Выбрать главу

Dotychczas nie dostrzegł żadnej różnicy w otrzymanych butach i nikt też nie twierdził, że są to właśnie słynne Buty Vetinariego. Jednak mocno schodzone, ale wciąż użyteczne buty zdryfowały z górnych pięter do kwater służby na fali noblesse oblige, a jeśli nie należały do samego Patrycjusza, to prawie na pewno, w najgorszym wypadku, przebywały niekiedy w tym samym pomieszczeniu co jego stopy.

Dał za nie dziesięć dolarów i przez jeden wieczór ścierał lewy obcas tak, by było to zauważalne. Cosmo bez mrugnięcia zapłacił mu pięćdziesiąt. Skrzywił się za to, kiedy spróbował je włożyć.

— Jeśli chcesz kogoś zrozumieć, powinieneś przejść milę w jego butach — oświadczył, kuśtykając po swoim gabinecie.

Jakie zrozumienie osiągnie, jeśli będą to buty podkamerdynera, tego Dotychczas się nie domyślał. Jednak pół godziny później Cosmo zadzwonił i zażądał miski zimnej wody i gojących ziół, a buty nie pojawiły się więcej.

Potem wystąpiła kwestia czarnej mycki. W całej tej historii jedyny raz sprzyjało mu szczęście. Była nawet autentyczna. Można było spokojnie założyć, że Vetinari kupował je od Boltersa na Pale. Dotychczas zaczął obserwować ten lokal, zjawił się tam, kiedy starsi pracownicy wyszli na przerwę, pogadał z niezamożnym młodzieńcem obsługującym na zapleczu parujące machiny piorące i naciągające — i odkrył, że właśnie przysłano jedną do czyszczenia. Po chwili wyszedł z niewypraną mycką, pozostawiając młodzieńca znacznie zamożniejszego, a także z instrukcją, by nową myckę wyprać, zanim prześle ją do pałacu.

Cosmo nie posiadał się z radości i chciał poznać wszystkie szczegóły.

Następnego wieczoru okazało się, że zamożniejszy młodzieniec spędził wieczór w barze i zginął w pijackiej bójce około północy, bez pieniędzy i w końcu także bez tchu. Dotychczas miał pokój sąsiadujący z sypialnią Żurawiny. Potem przypomniał sobie, że słyszał, jak tamten wychodzi późno w nocy.

Teraz doszedł jeszcze sygnet. Dotychczas zapewnił, że może zamówić replikę i wykorzystać swoje kontakty — bardzo kosztowne kontakty — w pałacu, by wymienić ją na oryginał. Dostał na to pięć tysięcy dolarów.

Pięć tysięcy dolarów!

I szef był zachwycony. Zachwycony i obłąkany. Dostał fałszywy sygnet, ale przysięgał, że przepływa w nim duch Vetinariego. Może i tak, bo przecież Żurawina stał się częścią układu. Kto dał się wciągnąć w zabawne hobby Cosmo — co Dotychczas zbyt późno zrozumiał — ten umierał.

Dotarł do swojego pokoju, wskoczył do środka i zatrzasnął drzwi. Potem oparł się o nie. Powinien uciekać, natychmiast. Oszczędności mogły mu kupić bardzo wielki dystans. Ale kiedy trochę zapanował nad myślami, strach opadł.

Myśli mówiły: Uspokój się. Straż jeszcze nie puka do twoich drzwi, prawda? Żurawina to profesjonalista, a szef jest pełen wdzięczności.

A więc… może jeszcze ostatnia sztuczka? Czemu nie zrobić prawdziwych pieniędzy? Co mógłby „zdobyć”, co byłoby dla szefa warte następne pięć tysięcy?

Coś prostego, ale wywierającego wrażenie, a zanim szef to odkryje — jeśli w ogóle — Dotychczas będzie już na drugim końcu kontynentu, z nowym nazwiskiem i nie do poznania opalony.

Tak… To będzie idealne.

* * *

Słońce grzało, doprowadzając do wrzenia nastroje krasnoludów. Były to górskie krasnoludy i pod otwartym niebem nie czuły się najlepiej.

Zresztą po co miały tu tkwić? Król chciał wiedzieć, czy z tej dziury, którą golemy kopały dla szalonej dymiącej kobiety, nie zostanie wyjęte nic cennego. Ale nie wolno im było tam wchodzić, ponieważ to byłoby wtargnięcie. Dlatego siedziały w cieniu i pociły się, a mniej więcej raz dziennie szalona dymiąca kobieta, która przez cały czas paliła, przychodziła i na prymitywnym blacie z desek kładła przed nimi… różne rzeczy. Te rzeczy miały jedną wspólną cechę: były nudne.

Wszyscy wiedzieli, że nie ma tu czego wydobywać. Grunt to tylko ił i piasek, aż do samego dołu. Nie było świeżej wody. Rośliny, które mogły tu przetrwać, w grubych, pustych korzeniach magazynowały zimowe deszcze albo korzystały z morskiej mgły. W tym miejscu nie było nic ciekawego, a wszystko, co pojawiało się z długiego, nachylonego tunelu, doprowadzało tę cechę poza granice nudy.

Były tu szkielety dawnych statków, a czasem też kości dawnych żeglarzy. Była para monet, srebrna i złota, które okazały się mniej nudne i zostały należycie skonfiskowane. Były skorupy naczyń i kawałki posągu, nad którymi się zastanawiano, fragment żelaznego kociołka i kotwica z kilkoma ogniwami łańcucha.

To oczywiste, uważały siedzące w cieniu krasnoludy, że nic tu nie docierało inaczej niż łodziami. Ale trzeba pamiętać, że w sprawach handlu i złota nie wolno ufać nikomu, kto może patrzeć nad twoim hełmem.

No i były też golemy. Krasnoludy nienawidziły golemów, ponieważ te, mimo swego ciężaru, poruszały się cicho i trochę przypominały trolle. Bez przerwy przybywały i odchodziły, nie wiadomo skąd dostarczały drewno i maszerowały w ciemność…

Aż pewnego dnia tłum golemów wylał się z tunelu, nastąpiła długa dyskusja, a potem dymiąca kobieta podeszła do strażników. Krasnoludy obserwowały ją nerwowo, jak zwykle wojownicy obserwują pewnego siebie cywila, którego nie wolno im zabić.

Łamanym krasnoludzim poinformowała ich, że tunel się zawalił, a ona odchodzi. Wszystkie przedmioty, które wykopali, pozostawia w darze dla króla.

I poszła sobie, zabierając ze sobą te nieszczęsne golemy[3].

To było w zeszłym tygodniu. Od tego czasu tunel całkiem się zapadł, a niesiony wiatrem piasek pokrył wszelkie ślady.

* * *

Pieniądze same o siebie dbały. Żeglowały przez wieki, zakopane w papierach, ukryte za prawnikami, doglądane, inwestowane, przekierowywane, konwertowane, prane, suszone i prasowane, polerowane, chronione przed złym losem i przed opodatkowaniem, a przede wszystkim chronione przed samymi Lavishami. Ci bowiem znali swoich potomków — przecież osobiście ich wychowywali — więc pieniądze zyskiwały ochronę funduszy powierniczych, dyrektorów i rad nadzorczych. Uwalniały dla kolejnego pokolenia tylko tyle, by pozwolić na utrzymanie stylu życia, od którego nazwy w dawnej mowie wzięło się ich nazwisko, oraz pewnej nadwyżki, aby mieli motywację kontynuowania rodzinnej tradycji walki między sobą o… tak jest: o pieniądze.

Teraz przybywali — każda gałąź rodziny, a często każdy osobnik z własnym prawnikiem i ochroną. Bardzo starannie uważali, kogo raczą zauważyć, by przypadkiem nie uśmiechnąć się do kogoś, z kim obecnie toczyli proces. Jako rodzina, mawiano, Lavishowie zachowują się jak stado kotów w worku. Cosmo przyglądał im się na pogrzebie i rzeczywiście, cały czas obserwowali się wzajemnie jak koty — każdy czekał, aż któryś zaatakuje. Ale mimo to byłoby to całkiem poważne zgromadzenie, gdyby nie ten durny siostrzeniec, któremu stara wiedźma pozwalała mieszkać w piwnicy — zjawił się w brudnym białym fartuchu i żółtym kapeluszu sztormowym, a potem mamrotał coś w czasie ceremonii i kompletnie zepsuł wszystkim nastrój.

Pogrzeb dobiegł końca i Lavishowie zajęli się tym, co zawsze robili po pogrzebach, to znaczy rozmową o Pieniądzach.

Nie dało się usadzić Lavishów przy stole. Cosmo rozstawił więc małe stoliki w układzie, wedle jego wiedzy reprezentującym obecny stan aliansów i niewielkich bratobójczych wojen. I tak jednak długo trwało szuranie, zgrzytanie i groźby pozwów sądowych, nim wszyscy wreszcie zajęli miejsca. Za nimi czujne szeregi prawników uważały pilnie, zarabiając kwotę jednego dolara co cztery sekundy.

вернуться

3

Krasnoludom nie przyszło do głowy, by je policzyć i sprawdzić, czy żaden nie został. Nie zrobiłoby to żadnej różnicy, ale później król by tak na nich nie krzyczał.