Wędrował teraz tak jak wtedy, gdy pełzł do Pieczary Volta, szczelina, półka skalna, ręka, oparcie dla stóp. Potem poczołgał się na brzuchu do skraju klifu i spojrzał w dół.
Spodziewał się wielu rzeczy: czystego piasku bez śladów inwazji lub oddziału z Karstenu czy zakotwiczonego statku. Ale to, co zobaczył, przechodziło wszelkie oczekiwania. W pierwszej chwili pomyślał o iluzjach charakterystycznych dla Estcarpu. Czy to, co dostrzegł na piasku, nie było projekcją jego własnych wizji, jakichś starych wspomnień ożywionych teraz, by go oszołomić? Ale po dokładniejszym przyjrzeniu się ostrej, czystej krzywiźnie metalu przekonał się, że chociaż łódź przypominała trochę znane mu statki, to była tak różna od jego dotychczasowych doświadczeń, jak fałszywy sokół od prawdziwego.
Była to najwyraźniej łódź dalekomorska, choć nie miała żadnej konstrukcji nadpokładowej, czy masztu, trudno też było się domyślić, jaki ma napęd. Ostro zakończona zarówno od strony dziobu, jak i rufy przypominała kształtem podłużny przekrój torpedy. Na górnej płaskiej powierzchni znajdował się otwór, przy którym stali trzej mężczyźni. Ich głowy rysowały się na srebrnym tle kadłuba jak ptasie hełmy Sokolników. Ale Simon był absolutnie pewny, że tych hełmów nie nosił żaden prawdziwy Sokolnik.
Znów zetknął się z wieczną tajemnicą tego świata, gdyż statki kupców sulkarskich miały maszty i zdecydowanie należały do cywilizacji niemechanicznej, a ta łódź mogłaby być żywcem wzięta z przeszłości jego świata. Jak mogły istnieć obok siebie dwa tak różne poziomy cywilizacji? Czy to też była sprawka Kolderu? Obcość, obcość, znów poczuł, że znajduje się o krok od zrozumienia, odgadnięcia…
I w tym momencie rozluźnił czujność. Jedynie potężny hełm wyszabrowany z magazynów Karstenu ocalił mu życie. Cios, który trafił go nie wiadomo skąd, ogłuszył Simona. Poczuł mokre pióra i coś jeszcze, na pół ogłuszony i oszołomiony usiłował się podnieść i wtedy uderzono go po raz drugi. Tym razem dostrzegł nieprzyjaciela nadlatującego od strony morza. Sokół, ale prawdziwy czy fałszywy? To pytanie zabrał ze sobą w ciemność, która go pochłonęła.
HARACZ DLA GORMU
Pulsujące uderzenia bólu wypełniały mu czaszkę, obejmowały całe ciało. Początkowo Simon, niechętnie odzyskując przytomność znalazł w sobie tylko tyle sił, by wytrzymać te katusze. Potem zorientował się, że ten rytm istniał nie tylko wewnątrz niego. To, na czym leżał, również rytmicznie drgało. Zamknięty został w czarnym sercu tam-tamu.
Kiedy otworzył oczy, było ciemno, a kiedy próbował się poruszyć, zorientował się, że nogi i ręce ma związane.
Uczucie zamknięcia w trumnie stało się tak przemożne, że musiał przygryzać wargi, żeby nie krzyczeć. Był tak zajęty swą prywatną walką z nieznanym, że dopiero po kilku minutach zorientował się, że gdziekolwiek jest, nie jest osamotniony w tej niewoli.
Z prawej strony ktoś cichutko pojękiwał. Z lewej ktoś wymiotował, dodając nowe odcienie zapachów do i tak zagęszczonej atmosfery. Simon poczuł się pewniejszy słysząc te niezbyt zachęcające odgłosy i wykrzyknął:
— Kto tu jest? I gdzie jesteśmy, czy ktoś wie? Jęk urwał się nagłym powstrzymaniem oddechu. Ale człowiek, który wymiotował, albo nie mógł zapanować nad swoimi męczarniami, albo nie zrozumiał.
— Kim jesteś? — ledwo słyszalny szept doszedł Simona z prawej strony.
— Człowiekiem z gór. A ty? Czy to więzienie w Karstenie?
— Lepiej, żeby to było więzienie w Karstenie, człowieku z gór. Byłem w lochach Karstenu, byłem nawet w sali przesłuchań. Ale to było dużo lepsze.
Simon próbował uporządkować niedawne przeżycia. Wspiął się na szczyt skały, by obserwować zatoczkę. Zauważył ten dziwny statek w przystani, potem zaatakował go ptak, który mógł wcale nie być ptakiem! Odpowiedź mogła więc być tylko jedna — znajdował się na tym statku, który widział w zatoczce!
— Czy jesteśmy w rękach handlarzy ludźmi z Gormu? — zapytał.
— Właśnie tak, człowieku z gór. Nie byłeś z nami, kiedy ci poplecznicy Yviana wydali nas Kolderowi. Czy jesteś jednym z Sokolników, których schwytali później?
— Sokolników? Halo, ludzie Pana Skrzydeł! — Simon podniósł głos, słyszał jego echo odbijające się od niewidocznych ścian. — Ilu was tu jest? Pytam o to ja, należący do jeźdźców!
— Jest nas trzech. Chociaż Faltjara przyniesiono tu w takim stanie, że nie wiemy, czy żyje.
— Faltjara! Strażnika południowych przełęczy? Jak został wzięty?
— Słyszeliśmy o zatoczce, w której mogłyby cumować statki, i posłaniec z Estcarpu powiedział, że gdyby udało się ją znaleźć, można by wysyłać dla nas transporty morzem. Pan Skrzydeł rozkazał nam szukać i w drodze napadły nas sokoły. Ale nie były to takie sokoły, jakie walczą dla nas. Potem obudziliśmy się na brzegu, już bez broni i kolczug, a potem przynieśli nas na pokład tego statku, który nie ma sobie podobnych na tym świecie. Mówię to ja, Tandis, który służyłem przez pięć lat jako żołnierz kupcom z Sulkaru. Widziałem wiele portów i więcej statków niż człowiek zdołałby zliczyć w ciągu tygodnia, ale żaden nie był podobny do tego.
— Jest zrodzony z czarów Kolderu — wyszeptał słaby głos po prawej stronie Simona. — Oni przybyli, ale jak człowiek może rozpoznać porę dnia czy nocy, kiedy bez przerwy trzymany jest w ciemnościach? Czy to noc czy dzień, ten dzień czy inny? Gniłem w więzieniu w Karsie, bo ofiarowałem schronienie kobiecie i dziecku należącym do Starej Rasy już po tym, kiedy trzykrotnie ogłoszono na nich wyrok. Z tego więzienia zabrali wszystkich młodych i przywieźli na wyspę w ujściu rzeki. Tam nas zbadano.
— Kto? — zapytał zaciekawiony Simon. Oto był ktoś, kto może widział tajemniczych Kolderczyków i kto będzie mógł udzielić trochę konkretnych informacji o nich.
— Tego nie pamiętam. — Głos stawał się coraz cichszy i Simon przysunął się na tyle blisko, na ile pozwalały mu więzy. — Oni mają jakieś czary, ci ludzie z Gormu, tak że człowiekowi kręci się w głowie, w ogóle przestaje się myśleć. Mówi się, że to demony z krainy wiecznego zimna na końcu świata i ja w to wierzę!
— A ty, Sokolniku, czy widziałeś ludzi, którzy cię pojmali?
— Tak, ale to ci niewiele pomoże. Nas przyprowadzili tutaj Karsteńczycy, zwykłe ciała pozbawione rozumu, silne ręce i plecy w służbie swoich panów. A ci panowie mieli już na sobie przebrania, które z nas ściągnęli, dla zmylenia naszych przyjaciół.
— Ale jeden z nich też został schwytany — wyjaśnił Simon. — Ciesz się z tego, Sokolniku, bo może on pozwoli rozwikłać przynajmniej część zagadki. — Dopiero w tym momencie zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem te ściany nie mają uszu, podsłuchujących bezbronnych jeńców. Ale nawet jeżeli mają, może ten strzęp informacji zasieje trochę niepokoju w umysłach prześladowców.
W pomieszczeniu więziennym było dziesięciu Karsteńczyków, wszyscy zebrani z więzień, gdzie wtrącono ich za jakieś wykroczenia przeciwko księciu. Prócz tego było trzech Sokolników schwytanych w zatoczce. Większość więźniów była nieprzytomna lub mocno oszołomiona. Jeżeli nawet potrafili sobie przypomnieć jakieś wydarzenia poprzedzające ich obecne uwięzienie, wspomnienia te kończyły się na przybyciu na wyspę w pobliżu Karsu albo na plażę zatoczki.