Koris rzucił swój hełm na stół pod mapą i oparłszy się na toporze spojrzał na Simona.
— Jest to skarbiec, przed którego łupieniem przestrzegasz? — Szybko zrozumiał intencje Simona.
— Nie wiem. — Tregarth ciężko opadł na jedno z krzeseł, oparł głowę na dłoniach i wpatrywał się w powierzchnię stołu obok własnych łokci. — Nie jestem uczonym, nie władam tym rodzajem magii. Dla Sulkarczyków te statki będą pokusą, dla Estcarpu to, co jest tutaj.
— Pokusą? — Ktoś powtórzył jego słowa i obaj mężczyźni rozejrzeli się. Simon wstał z krzesła zobaczywszy, kto usiadł w pobliżu. Briant w pozie adiutanta stał koło czarownicy.
Miała na sobie hełm i kolczugę, ale Simon wiedział, że choć potrafi się zamaskować zmianą postaci, on i tak ją rozpozna.
Pokusa! — powtórzyła raz jeszcze. — Dobrze dobierasz słowa, Simonie. Tak, dla Estcarpu będzie to pokusa i dlatego właśnie tu jestem. Ten nóż ma dwa ostrza i możemy się sami pokaleczyć, jeżeli nie będziemy ostrożni. Jeżeli zniszczymy wszystko, co znaleźliśmy, i zignorujemy tę dziwną wiedzę, możemy zapewnić sobie bezpieczeństwo, ale możemy także nierozważnie utorować drogę do następnego ataku Kolderu, bo nie można przygotować obrony, nie mając jasnego rozeznania, jaką bronią należy się posłużyć.
— Nie będziecie musieli zbytnio się obawiać Kolderczyków. Simon mówił wolno, z trudem. — Na początku byli bardzo nieliczni. Jeżeli któryś stąd uciekł, można pójść za nim aż do źrodła i tam zamknąć im drogę.
— Zamknąć? — Koris potraktował to jako pytanie.
— W ostatniej walce ich wódz wyjawił swój sekret.
— Że nie pochodzą z tego świata?
Simon gwałtownie obrócił głowę. Czy wyczytała to w jego myślach, czy też nie uznała za stosowne podzielić się tą informacją wcześniej?
— Wiedziałaś, pani?
— Nie czytam w myślach, Simonie. Ale wiemy to od niedawna. Tak, oni przybyli do nas, tak jak ty, ale myślę, że z innych powodów.
— Byli uciekinierami, uciekali przed katastrofą, którą sami spowodowali, zostawili za sobą płonący świat. Nie przypuszczam, by odważyli się zostawić za sobą otwarte drzwi, ale to właśnie musimy sprawdzić. Pilniejszym problemem jest to, co znajduje się tutaj.
— Myślisz, że jeśli przejmiemy ich wiedzę, może nas porazić to samo zło. Wątpię. Estcarp długo trwał bezpiecznie dzięki własnej Mocy.
— Pani, bez względu na to, jakie decyzje zostaną podjęte, przypuszczam, że Estcarp już nigdy nie będzie taki jak dawniej. Musi albo włączyć się do aktywnego życia, albo zadowolić się całkowitym odosobnieniem, stagnacją, co oznacza jakąś formę śmierci.
Rozmawiali tak, jakby byli zupełnie sami, jakby Briant i Koris nie mieli udziału w tej przyszłości, o której dyskutowali. Czarownica dorównywała Simonowi inteligencją, nigdy przedtem nie spotkał tego u żadnej innej kobiety.
— Mówisz prawdę, Simonie. Może musi się załamać dawna jednomyślność mojego ludu. Znajdą się tacy, którzy będą dążyli do życia i nowego świata, i tacy, którzy wzdragać się będą przed każdą zmianą obyczajów, które gwarantują bezpieczeństwo. Ale ta walka jest sprawą przyszłości. I jest wynikiem tej wojny. Co twoim zdaniem powinno się zrobić z Gormem?
Simon uśmiechnął się blado. — Jestem żołnierzem. Opuściwszy Gorm, wyruszę na poszukiwanie bramy, którą posłużyli się Kolderczycy, by przekonać się, czy jest niegroźna. Rozkazuj, pani, a twoje polecenia będą wykonane. Ale tymczasem zapieczętowałbym to miejsce, zanim zostanie podjęta ostateczna decyzja. Inni mogą próbować dostać się do tego, co się tutaj znajduje.
— Tak. Karsten czy Alizon chętnie złupiłyby Sippar. — Skinęła zdecydowanie głową. Trzymała rękę na piersi, po chwili wydobyła spod kolczugi magiczny kamień.
— Taki jest mój rozkaz, kapitanie — zwróciła się do Korisa. — Niech będzie tak, jak powiedział Simon. Zapieczętujmy tę składnicę dziwnej wiedzy, a resztę wyspy oczyścimy tak, by mógł stacjonować tam nasz garnizon, dopóki nie zdecydujemy, jaka będzie przyszłość ukrytych tu skarbów. Zostawiam wyspę pod twoim dowództwem, Obrońco Gormu! — Uśmiechnęła się do młodego oficera.
NOWY POCZĄTEK
Ciemny rumieniec rozlewał się po twarzy Korisa. Kiedy się odezwał, linie wokół jego ładnie wykrojonych ust pogłębiły się, dodając jego młodej twarzy lat.
— Czy zapominasz, pani — z hałasem położył na stole topór Volta ostrzem na płask — że dawno temu Korisa Kalekę wygnano z tych brzegów?
— I co się później stało z Gormem i z tymi, którzy byli sprawcami wygnania? — zapytała spokojnie. — Czy ktoś powiedział „kaleki kapitan Estcarpu”?
Dłoń Korisa zacisnęła się na rękojeści topora, aż zbielały mu kłykcie. — Znajdź innego obrońcę Gormu, pani. Przysięgałem na Nornana, że tu nie wrócę. Dla mnie to miejsce jest podwójnie przeklęte. Myślę, że Estcarp nie ma powodu uskarżać się na swojego kapitana, i myślę także, że ta wojna jeszcze nie jest skończona.
— On ma rację — wtrącił Simon. — Kolderczyków może być niewielu, większość z nich może być uwięziona na statkach pod ziemią. Ale musimy pójść za nimi aż do ich bramy i sprawdzić, czy nie koncentrują rozproszonych sił, by wystartować z nową próbą przejęcia tu władzy. A co z Yle? Czy mają jakiś garnizon w ruinach Sulkaru? Do jakiego stopnia przeniknęli do Karstenu i Alizonu? Może to być dopiero początek długiej wojny, a nie ostateczne zwycięstwo.
— Dobrze — czarownica potarła klejnot. — Skoro masz tak sprecyzowane poglądy, Simonie, zostań tutaj gubernatorem.
Koris odezwał się, zanim Tregarth zdążył odpowiedzieć. — Z tym planem mogę się zgodzić. Władaj Gormem z moim błogosławieństwem, Simonie, i nie myśl, że kiedykolwiek będę ile starał ci je odebrać w imię moich dziedzicznych praw.
Ale Simon potrząsnął przecząco głową. — Jestem żołnierzem. I pochodzę z innego świata. Niech psy pozostaną między psami, jak mówi przysłowie. Sprawa Kolderu należy do mnie. — Dotknął ręką głowy. Wiedział, że gdyby teraz zamknął oczy, dostrzegłby nie ciemność, ale wąską dolinę, w której rozeźleni mężczyźni walczyliby w tylnej straży.
— Wyprawicie się tylko do Yle i Sulkaru i nigdzie więcej? — Briant po raz wtóry przerwał ciszę.
— A gdzie byś chciał nas widzieć? — zapytał Koris.
— W Karstenie!
Simon zawsze uważał Brianta za bezbarwnego i pozbawionego osobowości młodzieńca, ale w tej chwili musiał zrewidować swoje poglądy.
— A cóż tak ważnego mamy w Karstenie? — w głosie Korisa zabrzmiała niemal kpiąca nuta. A jednak pod tym tonem kryło się jeszcze coś, co Simon dosłyszał, ale nie potrafił zidentyfikować. Toczyła się tu jakaś gra, ale nie znał jej reguł ani celu.
— Yvian! — to imię zostało rzucone do kapitana niczym wyzwanie do boju, a Briant przyglądał się Korisowi jakby w oczekiwaniu, czy je podejmie. Simon przenosił wzrok z jednego młodzieńca na drugiego. Podobnie jak poprzednio, kiedy on sam rozmawiał z czarownicą, tak teraz ci ścierali się nie zważając na słuchaczy.
Po raz drugi purpura oblała policzki Korisa, potem ustąpiła, a twarz jego stała się blada i zacięta, jak twarz człowieka, który toczy jakąś znienawidzoną walkę i nie może się od niej uchylić. Po raz pierwszy rozstał się z toporem Volta, zapomniawszy o nim, kiedy obchodził stół poruszając się z tym swoim kocim wdziękiem tak kontrastującym z niekształtną postacią.
Briant z dziwną mieszaniną wyzwania i nadziei malującej się na twarzy czekał bez ruchu na podejście kapitana. Koris chwycił Brianta za ramiona tak mocno, że musiał sprawić mu ból.