzysze. Oczekiwał, że czarownica i Briant także się przeistoczą, ale nie spodziewał się tego, co zobaczył. Kobieta z Estcarpu stała się staruszką, pozlepiane kosmyki siwych włosów zwisały na przygarbione ramiona, w jej twarzy czaiło się zło. Młodzieniec natomiast był jej przeciwieństwem. Simon przyglądał się zadziwiony młodej dziewczynie przystrojonej w czerwonozłotą szatę, którą zdjęła czarownica.
Bladość i bezbarwność Brianta zastąpiła pastelowa uroda, więcej niż nakazywała przyzwoitość widoczna, gdyż dziewczyna nie zadała sobie trudu, by zawiązać tasiemki gorsetu. Staruszka wyciągnęła palec w stronę Simona.
— To twój łup. Zarzuć sobie ślicznotkę na ramiona, a jeśli zmęczy cię ten ciężar, kumple chętnie ci pomogą. Dobrze zagraj swoją rolę. — Dała rzekomej dziewczynie kuksańca między łopatki, popychając ją w ten sposób w ramiona Simona. Simon schwycił ją, zręcznie zarzucił sobie na ramię, podczas gdy czarownica obserwowała ich bacznym okiem reżysera, po czym ściągnęła jeszcze bardziej gorset dziewczyny, by ukazać gładkie ramiona.
Simon zdziwiony był doskonałością iluzji. Wyobrażał sobie, że będzie to tylko złudzenie optyczne, tymczasem miał pewną świadomość, że osoba, którą trzymał na ramieniu, również zmysłom dotyku wydawała się kobietą. Musiał więc nieustannie sobie powtarzać, że wynosi na plecach Brianta.
Napotkali w Karsie wiele podobnych band. Widoki, na jakie natknęli się w drodze nad rzeką, sytuacje, w których nie mogli pomóc, mocno się wryły im w pamięć. Na rogatkach stały straże, jednak kiedy Simon zbliżył się z jęczącą ofiarą przerzuconą przez ramię, w kompanii wyraźnie gotowej skorzystać z okazji, czarownica z workiem podbiegła do przodu. Potknęła się i przewróciła tak niezręcznie, że błyszcząca zawartość torby potoczyła się po chodniku.
Wartownicy rzucili się do akcji, a ich dowódca kopnięciem usunął z drogi leżącą staruchę. Jeden z nich miał jednak odrobinę większe poczucie obowiązku, a może po prostu większe wrażenie zrobił na nim wybrany przez Simona rodzaj łupu. Zagrodził Simonowi drogę lancą i uśmiechał się do niego znad tej bariery.
— Słodki ciężar sobie wybrałeś, bubku. Za dobry dla ciebie. Pozwól spróbować najpierw lepszemu.
Koris wysunął niespodziewanie zaopatrzony w haki metalowy pręt i podciął nim żołnierzowi nogi. Kiedy ten rozciągnął się jak długi, uciekinierzy przedostali się przez bramę i pobiegli nabrzeżem, ścigani przez pozostałych wartowników.
— Do wody! — Briant został wyrwany z uścisku Simona, rzucony do rzeki, za nim wskoczył kapitan i po chwili wypłynął przy czerwonozłotym pakunku. Vortgin zataczając się dobiegł do brzegu. Simon widząc, że Koris zajmie się Briantem, obejrzał się za czarownicą.
Przy nabrzeżu widoczna była plątanina ciał. Z pistoletem gotowym do strzału Simon zawrócił, wystrzelił trzy razy, kładąc każdym strzałem jednego mężczyznę. Wrócił akurat w porę, by zobaczyć leżące nieruchomo ciało z siwą głową, z. ostrzem miecza przystawionym do gardła.
Simon wystrzelił jeszcze dwa razy. Potem jego pięści rozdzielały ciosy. Ktoś wrzasnął i uciekł, kiedy Simon podniósł z ziemi czarownicę. Ważyła zdecydowanie więcej od Brianta. Z ciężarem przewieszonym przez ramię dobiegł do najbliższej barki. Dysząc ciężko przeciskał się między ładunkiem na pokładzie, by dotrzeć do drugiej burty.
Kobieta w jego ramionach nagle ożyła, odpychając go, jakby rzeczywiście była walczącą ofiarą. Simon stracił równowagę i obydwoje wpadli do wody, uderzając o jej powierzchnię z nieoczekiwaną siłą. Simon napił się wody, zakrztusił się, zaczął niezdarnie płynąć.
Wytknął głowę na powierzchnię, rozejrzał się w poszukiwaniu kobiety i dostrzegł poruszające się rytmicznie pomarszczone ramię.
— Halo!
Wołanie dobiegło z barki płynącej w dół rzeki, przez burtę przerzucono sznur. Simon i czarownica wydostali się na pokład, tylko po to, by na polecenie Korisa znowu wskoczyć do wody, tym razem z drugiej strony, tak by płynąca barka stanowiła rodzaj osłony od strony brzegu.