Выбрать главу

Jednak owa siła nie prowadziła go do drzwi! Z rosnącym przerażeniem Simon uświadomił sobie, że jego przeznaczeniem nie była wątpliwa przyszłość na niższych kondygnacjach, ale szybka śmierć po skoku z dachu.

Walczył całą siłą woli, stawiając po jednym kroku. Ponownie spróbował sztuczki ze znakiem w powietrzu, która pomogła mu uprzednio, lecz bezskutecznie. Może dlatego, że teraz nie znajdował się twarzą w twarz z nieprzyjacielem.

Mógł opóźnić nieunikniony koniec o ułamki sekund. Próba podejścia do drzwi nie powiodła się, miał desperacką nadzieję, że wróg przyjmie ten gest jako kapitulację. Teraz już Simon był pewny, że chcieli jego śmierci. Podjąłby taką samą decyzję, gdyby on tu dowodził.

Pozostawał jeszcze samolot, którym zamierzał się posłużyć jako ostatnią deską ratunku. Teraz nie było innej możliwości! Samolot znajdował się pomiędzy nim i skrajem dachu, ku któremu pchała go niewidzialna siła.

Szansa była niewielka, ale nie miał innej. Simon wykonał dwa kroki pod naciskiem nieznanej siły, zrobił następny tak szybko, jakby opuszczały go siły. Kolejny krok i jego ręka znalazła się na drzwiach do kabiny pilota. Z najwyższym wysiłkiem wskoczył do wnętrza.

Pęd powietrza pchnął Tregartha na przeciwległą ścianę kabiny, a lekki samolot zakołysał się. Simon utkwił wzrok w tablicy kontrolnej. Na końcu wąskiego otworu znajdowała się dźwignia i był to jedyny przedmiot, który wydawał się ruchomy. Skierowawszy prośbę o pomoc do innych Mocy niż te, które znano w Estcarpie, Simon zdołał podnieść rękę i opuścić dźwignię.

MIASTO UMARŁYCH

Spodziewał się jak dziecko, że uniesie się w powietrze, tymczasem maszyna ruszyła do przodu nabierając szybkości, uderzyła dziobem w balustradę dachu z wystarczającą siłą, by przetoczył się cały samolot. Simon wiedział, że spada, ale wbrew intencjom swych prześladowców nie sam, lecz uwięziony w kabinie.

Miał jeszcze jeden moment świadomości, w którym zdał sobie sprawę, że nie spada prosto w dół, lecz pod pewnym kątem. Zrezygnowany raz jeszcze pociągnął dźwignię ustawiając ją w środkowym położeniu. Wtedy nastąpił huk, a po nim ciemność, bez żadnych widoków, dźwięków ani doznań.

Bursztynowa iskierka obserwowała go w mroku. Towarzyszył jej słaby, powtarzający się dźwięk — cykanie zegarka, plusk kropel wody? Trzecim czynnikiem był zapach. To on pobudził Simona do działania. Był to słodkawy odór, duszący, kręcący w nosie, smród zgnilizny i śmierci.

Zdał sobie sprawę, że siedzi, a w słabym świetle dostrzegł szczątki samolotu, które utrzymywały go w tej pozycji. Ale niewidzialny nacisk, który dręczył go na dachu, zniknął, mógł spokojnie się poruszać, myśleć.

Poza kilkoma bolesnymi stłuczeniami, wydawało się, że wyszedł z katastrofy bez szwanku. Samolot musiał złagodzić szok uderzenia o ziemię. A czerwonawe oko, które spoglądało nań w mroku, okazało się światełkiem na tablicy kontrolnej. Gdzieś w pobliżu kapała woda. Źródło obrzydliwego smrodu także było niedaleko.

Simon uniósł się na siedzeniu i odpychał otaczające go ściany. Rozległ się zgrzyt metalu o metal i spora część kabiny opadła. Simon z trudem wyczołgał się z klatki. Nad głową dostrzegł dziurę obramowaną połamanymi drewnianymi listwami. Na jego oczach następny kawałek dachu spadł na i tak już sfatygowaną maszynę. Samolot musiał uderzyć w dach któregoś z pobliskich domów i zapaść się w głąb. Dziwnym zrządzeniem losu Simon uszedł z życiem i stosunkowo nie potłuczonymi kończynami.

Przez jakiś czas musiał być nieprzytomny, ponieważ niebo miało blade barwy wieczoru. Głód i pragnienie stały się niemal bolesne. Musi znaleźć jedzenie i wodę.

Ale dlaczego nieprzyjaciel jeszcze go nie odnalazł? Bez wątpienia z dachu zamku łatwo było zauważyć, gdzie zakończył się jego niefortunny lot. Chyba że — przypuśćmy, że nie wiedzieli o próbie użycia samolotu — przypuśćmy, iż mogą go wyśledzić tylko przez rodzaj kontaktu myślowego. W takim przypadku wiedzieliby jedynie, że przeleciał przez balustradę, że jego upadek zakończył się utratą przytomności, która dla nich mogła oznaczać śmierć. Jeżeli to prawda, to był wolny, nawet w obrębie Sipparu!

Najpierw trzeba znaleźć coś do jedzenia i picia, a potem zorientować się, w jakiej jest odległości od portu.

Udało mu się odnaleźć drzwi prowadzące na schody, które, jak się spodziewał, dochodziły do poziomu ulicy. Powietrze było ciężkie, przesycone charakterystycznym zapachem. Potrafił zidentyfikować ten zapach i zawahał się na myśl o tym, co musi się znajdować na dole.

Ale na dole znajdowało się jedyne wyjście, więc trzeba było zejść. Okna nie były zabite i na każdej kondygnacji schodów kładły się plamy światła. Były także drzwi, ale Simon żadnych nie otworzył, bo wydawało mu się, że w ich pobliżu ten przerażający, budzący mdłości zapach stawał się silniejszy.

Jeszcze jedno piętro w dół i znalazł się w korytarzu zakończonym szerokim portalem, który — jak przypuszczał — musiał wychodzić na ulicę. Tutaj Simon odważył zapuścić się w głąb domu i w jednym z pomieszczeń znalazł twardy jak podeszwa chleb, który stanowił główną rację żywnościową żołnierzy w Estcarpie, i słoik smażonych owoców, które okazały się dobrze zakonserwowane pod szczelnym przykryciem. Pokruszone resztki innych zapasów dowodziły, że od bardzo dawna nikogo tu nie było. Z kranu kapała woda i Simon napił się, jeszcze zanim zabrał się do jedzenia.

Mimo głodu jadł z trudem, gdyż słodkawy smród docierał wszędzie. Chociaż obejrzał poza cytadelą tylko ten jeden budynek, Simon podejrzewał, że Sippar był miastem umarłych. Kolderczycy musieli bezlitośnie rozprawić się z tymi spośród pokonanych, którzy nie byli im potrzebni. Nie tylko pozbawili ich życia, ale zostawili nie pogrzebanych w ich własnych domach. Czy miało to być ostrzeżenie przed buntem tych nielicznych, którzy ocaleli? Czy po prostu nie przywiązywali do tego wagi?

Simon uznał, że to było najbardziej prawdopodobne, i dziwne poczucie pokrewieństwa z najeźdźcami o płaskich twarzach zniknęło bezpowrotnie.

Zabrał z sobą cały chleb, jaki udało mu się znaleźć, i butelkę wody. Zdziwiło go, że drzwi prowadzące na ulicę zaryglowane były od wewnątrz. Czyżby mieszkańcy tego domu najpierw zamknęli drzwi, a potem popełnili zbiorowe samobójstwo? Czy też ta sama metoda presji, za pomocą której próbowano zrzucić go z dachu, doprowadziła do ich śmierci?

Ulica była kompletnie opustoszała, dokładnie tak, jak widział to z dachu. Simon jednak szedł blisko budynków, bacznie obserwując każdą zacienioną bramę, każde skrzyżowanie. Wszystkie drzwi były zamknięte, nic się nie poruszyło, kiedy zmierzał w stronę portu.

Przypuszczał, że gdyby próbował otworzyć któreś z tych drzwi, okazałyby się zamknięte, a wewnątrz znalazłby tylko trupy. Czy mieszkańcy Sipparu zginęli wkrótce po tym, jak Gorm powitał Kolderczyków, by w ten sposób zaspokoić ambicje Orny i jej syna? A może śmierć przyszła później, już po ucieczce Korisa do Estcarpu, kiedy wyspa była odcięta od reszty świata? Nie obchodziło to nikogo, może poza historykami. Gorm był miastem umarłych — umarłych ciałem, a w cytadeli — umarłych duchem — i tylko Kolderczycy, którzy równie dobrze mogli być martwi pod innym względem, nadawali mu pozory życia.

Simon starał się zapamiętać ulice i domy. Gorm można oswobodzić tylko, jeżeli zniszczy się centralną twierdzę, tego był pewien. Wydawało mu się jednak, że pozostawienie tej pustyni opuszczonych domów dokoła własnej jaskini było poważnym błędem Kolderczyków. Jeżeli nie ukryli jakichś urządzeń alarmowych w ścianach domów, to sprowadzenie na brzeg desantu i trzymanie go w ukryciu może wcale nie być trudne.