Te pełne spokoju sceny zdominowały wspomnienia o walce na granicy i kolderskiej niewoli. Ponieważ jednak, choć tak pozbawione działania, podniecały go skrycie, nie chciał ich zdefiniować ani bliżej wyjaśnić, co dla niego znaczyły.
Wkrótce jednak wezwano go do działania. W czasie jego snu Estcarp postawił na nogi wszystkie swoje siły. Rozstawione na wzgórzach wieże sygnalizacyjne ściągnęły posłańców z gór, z Gniazda Sokolników, od wszystkich chętnych do przeciwstawienia się Gormowi i zagładzie, którą niósł Gorm. Pół tuzina bezdomnych statków sulkarskich zacumowało w zatoczkach znalezionych przez Sokolników, rodziny ich załóg wylądowały bezpiecznie, statki zostały uzbrojone i przygotowane do akcji. Wszyscy byli bowiem zgodni, że trzeba uderzyć na Gorm, zanim Gorm uderzy.
Przy ujściu rzeki Es założono obóz, olbrzymi namiot stanął na samym brzegu oceanu. Z tego namiotu widać było zarys wyspy przypominający chmurę. A w pobliżu miejsca, gdzie stała kiedyś ich twierdza, czekały na sygnał statki z sulkarskimi załogami, Sokolnikami, oddziałami straży granicznej.
Najpierw należało złamać otaczającą Gorm barierę, a to mogły zrobić tylko czarownice z Estcarpu. Simon, nie bardzo wiedząc dlaczego, został tu wezwany, znalazł się przy stole, który mógł równie dobrze być stołem do gry, choć jego powierzchnia nie składała się z kolorowych prostokątów. Natomiast przed każdym siedzeniem wymalowano jakiś symbol. A towarzystwo zbierające się w namiocie było mieszane, dobrane dość dziwnie jak na najwyższe dowództwo.
Simon zauważył, że jego krzesło stoi obok miejsca Najwyższej Strażniczki, a symbol na stole obejmuje podwójną powierzchnię. Był to brązowy sokół w owalnej złotej ramie, nad którą umieszczono potrójny kornet[3]. Po lewej stronie w niebieskozielonym rombie wymalowano pięść ściskającą topór. Dalej był czerwony kwadrat z rogatą rybą.
Po prawej stronie, za krzesłem Najwyższej Strażniczki, wymalowano dwa dalsze symbole, których nie mógł odczytać nie pochylając się nad stołem. Dwie czarownice usiadły na wprost owych symboli i siedziały trzymając płasko dłonie na rysunkach. Coś poruszyło się po jego lewej strome. Poczuł dziwny przypływ dobrego samopoczucia, gdy spotkał jej wzrok, w którym kryło się więcej niż zwykłe rozpoznanie jego osoby. Czarownica nie odezwała się, więc Simon również milczał. Szóstą i ostatnią osobą był Briant, który siedział blady, wpatrując się w rysunek ryby, jakby było to żywe stworzenie i jakby siłą wzroku musiał uwięzić ją w tym morzu szkarłatu.
Kobieta, która trzymała ręce Simona, kiedy myślał o mężczyźnie z Gormu, weszła do namiotu z dwiema towarzyszkami, a każda z nich trzymała w ręku niewielki przenośny piecyk z płonącymi węglami, z którego unosił się słodkawy dym. Umieściły je na brzegu stołu, a trzecia czarownica postawiła tam duży, ciężki koszyk. Odrzuciła przykrywający go kawałek materiału i w koszu ukazało się kilka niewielkich figurek.
Wziąwszy pierwszą z nich stanęła przed Briantem. Dwukrotnie przesunęła figurkę nad unoszącym się z piecyka dymem, po czym umieściła ją na linii wzroku młodzieńca. Była to starannie wykonana laleczka z kasztanoworudymi włosami, tak pełna życia, że Simon nie miał wątpliwości, iż miała przedstawiać jakąś żyjącą osobę.
— Fulk — czarownica wypowiedziała to imię i postawiła laleczkę na środku czerwonego kwadratu, na wymalowanej rybie. Briant nie mógł już bardziej zblednąć, ale Simon widział, jak nerwowo przełykał ślinę, zanim zdobył się na odpowiedź.
— Fulk z Verlaine.
Czarownica wyjęła z koszyka następną figurkę i zbliżyła się do sąsiadki Simona, który dzięki temu lepiej mógł ocenić maestrię jej sztuki. Trzymała bowiem w ręku, nad dymem z przenośnego piecyka, doskonały obraz tej, która prosiła o amulet, by zatrzymać przy sobie Yviana.
— Aldis.
— Aldis z Karsu — potwierdziła siedząca obok Simona Strażniczka, kiedy maleńkie stopy laleczki stanęły na pięści trzymającej topór.
— Sandar z Alizonu — trzecia figurka zajęła pozycję bardziej na prawo od Simona.
— Siric. — Brzuchata laleczka w powłóczystych szatach jeszcze dalej na prawo.
Wtedy czarownica wyjęła z koszyka ostatnią figurkę i przyglądała jej się dłuższą chwilę przed wystawieniem jej na działanie dymu. Kiedy stanęła przed Simonem i Najwyższą Strażniczką, nie wypowiedziała żadnego imienia, trzymała laleczkę pozwalając Simonowi ją zidentyfikować. Przyglądał się miniaturowej kopii kolderskiego oficera z Gormu w metalowym kasku na głowie. Wydawało mu się, że podobieństwo zostało uchwycone bezbłędnie.
— Gorm! — Rozpoznał postać, choć nie potrafił nadać jej lepszego imienia. A czarownica starannie ustawiła figurkę na brązowozłotym sokole.
GRA MOCY
Pięć postaci ustawionych na symbolach krajów, pięć doskonałych podobizn żywych mężczyzn i kobiet. Ale dlaczego? I w jakim celu? Simon spojrzał znów w prawo. Znajoma czarownica trzymała w rękach maleńkie stopy podobizny Aldis, a Briant — nogi figurki Fulka. Oboje uważnie wpatrywali się w swoje laleczki, choć Briant wyglądał na zaniepokojonego.
Simon skierował uwagę na stojącą przed nim figurkę mężczyzny. Po głowie przemykały mu wspomnienia dawnych legend. Czy będą teraz wbijać szpilki w te repliki i oczekiwać, że pierwowzory dotknie cierpienie i śmierć?
Najwyższa Strażniczka sięgnęła po jego dłoń i trzymała ją w uścisku, jaki poznał w Karsie w czasie zmiany postaci. Równocześnie drugą ręką objęła podstawę figurki. Simon zrobił to samo i teraz ich palce zamknęły w uścisku podobiznę Kolderczyka.
— Myśl teraz o tym, z którym stoczyłeś próbę sił, z którym może łączyły cię więzy krwi. Wyrzuć ze swego umysłu wszystko inne, skoncentruj się na tym, którego musisz dosięgnąć i ugiąć, żeby służył naszym celom. Bo musimy teraz, przy tym stole, wygrać w tej Grze Mocy, inaczej zginiemy!
Simon wpatrywał się w figurkę w kasku. Nie wiedział, czy mógłby oderwać od niej wzrok, nawet gdyby chciał. Przypuszczał, że uczestniczy w tej dziwacznej procedurze przede
wszystkim dlatego, że jako jedyny człowiek z Estcarpu widział owego oficera z Gormu.
Maleńka twarz, na pół przysłonięta kaskiem, stawała się coraz większa, niemal naturalnych rozmiarów. Patrzyli na siebie teraz tak jak w tamtym pokoju w sercu Sipparu.
Oczy mężczyzny były zamknięte, zajęty był swoimi tajemniczymi sprawami. Simon nie przestawał mu się przyglądać i uświadomił sobie, że w jego umyśle zbiera się cała nienawiść, jaką czuł do Kolderczyków, cały wstręt zrodzony w Sipparze, płynący ze sposobu, w jaki traktowali więźniów. Jakby z drobnych elementów składał jedną wspaniałą broń.
Simon nie znajdował się już w namiocie, w którym słychać było morski wiatr i zgrzytanie piasku pod palcami. Stał na wprost Kolderczyka w twierdzy Sippar, chcąc go zmusić, by otworzył oczy, spojrzał na niego, Simona Tregartha, i zmierzył się z nim w pojedynku nie dwóch ciał, ale woli i umysłów.
Mężczyzna otworzył oczy i Simon, patrząc w ciemne źrenice, zobaczył, że powieki unoszą się wyżej jakby w geście rozpoznania, uświadomienia sobie zagrożenia. Mężczyzna jakby zdał sobie sprawę, że staje się rodzajem tygla, w którym każdy strach, każde niebezpieczeństwo doprowadzić może do stanu wrzenia.
Wpatrywali się w siebie. Simon powoli przestawał dostrzegać płaskie rysy twarzy, metalowy kask. Pozostawały tylko te oczy. Tak jak w Karsie czuł przepływ strumienia mocy z własnej ręki do ręki czarownicy, tak teraz wiedział, że to, co w nim się gotuje, zasilane jest stale ciepłem większym, niż mógłby sam stworzyć, że był tylko pistoletem, z którego wylecieć miała śmiercionośna strzałka.