Выбрать главу

Początkowo Kolderczyk stawił mu czoło z pewnością siebie, teraz pragnął uwolnić się z tego pojedynku oczu, więzi umysłu, za późno uświadomił sobie, że schwytano go w pułapkę. Lecz nie mógł wycofać się z tego, co zaakceptował pełen wiary w swoją formę magii.

Simon poczuł nagle, że opuściło go napięcie i że przeniosło się na jego przeciwnika. W oczach kolderskiego oficera pojawiła się panika, która ustąpiła miejsca niewypowiedzianemu przerażeniu. Uczucie to niczym płomień trawiło Kolderczyka, aż nie pozostało nic, co mogłoby je podtrzymać.

Simon nie miał wątpliwości, że przed nim znajduje się już tylko powłoka, która podporządkuje się jemu, tak jak powłoki, które widział na Gormie, podporządkowywały się woli swych właścicieli.

Wydał więc polecenia. Moc Najwyższej Strażniczki karmiła jego siłę, obserwowała i czekała, gotowa pomóc, ale powstrzymując się od wszelkich sugestii. Simon był tak pewny posłuszeństwa nieprzyjaciela, jak nie wątpił w to, że żyje. To, co kontrolowało Gorm, zostanie skruszone, bariera będzie przełamana, dopóki to narzędzie działać będzie nie uszkodzone przez współtowarzyszy. Estcarp miał teraz sprzymierzeńca-robota w obrębie kolderskiej twierdzy.

Simon podniósł głowę, otworzył oczy, zobaczył, że jego ręka ciągle jeszcze ściska palce Strażniczki obejmujące nogi maleńkiej figurki. Ale figurka ta nie była już doskonała. Pod metalowym kaskiem głowa stała się bezkształtną masą stopionego wosku.

Najwyższa Strażniczka rozluźniła uścisk, cofnęła rękę i położyła ją ciężko na stole. Simon obrócił głowę, zobaczył po swojej lewej stronie bladą i wyczerpaną twarz, lekko zamglone, ciemne oczy. Ta, która skoncentrowała swą moc na osobie Aldis, osunęła się na oparcie krzesła. Figurka przed nią także mocno ucierpiała.

Kukiełka nazwana Fulkiem z Verlaine leżała płasko na stole, a skulony Briant schował głowę w dłoniach, a pot zlepił jego proste jasne włosy.

— Zrobione. — Najwyższa Strażniczka pierwsza przerwała ciszę. — To co mogła zdziałać Moc, zostało zrobione. Dziś udało nam się lepiej niż kiedykolwiek w dziejach Estcarpu. Teraz miejsce na ogień i miecz, wiatr i fale, aby nam służyły, jeżeli zechcą i jeśli znajdą się mężczyźni, którzy się nimi posłużą. — Jej głos był bardzo cichy z wyczerpania.

Odpowiedział jej ktoś, kto podszedł do stołu przy akompaniamencie szczęku metalu charakterystycznego dla wojownika w pełnej zbroi. Koris miał przytroczony u pasa hełm zwieńczony sokołem, a teraz uniósł w górę topór Volta.

— Bądź pewna, pani, że są mężczyźni gotowi do użycia każdej broni, jakiej dostarczy nam los. Zapalono ognie w wieżach sygnalnych, nasze armie i statki ruszają.

Simon się podniósł, chociaż ziemia pod jego stopami wydawała się wirować. Czarownica siedząca po jego lewej stronie poruszyła się gwałtownie. Wyciągnęła rękę, ale nie dotknęła Simona, tylko opuściła ją z powrotem na oparcie krzesła. Nie wyraziła także słowami tego, co odczytywał w napiętych liniach jej ciała.

— Wojna, przeprowadzona zgodnie z waszą Mocą — zwracał się do niej, jakby byli sami — jest wojną zgodną z obyczajami Estcarpu. Ale ja nie jestem z Estcarpu i pozostaje jeszcze ta inna wojna, która należy do mojego typu mocy. Grałem w waszą grę, pani, zgodnie z waszym życzeniem, teraz chcę zagrać w swoją.

Kiedy obchodził stół, by dołączyć do kapitana, czarownica wstała i wahała się przez chwilę, z ręką opartą o stół. Briant patrzył ponuro na figurkę przed sobą, bo choć przewrócona, pozostała nietknięta.

— Nigdy nie pretendowałem do Mocy — powiedział tępo swoim miękkim głosem. — Wydaje się, że w tym rodzaju wojny jestem do niczego. Może lepiej mi pójdzie z mieczem i tarczą.

Koris wykonał taki gest, jakby pragnął zaprotestować. Ale czarownica, która była z nimi w Karsie, wtrąciła szybko:

— Wszyscy, którzy pozostają pod sztandarami Estcarpu, mają wolny wybór. Niech nikt nie kwestionuje prawa do tego wyboru.

Najwyższa Strażniczka przyzwalająco skinęła głową. Wyszli więc we troje z namiotu na brzeg: Koris, pełen życia i energii, niosąc swą ładną głowę na groteskowych ramionach i rozdymając nozdrza jakby wyczuwał w powietrzu coś więcej niż zapach morskiej soli; Simon poruszający się wolniej, odczuwający nowy rodzaj zmęczenia, ale zdecydowany dotrwać do końca tej przygody, i Briant nakładający hełm na jasną głowę, wpatrzony wprost przed siebie, jakby kierowała nim siła znacznie mocniejsza od jego woli.

Kiedy zbliżyli się do łodzi, mających zawieźć ich na statki, kapitan odwrócił się do nich. — Ty popłyniesz ze mną na okręcie flagowym, Simonie, bo musisz służyć za przewodnika, a ty — spojrzał na Brianta i zawahał się. Ale młodzieniec z podniesioną głową i wyzywającym wyrazem oczu stawił czoło temu wahaniu. Simon wyczuł między tymi dwoma jakieś im tylko wiadome prądy i czekał, jak Koris przyjmie to milczące wyzwanie.

— Ty, Briancie, dołączysz do moich żołnierzy i z nimi zostaniesz!

— Ja, Briant — odpowiedział niemal bezczelnie młodzieniec — pozostanę za twoimi plecami, kapitanie, kiedy będzie ku temu wystarczająca przyczyna. Ale walczę własnym mieczem i z własną tarczą zarówno w tej, jak w każdej innej bitwie.

Przez chwilę wydawało się, że Koris może się temu sprzeciwić, ale już wołano ich do łodzi. A kiedy podpływali do statku, Simon zauważył, że młody człowiek przez cały czas przeprawy starał się trzymać tak daleko od swego dowódcy, jak na to pozwalały rozmiary łodzi.

Statek, który miał przewodzić atakowi sił Estcarpu, był kutrem rybackim i Gwardziści stłoczyli się na jego pokładzie niemal ramię przy ramieniu. Inne, równie dziwaczne jednostki, pozostały w tyle, kiedy wypływali na wody zatoki.

Byli już na tyle blisko, by móc obserwować butwiejącą w porcie Gormu flotę, kiedy rozległo się nawoływanie z sulkarskich okrętów, które przepłynęły zatokę i udały się w kierunku przylądka. Te kupieckie statki wyładowane Sokolnikami, uciekinierami z Karstenu i niedobitkami z Sulkaru miały podpłynąć do wyspy od strony otwartego morza.

Simon nie miał pojęcia, w którym miejscu podczas ucieczki przebił się przez barierę otaczającą Gorm, niewykluczone więc, że prowadził cały ten zmasowany atak prosto ku zagładzie. Mogli tylko mieć nadzieję, że Gra Mocy osłabiła nieco obronę.

Tregarth stał na dziobie rybackiego kutra, obserwując port wymarłego miasta, czekając na pierwszą oznakę istnienia kolderskiej zapory. A może uderzy na nich teraz jeden z tych metalowych statków, których pokonanie jest absolutnie niemożliwe dla sił Estcarpu?

Wiatr dął w żagle i choć wszystkie statki były przeładowane, trzymały się kursu jak na ćwiczeniach. W pewnym momencie przeciął im drogę dryfujący kadłub, którego poszarpane żagle ciągle jeszcze potrafiły złapać wiatr, a którego tempo hamował szeroki kołnierz zielonych wodorostów widocznych tuż pod linią zanurzenia.

Na jego pokładzie nie było śladu życia. Ze statku sulkarskiego wystrzelono kulę, która powoli wznosiła się w powietrze, by rozbić się na pokładzie wraku. Po chwili z luku zaczęły się wydobywać płomienie, łapczywie obejmujące suche wiązania i statek płonąc jak pochodnia podryfował na pełne morze.

Simon uśmiechnął się szeroko do Korisa, czując wzrastające podniecenie. Nie miał już wątpliwości, że znaleźli się poza pierwszą strefą niebezpieczeństwa.

— Minęliśmy twoją barierę?

— Tak, chyba że przenieśli ją bliżej brzegu. Koris oparł brodę na toporze Volta obserwując ciemne place portowych nabrzeży tego niegdyś kwitnącego miasta. On również się uśmiechał, tak jak wilk szczerzy kły przed rozpoczęciem walki.