Выбрать главу

— Ja pana zrozumiałem, wasza lordowska mość, kiedy wspominał pan coś o aniołach. Pamięta pan? No więc to było skuteczne. Jestem teraz człowiekiem odmienionym i jak taki zamierzam się zachowywać.

— Aż do granicy pozłacanego łańcucha? — upewnił się Vetinari, gdy Drumknott wręczył mu filiżankę herbaty.

— Zgadza się!

— Na pani Lavish zrobił pan bardzo dobre wrażenie.

— Powiedziała, że jestem zwyczajnym oszustem!

— To wielka pochwała z ust Topsy. — Patrycjusz westchnął. — No cóż, nie mogę zmusić tak odmienionego człowieka do… — Urwał, gdy Drumknott szepnął mu coś do ucha. Po chwili kontynuował: — No cóż, oczywiście mogę pana zmusić, ale w tym przypadku raczej zrezygnuję. Drumknott, zapisz proszę: „Ja, Moist von Lipwig, oświadczam stanowczo, że nie mam chęci ani woli kierowania bądź udzielania pomocy w kierowaniu żadnym bankiem w Ankh-Morpork, pragnę bowiem poświęcić swoją energię dalszemu doskonaleniu poczty i systemu sekarowego”. Zostaw miejsce na podpis pana Lipwiga i datę. Następnie…

— Ale dlaczego niby koniecznie…? — zaczął Moist.

— …pisz dalej: „Ja, Havelock Vetinari i tak dalej, potwierdzam, że w istocie omawiałem z panem Moistem von Lipwigiem przyszłość systemu bankowego Ankh-Morpork i w pełni akceptuję wyrażone przez niego życzenie, by mógł kontynuować swą pracę dla dobra Urzędu Pocztowego, swobodnie, bez żadnych przeszkód ani kar”. Miejsce na podpis i tak dalej. Dziękuję ci, Drumknott.

— O co tu chodzi? — zapytał oszołomiony Moist.

— „Puls” chyba podejrzewa, że chcę znacjonalizować Królewski Bank.

— Znacjonalizować? — zdziwił się Moist.

— Ukraść — przetłumaczył Vetinari. — Sam nie wiem, skąd się biorą takie plotki.

— Przypuszczam, że nawet tyrani mają wrogów…

— Rozsądna uwaga, jak zwykle, panie Lipwig. Niech pan mu da memorandum do podpisu, Drumknott.

Drumknott posłuchał, a potem z chytrą miną odebrał Moistowi ołówek. Vetinari wstał i otrzepał szatę.

— Dobrze pamiętam naszą interesującą konwersację o aniołach, panie Lipwig — dodał. — I pamiętam, jak panu mówiłem, że dostaje się tylko jednego — dokończył dość chłodno. — Proszę o tym nie zapominać.

* * *

— Wydaje się, że jednak lampart może zrzucić swoje cętki, sir — zastanawiał się Drumknott.

Kłęby wieczornej mgły sięgały im do piersi.

— Istotnie, tak mogłoby się wydawać. Ale Moist von Lipwig jest mistrzem tworzenia złudzeń. Jestem przekonany, że wierzy we wszystko, co powiedział, ale należy zajrzeć pod powierzchnię, do prawdziwego Lipwiga w głębi. Uczciwa dusza z precyzyjnym przestępczym umysłem.

— Mówił pan już coś podobnego, sir — zauważył sekretarz, przytrzymując drzwiczki karocy. — Mam jednak wrażenie, że uczciwość bierze w nim górę.

Vetinari znieruchomiał z nogą opartą o stopień.

— Rzeczywiście. Ale czerpię pociechę z faktu, Drumknott, że po raz kolejny ukradł ci ołówek.

— A jednak nie, sir, ponieważ bardzo uważałem, żeby schować go do kieszeni — oświadczył tryumfalnie Drumknott.

— Tak — przyznał z zadowoleniem Vetinari, zapadając się w trzeszczącą skórę, gdy tymczasem Drumknott zaczął desperacko poklepywać się po kieszeniach. — Wiem.

* * *

Nocą w banku dyżurowali strażnicy. Spacerowym krokiem krążyli po korytarzach, pogwizdując pod nosem, bezpieczni w świadomości, że najlepsze zamki nie dopuszczają złoczyńców do wnętrza, a podłogi na parterze wyłożone są marmurem, który — podczas długich, milczących nocnych wart — przy każdym kroku dźwięczał jak dzwon. Niektórzy drzemali, stojąc prosto z na wpół otwartymi oczami.

Ktoś jednak ominął żelazne zamki, przekroczył mosiężne kraty, bezdźwięcznie przeszedł po dźwięczących płytach, przemknął pod samymi nosami drzemiących. Mimo to, kiedy przekroczył ciężkie drzwi prowadzące do gabinetu prezesa, dwa bełty z kusz przeszyły go i rozłupały zdobione listwy.

— Nie możesz mieć pretensji, że człowiek próbuje. Taki cielesny odruch — odezwała się pani Lavish.

NIE INTERESUJE MNIE PANI CIAŁO, PANI TOPSY LAVISH, odparł Śmierć.

— Sporo czasu minęło, odkąd kogokolwiek interesowało — westchnęła Topsy.

TO ROZLICZENIE, PANI LAVISH. OSTATECZNY BILANS.

— Czy w takich chwilach zawsze używasz bankowych metafor?

Topsy wstała. Coś skulonego pozostało na fotelu, ale nie było już panią Lavish.

STARAM SIĘ DOSTOSOWAĆ DO ATMOSFERY, PANI LAVISH.

— „Zamknięcie ksiąg” też brzmiałoby odpowiednio.

DZIĘKUJĘ. ZAPAMIĘTAM TĘ UWAGĘ. A TERAZ MUSI PANI PÓJŚĆ ZE MNĄ.

— Wychodzi na to, że w sam czas spisałam testament — stwierdziła Topsy i rozpuściła siwe włosy.

ZAWSZE NALEŻY PAMIĘTAĆ O POTOMNOŚCI, PANI LAVISH.

— Mojej potomności? Lavishowie mogą mnie pocałować w tyłek, mój panie! Załatwiłam ich równo! A tak! I co teraz, panie Śmierć?

TERAZ? — powtórzył Śmierć. MOŻE PANI UZNAĆ, ŻE TERAZ NADCHODZI… AUDYT.

— Och, więc jest i audyt? Nie wstydzę się.

TO SIĘ LICZY.

— Dobrze. Bo powinno — uznała Topsy.

Ujęła Śmierć pod ramię i ruszyła za nim przez drzwi, na czarną pustynię wśród nieskończonej nocy.

Po chwili Pan Maruda usiadł i zaczął piszczeć.

* * *

Następnego ranka w „Pulsie” ukazał się nieduży artykuł o bankowości. Często występowało w nim słowo „kryzys”.

No to jesteśmy na miejscu, pomyślał Moist, gdy dotarł do czwartego akapitu. A raczej ja jestem.

Lord Vetinari powiedział „Pulsowi”:

„Prawdą jest, że — z pozwoleniem prezesa banku — omówiłem z naczelnym poczmistrzem możliwość, by w tych trudnych czasach oddał swe usługi Królewskiemu Bankowi Ankh-Morpork. Odmówił i na tym sprawa się kończy. Kierowanie bankami nie należy do rządu. Przyszłość Królewskiego Banku Ankh-Morpork leży w rękach jego dyrektorów i akcjonariuszy”.

I niech bogowie mają go w opiece, pomyślał Moist.

Z energią wziął się do papierów. Rzucił się na nie, sprawdzając liczby, poprawiając pisownię i nucąc pod nosem, by zagłuszyć wewnętrzny szept pokusy.

Nadeszła przerwa śniadaniowa, a wraz z nią talerz szerokich na stopę kanapek, dostarczonych przez Gladys wraz z południowym wydaniem „Pulsu”.

W nocy umarła pani Lavish… Moist wpatrywał się w notatkę. Pisali, że odeszła we śnie, po długiej chorobie.

Upuścił azetę i zapatrzył się w ścianę. Wydawało się, że staruszkę podtrzymuje tylko siła charakteru albo alkoholu. Mimo to ta żywotność, ta iskra… No cóż, nie mogła trwać wiecznie. I co się teraz stanie? Na bogów, całe szczęście, że on jest od tego z daleka.

Prawdopodobnie nie był to dobry dzień, by być Panem Marudą. Wyglądał na psa z odmiany człapiących, więc lepiej, żeby nauczył się biegać naprawdę szybko.

Ostatnia porcja listów, jaką dostarczyła Gladys, zawierała także podłużną i mocno używaną kopertę, zaadresowaną dużymi czarnymi literami do niego „do ronk własnych”. Otworzył ją nożem do papieru i wysypał do kosza — na wszelki wypadek.

Wewnątrz znajdowała się złożona azeta. Okazała się przedwczorajszym „Pulsem” z Moistem von Lipwigiem na pierwszej stronie.

Zakreślonym kółkiem!