Wybrał sobie broń, butelkę napełnioną do połowy żółtym płynem. Wyglądała na szklaną, ale była bardzo ciężka. Cienka szyjka nad pękatym korpusem butelki stanowiła wygodny uchwyt. Simon poruszał się zwinnie wzdłuż, stołów w stronę pracującego laboranta.
Gołe stopy pozwoliły mu zbliżyć się bezszelestnie do człowieka w kitlu. Butelka uniosła się w górę i z całą siłą opadła w dół, rozbijając się u nasady głowy w szarym czepku.
Laborant przewrócił się bez żadnego krzyku, pociągając za sobą metalowy kask z przewodami, który miał być podłączony do głowy następnej ofiary. Simon chciał sięgnąć do gardła leżącego, ale zobaczył u nasady szyi płaską ranę, z której obficie płynęła krew. Przewrócił ciało na wznak, by przyjrzeć się twarzy człowieka, co do którego miał pewność, iż jest on Kolderczykiem.
Obraz, który powstał w wyobraźni Simona, okazał się znacznie bardziej szokujący niż rzeczywistość. Ten człowiek, a przynajmniej jego twarz, przypominała twarze wielu znanych mu ludzi. Miał raczej płaskie rysy, wystające kości policzkowe, szeroki nos, mały, i zbyt mały, wąski podbródek, nic pasujący do szerokości górnej połowy twarzy. Ale na oko nic wyglądał na obcego demona, bez względu na to, co kryło się pod roztrzaskaną czaszką.
Simon odnalazł tasiemki fartucha i rozwiązał je. Chociaż wzdragał się na myśl o dotknięciu czepka, musiał to jednak zrobić. W drugim końcu pokoju znajdowała się umywalnia, położył tam skrwawiony czepek do wypłukania. Pod fartuchem laborant miał obcisły kombinezon, w którym Simon nie zdołał odkryć żadnego zapięcia, toteż postanowił zadowolić się jedynie fartuchem.
Nie mógł już nic zrobić dla dwóch pierwszych mężczyzn, których laborant zdążył podłączyć do aparatury, maszyneria była zbyt skomplikowana. Próbował jednak obudzić każdego z pozostałych trzech, ale przekonał się, że to także jest niemożliwe. Wyglądali na ludzi pozostających pod działaniem silnego narkotyku. Zupełnie nie rozumiał, w jaki sposób udało mu się uniknąć tego losu, jeżeli to byli współwięźniowie ze statku.
Rozczarowany bezowocnością wysiłków, Simon podszedł do drzwi. Nie dostrzegł żadnego zamka ani klamki, ale po chwili prób okazało się, że drzwi wsuwają się w prawą ścianę. Wyjrzał na korytarz, którego sufit, ściany i podłoga miały ten sam monotonnie szary kolor co laboratorium. Korytarz wydawał się pusty, choć na całej jego długości były liczne drzwi. Simon skierował się do najbliższych.
Uchyliwszy je z taką samą ostrożnością, z jaką poruszał się po odzyskaniu przytomności, zajrzał do przechowalni ludzi, których Kolderczycy przetransportowali na Gorm, jeżeli to w ogóle był Gorm. Co najmniej dwadzieścia ciał, jeszcze w ubraniach, leżało rzędami. Simon przyjrzał się im pospiesznie, ale żaden z leżących nie wykazywał oznak przytomności. Może uda mu się jeszcze znaleźć ratunek dla tych w laboratorium. Dlatego też przywlókł do przechowalni trzech mężczyzn ze stołów i położył ich obok towarzyszy.
Odwiedzając laboratorium po raz ostatni Simon poszukiwał broni, ale znalazł jedynie zestaw skalpeli chirurgicznych, musiał więc zadowolić się najdłuższym z nich. Przeciął kombinezon laboranta, którego zabił, i ułożył go nagiego na jednym ze stołów w taki sposób, by od drzwi nie można było dostrzec roztrzaskanej głowy. Żałował, że nie zna sposobu zamknięcia drzwi na jakiś klucz czy zamek.
Wsadził nóż za pas zdobycznego fartucha, wypłukał czepek i ostrożnie założył go na głowę, chociaż był wilgotny. Setki słoików, probówek i butelek kryły niewątpliwie niejedną śmiertelną broń, ale niestety, nie potrafił jej rozpoznać. Na razie musi więc polegać na własnych pięściach i zdobytym nożu.
Simon wrócił na korytarz, zasunąwszy za sobą drzwi od laboratorium. Jak długo nikt nie będzie poszukiwał laboranta? Czy jego pracy doglądał ktoś, kto ma za chwilę się pojawić, czy też Simon dysponował większą ilością czasu?
Kolejna para drzwi nie poddała się jego wysiłkom. Ale przy końcu korytarza dostrzegł trzecie uchylone drzwi i znalazł się w pomieszczeniu, które mogło był jedynie pomieszczeniem mieszkalnym.
Umeblowanie pokoju było skromne, funkcjonalne, ale dwa krzesła i podobne do pudełka łóżko okazały się znacznie wygodniejsze niż zapowiadał ich wygląd. Simona zainteresował też inny mebel, który był biurkiem lub stołem. Postępowaniem Simona kierowało zdumienie, ponieważ jego umysł nie potrafił połączyć miejsca, w którym się właśnie znajdował, ze światem, który stworzył Estcarp, Gniazdo i pełen krętych uliczek Kars. Jedno należało do przeszłości, drugie do przyszłości.
Nie potrafił otworzyć szufladek biurka, chociaż na górze każdej z nich znajdowało się zagłębienie z łatwością mieszczące czubki palców. Zaskoczony, po daremnej próbie otwarcia najniższej szuflady, przysiadł na piętach.
W ścianach również znajdowały się schowki, z podobnymi zagłębieniami na palce. One także były zamknięte. Simon z uporem zaciskał szczęki zamierzając posłużyć się nożem jako podważającą dźwignią.
Nagle poderwał się, przywierając plecami do ściany i rozglądając się po pomieszczeniu. Tuż przed nim odezwał się głos mówiący w niezrozumiałym języku, najwyraźniej zadający jakieś pytanie, które wymagało natychmiastowej odpowiedzi.
SZARA ŚWIĄTYNIA
Czy znajdował się pod obserwacją? Czy był to po prostu jakiś system radiofonizacji? Skoro Simon upewnił się, że nadal jest sam w pokoju, zaczął wsłuchiwać się w słowa, których nie mógł zrozumieć i które mógł interpretować jedynie na podstawie intonacji. Spiker powtarzał coś, w każdym razie Simon był przekonany, że rozpoznał kilka dźwięków. Ale czy to znaczyło, że ktoś go obserwuje? Jak długo potrwa, zanim niewidzialny spiker zarządzi poszukiwania? Czy stanie się to natychmiast, jeżeli nie otrzyma odpowiedzi? Bez wątpienia było to ostrzeżenie. Należało coś zrobić. Tylko co? Simon wyszedł z powrotem na korytarz.
Z tej strony korytarz kończył się ślepą ścianą, należało spróbować drugiej strony, a to znaczyło przejście obok wszystkich drzwi. Ale wszędzie natykał się na niczym nie zakłóconą szarą ścianę. Mając w pamięci halucynacje z Estcarpu, Simon przeciągał dłońmi po gładkiej powierzchni. Jeżeli jednak znajdował się tam jakiś otwór, był ukryty znacznie lepiej niż mogłaby sprawić iluzja. Simon nabrał pewności, że Kolderczycy, kimkolwiek są, wywodzą się z innej rasy niż czarownice i że magia Kolderu ma inne pochodzenie. Opierają swe działania na umiejętnościach zewnętrznych, nie na wewnętrznej Mocy.
Dla mieszkańców Estcarpu większość umiejętności technicznych z jego własnego świata stanowiłaby czystą magię. I może właśnie spośród wszystkich Gwardzistów Estcarpu jedynie Simon mógł częściowo chociaż zrozumieć, co dzieje się na Gormie, był lepiej przygotowany, by zmierzyć się z tymi, którzy stosują maszyny i naukę niż jakakolwiek czarownica, która potrafiła stworzyć flotę z drewnianych okręcików.
Przeszedł wzdłuż korytarza, obmacując rękami najpierw jedną ścianę, a potem drugą, w poszukiwaniu jakiejś nieregularności powierzchni wskazującej na istnienie wyjścia. A może drzwi wyjściowe znajdują się w którymś z pokojów? Los z pewnością nie będzie mu długo sprzyjać.
I znów w otaczającej przestrzeni rozległ się ów głos wydający polecenia w nieznanym języku, jego gwałtowność nie ulegała wątpliwości. Simon, wietrząc niebezpieczeństwo, zamarł w bezruchu, oczekując niemal, że wciągną go jakieś ukryte drzwi lub że nagle znajdzie się w jakiejś sieci. W tym momencie zauważył wyjście, choć nie takie, jakiego się spodziewał, ponieważ w drugim końcu korytarza część ściany odsunęła się, a za nią widoczna była oświetlona przestrzeń. Simon wyciągnął nóż zza pasa, przygotowany na odparcie ataku.