WEZWANIE Z SULKARU
Simon podniósł do ust ciężki kufel, nie przestając przy tym bacznie obserwować otoczenia. Początkowo uważał, że mieszkańcy Estcarpu są ponurzy, przytłoczeni ciężarem lat, ostatni przedstawiciele ginącej rasy, którym pozostały już tylko marzenia o przeszłości. Jednak w ciągu ostatnich tygodni powoli uświadomił sobie, jak powierzchowne i nieprawdziwe były te oceny. Teraz, siedząc w kantynie straży przeniósł wzrok z jednej twarzy na drugą, nie po raz pierwszy już rewidując swoje poglądy na temat owych mężczyzn, z którymi dzielił codzienne obowiązki i wolny czas.
Bez wątpienia posługiwali się dziwną bronią. Musiał nauczyć się używać miecza do walki wręcz, ale nie miał kłopotu z miejscowymi pistoletami wystrzeliwującymi niewielkie strzałki, przypominały bowiem jego własny automat. Nigdy jednak nie dorówna Korisowi — dla zręczności tego młodego wojownika żywił nieopisany podziw. Lecz Simon znał na tyle dobrze taktykę innych armii, strategię innych wojen, by młody wyniosły dowódca nauczył się cenić niektóre jego wskazówki.
Simon zastanawiał się, jak zostanie przyjęty przez członków Gwardii — stali w końcu w obliczu wielkiego zagrożenia i każdy cudzoziemiec mógł się im wydawać wrogiem, wyłomem w murze obronnym. Ale nie wziął pod uwagę obyczajów panujących w Estcarpie. Estcarp jako jedyny kraj na tym kontynencie potrafił zaakceptować przybysza mającego podobne jak Simon dzieje. Ponieważ moc tej prastarej twierdzy opierała się na magii…
Tregarth przytrzymał łyk wina na języku, zanim go połknął, i starał się obiektywnie ocenić sprawę magii. Ów przesądny hokus-pokus mógł równać się zwykłemu kuglarstwu, ale mógł obejmować sprawy znacznie istotniejsze. Magiczne bronie, jakimi posługiwano się w Estcarpie, to siła woli, wyobraźnia i wiara. Znano metody ogniskowania czy wzmacniania owej woli, wyobraźni czy wiary. W wyniku tego bardzo tolerancyjnie przyjmowano w Estcarpie sprawy, których nie dało się zobaczyć, dotknąć czy też także których widzialnej egzystencji nie można było udowodnić.
Nienawiść i strach sąsiadów płynęły także z owego źródła, właśnie z magii. Mieszkańcom Alizonu na północy i Karstenu na południu moc czarownic z Estcarpu wydawała się wcieleniem zła. „Nie pozwolisz żyć czarownicy”. Ileż razy słyszał Simon to zdanie we własnym świecie jako przekleństwo wymierzone po równi w niewinnych i w pełnych winy, ale za to na znacznie mniejszych podstawach. Albowiem matriarchat w Estcarpie dysponował mocami wymykającymi się ludzkiemu pojmowaniu, a kiedy było to niezbędne, posługiwano się nimi bezlitośnie. Simon pomógł jednej z czarownic wydostać się z Alizonu, dokąd się zapuściła, by być oczami i uszami swego ludu.
Czarownica… Simon pociągnął łyk wina. Nie każda kobieta w Estcarpie obdarzona była Mocą. Był to dar, który kapryśnie przechodził z rodziny na rodzinę, z pokolenia na pokolenie. Dziewczynki, które z powodzeniem przeszły próbę, przywożono do stołecznego miasta, odpowiednio kształcono, aby potem wiernie wypełniały swe obowiązki. Przestawały nawet mieć własne imiona, jako że wypowiedzenie w czyjejś obecności własnego imienia równa się przekazaniu także części swej tożsamości, równa się daniu temu, kto owo imię usłyszał, władzy nad sobą. Simon dopiero teraz mógł pojąć ogrom swojego nietaktu, kiedy chciał poznać imię kobiety, z którą uciekał przez wrzosowiska.
Nie wszystkim była dana jednakowa Moc. Wykorzystanie jej poza pewne granice bardzo odbijało się na samej czarodziejce. Nie zawsze też dawało się przywołać moc na życzenie. Czasami zawodziła w najistotniejszym momencie. Toteż pomimo swych czarownic i tajemnej wiedzy Estcarp dysponował także odzianymi w kolczugi Gwardzistami, siecią fortów przygranicznych, dużą liczbą drzemiących w pochwach mieczów.
— Dobra… — Nowo przybyły Gwardzista wyciągnął stołek stojący obok Simona. — Gorąco jak na tę porę roku. — Hełm stuknął o blat stołu, a długa ręka wyciągnęła się po dzban wina.
Jastrząb z hełmu wpatrywał się szklanym okiem w Simona, jego wspaniałe metalowe upierzenie przypominało prawdziwe pióra. Kiedy Koris pił wino, ze wszystkich stron zasypywano go pytaniami, które krzyżowały się nad stołem niby strzałki w drodze do ostatecznego celu. W siłach Estcarpu panowała dyscyplina, jednak po służbie nie przestrzegano różnic hierarchii, a wszyscy przy stole spragnieni byli nowin. Dowódca z brzękiem odstawił kufel i odpowiedział rzeczowo:
— Moim zdaniem przed godziną zamknięcia bram usłyszycie róg wzywający na apel. Magnis Osberic zwrócił się o swobodny przejazd od strony zachodniej. A ubrany był w pełny strój wojenny. Pewnie Gorm zaczyna sprawiać kłopoty.
Ledwo skończył mówić, zapadła cisza. Wszyscy, nie wyłączając Simona, wiedzieli, co oznacza Gorm dla kapitana Gwardii Estcarpu. Zgodnie z prawem zwierzchnictwo nad Gormem powinno pozostać w rękach Korisa. Jego tragedia osobista nie zaczęła się, ale zakończyła na tej wyspie, kiedy ranny i samotny dryfował od jej brzegów, leżąc twarzą na dnie przeciekającej rybackiej łodzi.
Hilder, Pan i Obrońca Gormu, został zatrzymany przez burzę na owych wrzosowiskach, które stanowiły ziemię niczyją pomiędzy Alizonem i równiną Estcarpu. Tutaj, oddzielony od swoich ludzi, spadł z konia i złamał rękę, potem półprzytomny z bólu i gorączki zabłąkał się do krainy Torańczyków, dziwnej rasy, którą moczary broniły przed nadejściem obcych, która nie pozwoliła żadnemu ludowi czy mężowi zapanować nad swymi rozmokłymi włościami.
Pozostanie tajemnicą, dlaczego Hildera nie zabito ani nie przeprowadzono z powrotem przez bagno. Ale jego historia pozostała nieznana nawet wtedy, gdy po paru miesiącach powrócił na Gorm, już wyleczony, z nową żoną u boku. Lecz mieszkańcy Gormu, a ściślej mieszkanki, nie uznawali tego małżeństwa, poszeptując, że zostało ono wymuszone na ich władcy w zamian za zachowanie przy życiu. Bo kobieta, którą ze sobą przywiódł, miała zdeformowane ciało i jeszcze dziwniejszy umysł, pochodziła bowiem z czystej krwi Torańczyków. We właściwym czasie urodziła mężowi Korisa i wtedy odeszła. Może umarła, a może powróciła do swych pobratymców. Hilder musiał wiedzieć, ale nigdy więcej o niej nie mówił, a mieszkańcy Gormu byli radzi, że pozbyli się takiej władczyni, toteż nikt nie zadawał pytań.
Pozostał tylko Koris z głową germańskiego szlachcica i tułowiem bagiennego skoczka, o czym nigdy nie pozwolono mu zapomnieć. A kiedy Hilder pojął drugą żonę, posażną córkę dalekomorskiego kapitana, Ornę, cały Gorm znów wypełnił się szeptami i nadzieją. Z ogromną więc radością przyjęli drugiego syna, Uryana, który najwyraźniej nie miał ani kropli obcej krwi w młodym i pięknym ciele.
Po pewnym czasie Hilder umarł. Ale umierał długo i ci, którzy szeptali, zdążyli się przygotować do owego dnia. Ci, którzy spodziewali się wykorzystać Orne i Uryana do swoich celów, zawiedli się srodze, bo Orna, sprytna kupiecka córka, nie należała do naiwnych niewiast żyjących w zamknięciu dworu. Uryan był jeszcze dzieckiem, miała więc zostać regentką, ale gdyby nie okazała siły, znalazłoby się wielu przeciwników takiego rozwiązania.
Postępowała sprytnie wygrywając germańskich wielmożów jednych przeciwko drugim, osłabiając w ten sposób wszystkich, a własne siły zachowując nietknięte. Ale okazała się najgłupszą ze śmiertelniczek zwracając się o pomoc gdzie indziej. Orna bowiem spowodowała ruinę Gormu, kiedy sekretnie przyzywała na pomoc flotę Kolderu dla poparcia swych rządów.