Выбрать главу

Zobaczył, jak się rozpierzchły i przylgnęły do ziemi, jakby rzucił pomiędzy nie odbezpieczony granat. Ponad ich jękliwym szczekaniem usłyszał bardziej krzepiący dźwięk, śmiech leżącej obok niego kobiety. Zobaczył w jej oczach błysk triumfu. Skinęła głową i znów się roześmiała, kiedy Tregarth wychylił się ponad krawędź skalnej półki, by przyjrzeć się morzu cienia, które obmywało teraz podnóże pinakla, ukrywając ciało stwora.

Czy był to inny rodzaj myśliwego poszczuty na nich przez ukrytych w dole mężczyzn? Ale niepokój psów… Niepokój psów, ich nagłe rozpierzchnięcie się — zgrupowały się teraz o kilka jardów dalej — zdawałoby się świadczyć o czymś przeciwnym. Jeżeli nawet polowały z pomocą owego zdechłego stworzenia, to nie z własnego wyboru. Przyjmując to jako kolejną tajemnicę świata, w który dobrowolnie wkroczył, Simon przygotowywał się do bezsennej nocy. Jeżeli bezgłośny atak niewielkiego stworzenia był następnym posunięciem oblegających, to teraz mogą uderzyć otwarcie.

Jednak w miarę gęstnienia ciemności nie dochodziły z dołu żadne odgłosy, które można by interpretować jako oznaki planowanego ataku. Psy znów ułożyły się półkolem u stóp skały, widoczne jedynie dzięki białej sierści. Tregarth ponownie pomyślał o wdrapaniu się na szczyt skał; mogliby nawet przeprawić się na drugą stronę owego rumowiska, gdyby pozwoliła na to noga kobiety.

Kobieta poruszyła się, kiedy było już niemal zupełnie ciemno. Jej palce pozostały przez chwilę na nadgarstku Simona, potem ześliznęły się i przytrzymała je w jego dłoni. Kiedy leżał wytężając wzrok i słuch, oczami wyobraźni zobaczył jakiś obraz. Nóż — kobieta prosiła o nóż! Uwolnił się z jej uścisku i wydobył składany nóż, który natychmiast mu wyszarpała.

Tego, co działo się potem, Simon nie rozumiał, ale miał na tyle zdrowego rozsądku, by się nie wtrącać. Zamglony kryształ w bransolecie kobiety rzucał słaby blask. W tym nikłym świetle Simon dostrzegł ostrze noża wbijające się w opuszek kciuka jego towarzyszki. Na skórze pojawiła się kropla krwi, kobieta potarła nią kryształ i gęsty płyn zaciemnił na moment światło rzucane przez kamień. I wtedy w owalu kryształu pojawił się jaśniejszy błysk, promień ognia. Kobieta zaśmiała się, tym razem z wyraźną satysfakcją. W ułamku sekundy kryształ znowu zmatowiał. Kobieta położyła ręce na pistolecie Simona i z tego gestu odczytał kolejną informację. Broń nie będzie już potrzebna, nadejdzie pomoc…

Wiejący od moczarów wiatr niósł zapach zgnilizny i jęczał wokół skał i między sterczynami. Kobieta znów zaczęła drżeć i Simon przyciągnął ją do siebie, by mogli grzać się wzajemnie. Pod kopułą nieboskłonu rozbłysł wyszczerbiony miecz purpurowej błyskawicy.

SIMON WSTĘPUJE NA SŁUŻBĘ

Inny jaskrawy grot błyskawicy rozdarł niebo tuż nad skałą. Rozległ się silny grzmot, zapowiadający tak dziką walkę żywiołów, nieba, ziemi, wiatru i burzy, jakiej Simon nie widział nigdy dotąd. Czołgał się po polach bitew, gnany strachem rozpętanej przez ludzi wojny, ale to w jakiś sposób było gorsze, może dlatego, iż wiedział, że nie ma kontroli nad owymi błyskami, grzmotami, płomieniami.

Skała drgnęła i jakby zapadła się pod nimi, kiedy przytulali się do siebie jak przestraszone zwierzątka, zamykając oczy po każdym grzmocie. Ryk żywiołów nie ustawał, nie był to jednak normalny łoskot burzy, ale jakby bicie ogromnego bębna, którego rytm wzburzył krew i przyprawiał o zawrót głowy. Kobieta przytuliła się do Simona, a on obejmował jej drżące ciało jak ostatnią obietnicę bezpieczeństwa w wirującym świecie.

Uderzenie, trzask, błysk światła, znów huk, podmuch wiatru — wydawało się, że nie ma temu końca, ale ciągle nie padał deszcz. Drgania skały, na której się schronili, zaczęły wtórować kolejnym uderzeniom piorunów.

Wyjątkowo silny błysk i huk ostatniego pioruna na sekundę ogłuszył i oślepił Simona. Kiedy jednak cisza zdawała się ciągnąć już nie sekundy, ale minuty, jakby nawet wiatr wyczerpał swoją siłę, objawiając się tylko niewielkimi, kapryśnymi podmuchami, Simon podniósł głowę.

Powietrze przesycał zapach spalonych zwierzęcych ciał. Falująca w pobliżu łuna wskazywała na pożar krzewów. Ale cudowna cisza ciągle trwała i po chwili kobieta poruszyła się i wyzwoliła z ramion Simona. Ponownie odczuł coś w rodzaju pewności siebie, pomieszanej z triumfem; jakaś gra została doprowadzona do zwycięskiego końca, ku zadowoleniu kobiety.

Simon marzył o nadejściu dnia, aby móc zobaczyć, co dzieje się u stóp skały. Czy myśliwy albo psy przeżyli burzę? Pomarańczowoczerwone blaski ognia oświetlały czasami rumowisko skał. Na dole można było dostrzec plątaninę sztywnych białych ciał. Na drodze leżał martwy koń, na jego szyi spoczywała ręka mężczyzny.

Kobieta pochyliła się do przodu patrząc uważnie. I zanim Simon zdążył ją zatrzymać, przerzuciła nogi przez występ skalny i znalazła się na dole. Simon, przygotowany na odparcie ataku, zszedł w ślad za nią, ale w świetle ognia zobaczył jedynie martwe dała.

Teraz poczuł także i ciepło ognia. Jego towarzyszka wyciągnęła ręce w stronę żaru. Simon obszedł martwe psy, popalone i powykręcane od uderzenia pioruna. Zbliżył się do konia pragnąc zabrać broń jeźdźca. Dostrzegł, że palce, zaciśnięte na szorstkiej końskiej grzywie, poruszyły się.

Myśliwy musiał być śmiertelnie ranny, a Simon z pewnością nie darzył go specjalnymi względami od czasu nękającego pościgu przez wrzosowiska i bagna. Ale nie mógł też zostawić bezbronnego człowieka w podobnej pułapce. Z trudem usunął martwego konia i ułożył ciało rannego w miejscu, gdzie w świetle ognia mógł dostrzec, kogo wyratował.

W napiętej, pokrwawionej, o grubych rysach twarzy nie było żadnych oznak życia, a jednak przygnieciona pierś z trudem unosiła się i opadała. Od czasu do czasu chory jęczał. Simon nie potrafił określić, do jakiej rasy należał. Krótko ostrzyżone włosy były bardzo jasne, niemal srebrnobiałe. Haczykowaty nos i szerokie kości policzkowe stanowiły dziwną kombinację. Simon domyślał się, że ranny jest człowiekiem młodym, choć w znękanej twarzy niewiele było cech niedojrzałego chłopca.

Na ramieniu myśliwego ciągle jeszcze znajdował się powyginany róg. Bogate ozdoby stroju, a zwłaszcza wysadzana drogimi kamieniami brosza na piersi wskazywały, że nie był to zwykły żołnierz. Simon, nie mogąc nic poradzić na rozległe obrażenia, jakich doznał myśliwy, zainteresował się jego szerokim pasem i uzbrojeniem.

Nóż zatknął za własny pas. Dziwną krótką broń wyciągnął z olstrów i uważnie ją oglądał. Miała lufę i coś, co mogło jedynie być spustem. Ale nie przystawała do ręki Simona, uchwyt ukształtowano niezręcznie, szwankowała równowaga. Jednak schował ją za pazuchę.

Właśnie miał wyciągnąć następny przedmiot, rodzaj wąskiego cylindra, kiedy wyprzedziła go biała ręka ponad jego ramieniem.

Myśliwy poruszył się, jakby dopiero to dotknięcie, nie obmacywanie Simona, dotarło do jego świadomości. Otworzył oczy, w głębi których czaił się błysk światła, jak w oczach zwierząt w ciemności. Było w tych oczach coś, co sprawiło, że Simon się cofnął.

Spotykał ludzi niebezpiecznych, ludzi, którzy pragnęli jego śmierci i mogli do niej doprowadzić szybko i sprawnie. Potrafił stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, którego charakter sprawiał, że Simon nienawidził samego jego widoku. Ale nigdy dotąd nie zetknął się z taką koncentracją uczucia, jaka czaiła się w głębi zielonych oczu na zmaltretowanej twarzy myśliwego.

Ale Simon zdał sobie sprawę, że oczy te nie patrzą na niego. Obok stała kobieta, nieco niezgrabnie, unikała bowiem obciążania zwichniętej kostki, i obracała w rękach różdżkę, którą wyciągnęła zza pasa rannego. Simon spodziewał się dostrzec w wyrazie jej twarzy odpowiedź na tę palącą, gryzącą wściekłość, z jaką wpatrywał się w nią leżący mężczyzna.