Выбрать главу

Jednakże ich kapitan — dostatecznie inteligentny, by czytać duże drukowane litery — rozpoznał naczelnego poczmistrza i prezesa Królewskiego Banku, więc posłał jednego z chłopaków z nabazgraną notatką do Drumknotta. Ku zdziwieniu Moista, dziesięć minut później został wprowadzony do Podłużnego Gabinetu.

Wszystkie miejsca wokół stołu konferencyjnego na końcu pokoju były zajęte. Moist rozpoznał kilku przywódców gildii, ale też grupkę przeciętnych z wyglądu obywateli, ludzi pracy, ludzi źle się czujących pod dachem. Na stole rozłożono mapy miasta. Najwyraźniej przerwał coś ważnego. A raczej Vetinari przerwał coś ważnego z jego powodu.

Patrycjusz wstał i gestem wezwał Moista do siebie.

— Proszę o wybaczenie, panie i panowie, ale muszę przez chwilę porozmawiać z naczelnym poczmistrzem. Drumknott, jeszcze raz streść wszystkim wyliczenia, dobrze? Tędy, panie Lipwig, jeśli pan pozwoli…

Moistowi zdawało się, że słyszy za sobą stłumione śmiechy. Został wprowadzony do pomieszczenia, które z początku wziął za wysoko sklepiony korytarz, ale okazało się czymś w rodzaju galerii sztuki. Vetinari zamknął za nimi drzwi. Szczęknięcie zamka głośno zabrzmiało w uszach Moista. Jego gniew odpływał szybko, zastępowany uczuciem chłodu. Vetinari był przecież tyranem. Jeśli naczelnego poczmistrza nikt nigdy już nie zobaczy, reputacja jego lordowskiej mości tylko na tym zyska.

— Niech pan postawi Pana Marudę — rzekł Vetinari. — Maluchowi dobrze zrobi, jeśli trochę pobiega.

Moist wypuścił psa na podłogę. Czuł się, jakby opuszczał tarczę… Dopiero teraz zobaczył, jakie eksponaty mieszczą się w galerii: to, co brał za rzeźbione kamienne popiersia, okazało się woskowymi twarzami. I wiedział, w jaki sposób i kiedy je wykonywano.

To były maski pośmiertne.

— To moi poprzednicy. — Vetinari ruszył spacerkiem wzdłuż szeregu. — Nie jest to pełna kolekcja, naturalnie. W niektórych przypadkach nie udało się znaleźć głowy albo była ona, można powiedzieć, w stanie dość nieporządnym.

Zapadła cisza. Moist nierozsądnie spróbował ją wypełnić.

— To musi być dziwne uczucie, kiedy oni tak patrzą na pana z góry…

— Och, tak pan sądzi? Muszę powiedzieć, że to raczej ja na nich patrzę z góry. Obrzydliwi ludzie, w większości chciwi, sprzedajni i niezręczni. Chytrość może zastąpić myślenie tylko do pewnego momentu, a potem się umiera. Większość z nich odeszła jako ludzie bogaci, tłuści i przerażeni. Miastu szkodzili na urzędzie, ale pomagali, umierając. Ale teraz miasto działa, panie Lipwig. Rozwijamy się. A to by się nam nie udało, gdyby władca był człowiekiem, który morduje starsze panie. Rozumie pan?

— Nie powiedziałem…

— Dobrze wiem, czego pan nie powiedział. Bardzo głośno się pan powstrzymał przed powiedzeniem tego. — Vetinari uniósł brew. — Jestem bardzo zagniewany, panie Lipwig.

— Ale wpadłem w to po szyję!

— Nie przeze mnie. Mogę pana zapewnić, że gdyby przeze mnie, jak pan określił w źle dobranym ulicznym slangu, wpadł pan w to po szyję, w pełni zrozumiałby pan całą gamę znaczeń „wpadnięcia” oraz zyskał nie do pozazdroszczenia głęboką wiedzę o „tym”.

— Wie pan, o co mi chodzi!

— Na bogów, czy to mówi prawdziwy Moist von Lipwig, czy człowiek, który nie może się doczekać swojego prawie złotego łańcucha? Topsy Lavish wiedziała, że odchodzi, i zwyczajnie zmieniła testament. Szanuję ją za to. Personel łatwiej pana zaakceptuje. No i wyświadczyła panu wielką przysługę.

— Przysługę? Strzelano do mnie!

— Gildia Skrytobójców tylko przesłała wiadomość, że pana obserwują.

— Były dwie strzały!

— Może w celu podkreślenia przekazu? — Vetinari usiadł w obitym aksamitem fotelu.

— Ale przecież praca w banku powinna być nudna! Liczby, emerytury, praca na całe życie.

— Na całe życie, to możliwe, ale najwyraźniej nie na długo. — Patrycjusza najwyraźniej bawiła ta sytuacja.

— Może pan coś zrobić?

— Z Cosmo Lavishem? Czemu? Propozycja odkupienia psa nie jest nielegalna.

— Ale cała ich rodzina jest… Skąd pan wie? Nie mówiłem przecież!

Vetinari lekceważąco machnął ręką.

— Kto zna człowieka, ten zna jego metody. Znam Cosmo. Nie sięgnie do przemocy, jeśli wystarczą pieniądze. Potrafi być bardzo miły, jeśli mu na tym zależy.

— Ale słyszałem, jacy są pozostali. Wyglądają na dość toksyczną bandę.

— Trudno mi komentować. Jednakże Topsy bardzo panu pomogła. Gildia Skrytobójców nie przyjmie drugiego kontraktu na pana. Konflikt interesów, rozumie pan. Przypuszczam, że formalnie mogliby przyjąć zlecenie na prezesa, ale wątpię. Zabić pieska pokojowego? Nie wyglądałoby to dobrze w czyimś resume.

— Nie godziłem się na takie historie!

— Nie, panie Lipwig, godził się pan umrzeć! — warknął Vetinari, a jego głos stał się nagle zimny i groźny jak spadający sopel lodu. — Godził się pan, żeby zostać sprawiedliwie powieszony za szyję aż do śmierci za przestępstwa przeciwko miastu, przeciwko dobru publicznemu, przeciwko zaufaniu między ludźmi. Został pan wskrzeszony, ponieważ miasto tego wymagało. Tutaj chodzi o miasto. Zawsze chodzi o miasto. Wie pan, oczywiście, że mam plan?

— Było o tym w „Pulsie”. Przedsięwzięcie. Chce pan zbudować drogi, kanały i ulice pod miastem. Udało nam się zdobyć jakieś urządzenie krasnoludów, zwane Mechanizmem. A krasnoludy potrafią budować wodoszczelne tunele. Gildia Mechaników jest cała podekscytowana.

— Z pańskiego ponurego tonu wnioskuję, że pan nie jest?

Moist wzruszył ramionami. Nigdy nie interesowały go żadne mechanizmy.

— Nie mam opinii w tej kwestii ani w tę, ani w tamtą stronę.

— Szokujące — stwierdził wyraźnie zaskoczony Vetinari. — No cóż, panie Lipwig, ale domyśla się pan przynajmniej, czego będziemy potrzebowali dla realizacji tego projektu, i to w wielkich ilościach?

— Łopat?

— Finansów, panie Lipwig. I miałbym je, gdybyśmy dysponowali systemem bankowym odpowiadającym naszym czasom. Ale głęboko wierzę w pańską umiejętność… potrząśnięcia trochę wszystkim.

Moist spróbował ostatniej obrony.

— Poczta mnie potrzebuje… — zaczął.

— W tej chwili nie, a pan wzdryga się na samą myśl — przerwał mu Patrycjusz. — Nie jest pan człowiekiem, który dobrze przyjmuje monotonię. Niniejszym więc przyznaję panu urlop. Pan Groat był pańskim zastępcą, a choć brakuje mu pańskiego… stylu, tak to nazwijmy, jestem pewien, że utrzyma pocztę w ruchu.

Wstał, dając do zrozumienia, że audiencja dobiegła końca.

— Miasto krwawi, panie Lipwig, a pan jest strupem, którego potrzebuję. Proszę ruszać i robić pieniądze. Proszę uwolnić bogactwo Ankh-Morpork. Pani Lavish powierzyła panu bank. Niech pan nim dobrze kieruje.

— Wie pan przecież, że to pies dostał bank.

— I jaką ma ufną mordkę prawda? — Vetinari poprowadził Moista do drzwi. — Niech pan nie pozwala mi się zatrzymywać, panie Lipwig. I proszę pamiętać: tutaj chodzi o miasto.

* * *

Kiedy Moist szedł do banku, spotkał kolejny marsz protestacyjny. Ostatnio widywało się je coraz częściej. Zabawne, że najwyraźniej wszyscy marzyli o tym, by żyć pod despotyczną władzą tyrańskiego lorda Vetinariego. Wlewali się do miasta, którego ulice były podobno brukowane złotem.