— Co takiego? Myślałem, że mnie pani wyrzuci! — powiedział Moist, udając zdumienie.
— Naprawdę? A dlaczego?
— Bo jestem tym wszystkim, o czym pani mówiła.
— Nie powiedziałam, że jesteś złym człowiekiem — zauważyła pani Lavish. — W dodatku Pan Maruda cię lubi, a on doskonale potrafi oceniać ludzi. Poza tym dokonałeś cudów z naszą pocztą, jak mówi Havelock. — Pani Lavish sięgnęła za siebie i postawiła na biurku dużą butelkę dżinu. — Napijesz się, Lipwig?
— Nie o tej porze.
Pani Lavish pociągnęła nosem.
— Nie mam zbyt wiele czasu, ale na szczęście mam bardzo dużo dżinu. — Nalała do szklanki porcję tylko marginalnie subśmiertelną. — Masz swoją młodą damę? — spytała, podnosząc szklankę.
— Tak.
— Czy wie, jaki jesteś?
— Tak. Stale jej to powtarzam.
— Nie wierzy, co? Ach, tak to już bywa z zakochanymi dziewczętami.
— Właściwie nie sądzę, żeby ją to martwiło. Nie jest typową dziewczyną.
— Ach… I widzi twoją wewnętrzną jaźń? Czy raczej starannie uformowaną wewnętrzną jaźń, którą trzymasz pod ręką, żeby ludzie ją odkrywali? Tacy jak ty… — Przerwała, by po chwili podjąć: — …jak my zawsze trzymają przynajmniej jedną wewnętrzną jaźń dla wścibskich gości, prawda?
Moist zrezygnował z riposty. Rozmawiając z panią Lavish, czuł się jak przed magicznym zwierciadłem, które obdziera człowieka do kości.
— Większość ludzi, których zna, to golemy — powiedział tylko.
— Tak? Wielcy ludzie z gliny, całkowicie godni zaufania, którzy nie mają nic do zadeklarowania w departamencie spodni? A co widzi w tobie? — Szturchnęła go palcem, cienkim jak serowe paluszki.
Moist rozdziawił usta.
— Kontrast, mam nadzieję. — Pani Lavish poklepała go po ramieniu. — A teraz Havelock przysłał cię tutaj, żebyś mi tłumaczył, jak mam prowadzić swój bank. Możesz mi mówić Topsy.
— No, ja…
Tłumaczyć, jak ma prowadzić swój bank? Nie tak to zostało powiedziane.
— Wiesz, Honey mi wcale nie przeszkadzała. — Topsy lekko zniżyła głos. — Całkiem miła dziewczyna, chociaż tępa jak wiadro smalcu. Zresztą nie była pierwsza, nie była nawet w czołówce. Ja sama byłam kiedyś konkubiną Joshuy.
— Naprawdę? — Wiedział, że usłyszy całą historię, niezależnie od tego, czy ma na to ochotę.
— O tak — zapewniła pani Lavish. — Ludzie wtedy więcej rozumieli. To było powszechnie akceptowane. Zwykle raz w miesiącu spotykałam się przy herbatce z jego żoną, żeby ustalić kalendarz Joshuy. Zawsze powtarzała, że się cieszy, kiedy Joshua przestaje się jej kręcić pod nogami. Tak, w tamtych czasach oczekiwano, że konkubina będzie kobietą odpowiedniej klasy. — Westchnęła. — Dzisiaj, naturalnie, wystarcza umiejętność kręcenia się głową w dół na drągu.
— Wszędzie obniżają się standardy — przyznał Moist.
Była to stosunkowo bezpieczna uwaga. Zawsze się obniżały.
— Banki są dość podobne — oświadczyła Topsy, jakby głośno myślała.
— Słucham?
— Chodzi mi o to, że fizyczny, widoczny rezultat może być taki sam, ale styl też powinien mieć znaczenie, nie sądzisz? Powinna się liczyć klasa. Pomysłowość. Ważne jest doświadczenie, nie tylko funkcjonowanie. Havelock uważa, że to rozumiesz. — Rzuciła Moistowi pytające spojrzenie. — W końcu zrobiłeś z urzędu pocztowego przedsięwzięcie niemal heroiczne, prawda? Ludzie nastawiają zegarki według przyjazdu ekspresowego z Genoi. Kiedyś nastawiali kalendarze.
— Sekary wciąż przynoszą stratę — zauważył Moist.
— Cudownie małą, gdy jednocześnie wzbogacają wspólnotę ludzką na wiele sposobów, a jestem pewna, że poborcy podatków Havelocka zabierają swoją część. Masz dar wzbudzania w ludziach entuzjazmu, Lipwig.
— Ja… No, chyba tak — wymamrotał. — Wiem, że jeśli ktoś chce sprzedawać kiełbaski, musi wiedzieć, jak się sprzedaje skwierczenie.
— I bardzo dobrze — pochwaliła go Topsy. — Bardzo dobrze. Ale choćbyś był nie wiem jak dobry w handlu skwierczeniem, wcześniej czy później musisz pokazać kiełbaskę, co? — Mrugnęła do niego w sposób, który młodszą kobietę zaprowadziłby do aresztu. — A tak nawiasem mówiąc, słyszałam, jak to bogowie doprowadzili cię do ukrytego skarbu, który pomógł odbudować gmach Poczty Głównej. Co się naprawdę zdarzyło? Topsy możesz powiedzieć.
Pewnie naprawdę mógł, uznał. Zauważył, że chociaż włosy miała przerzedzone i prawie białe, zachowały jednak blady ślad pomarańczu sugerującego o wiele głębsze czerwienie w przeszłości.
— To były moje łupy z wielu lat oszustw — wyznał.
Pani Lavish klasnęła w dłonie.
— Cudownie! Naprawdę kiełbaska! To taka… satysfakcja. Havelock zawsze znał się na ludziach. Ma ambitne plany wobec miasta, jak wiesz.
— Przedsięwzięcie… Tak, wiem.
— Podziemne ulice, nowe nabrzeża i wiele innych inwestycji. Do tego rząd potrzebuje pieniędzy, a pieniądze potrzebują banków. Niestety, ludzie w większości stracili wiarę w banki.
— Dlaczego?
— Na ogół dlatego, że straciliśmy ich pieniądze. Zwykle nieumyślnie. Ostatnie lata były dla nas ciężkie: krach ‘88, krach ‘93, krach ‘98… Chociaż ten ostatni to raczej stuknięcie. Mój zmarły mąż był człowiekiem, który nierozsądnie udzielał pożyczek, więc teraz musimy dźwigać złe długi i inne skutki jego wątpliwych decyzji. Dzisiaj jesteśmy instytucją, w której trzymają pieniądze staruszki, ponieważ zawsze to robiły, mili młodzi urzędnicy wciąż są bardzo grzeczni, a przy wejściu ciągle stoi mosiężna miska, żeby ich pieski miały się z czego napić. Czy możesz coś na to zaradzić? Rezerwy staruszek są już na wyczerpaniu, z czego doskonale zdaję sobie sprawę.
— No cóż, hm… Mam kilka pomysłów — przyznał Moist. — Ale to wciąż dla mnie pewien szok. Nie całkiem rozumiem, jak działają banki.
— Nigdy nie złożyłeś pieniędzy w banku?
— Nie. Złożyłem… Nie.
— A myślisz, że jak działają?
— No, bierzecie pieniądze ludzi bogatych i pożyczacie je odpowiednim osobom na procent, a potem oddajecie tamtym jak najmniejszą część tego procentu.
— A kim jest taka odpowiednia osoba?
— Ktoś, kto może udowodnić, że nie potrzebuje tych pieniędzy?
— Och, ty cyniku… Ale masz ogólne pojęcie.
— Czyli żadnych biednych, tak?
— Nie w bankach, mój chłopcze. Nikogo z dochodem poniżej stu pięćdziesięciu dolarów rocznie. Dla takich wymyślono skarpety i materace. Mój zmarły mąż zawsze powtarzał, że jedyną metodą zarabiania pieniędzy na biedakach jest utrzymywanie ich w biedzie. W interesach nie był człowiekiem zbyt miłym. Masz jeszcze jakieś pytania?
— Jak została pani prezesem banku?
— Prezesem i dyrektorem — poprawiła z dumą Topsy. — Joshua lubił mieć wszystko pod kontrolą. O tak, bardzo lubił… — dodała jakby do siebie. — A jestem jednym i drugim dzięki pewnej pradawnej magii, zwanej odziedziczeniem pięćdziesięciu procent akcji.
— Myślałem, że ta magia to raczej pięćdziesiąt jeden procent akcji — rzekł Moist. — Czy inni akcjonariusze nie mogą wymusić…
Po drugiej stronie pokoju otworzyły się drzwi i wkroczyła wysoka kobieta w bieli, niosąca tacę o zawartości przykrytej ściereczką.
— Pora na lekarstwo, pani Lavish — oznajmiła.