Выбрать главу

— Słusznie, sir, bardzo słusznie — uspokoił go pan Poleforth. — Byle tylko gdzieś było.

— Ehm… A wiecie może, panowie, dlaczego musi gdzieś być?

— Nie pozwala bankom na oszustwa — odparł Poleforth zgodnie z zasadą, że prawda osiągana jest przez powtarzanie.

Wszyscy pokiwali głowami, dając sygnał, że tak uważa cała ulica Dziesiątego Jajka. Dopóki złoto gdzieś spoczywało, nie pozwalało bankom na oszustwa i wszystko było w porządku. Wobec takiej wiary Moist poczuł się jak pyłek. Jeśli gdzieś spoczywa złoto, bociany przestaną też jeść żaby. Ale w rzeczywistości nie było na świecie takiej siły, która nie pozwoliłaby bankom na oszustwa, jeśli tylko zechcą oszukiwać.

Mimo wszystko niezły początek jak na pierwszy dzień. Dobrze wróży.

Zaczęło padać — nie jakiś mocny deszcz, ale coś w rodzaju mżawki, kiedy to prawie można się obejść bez parasola. Żadne dorożki nie szukały klientów na Dziesiątego Jajka, ale jedna stała przy krawężniku na Przegranej. Koń zawisł niemal w uprzęży, a woźnica siedział zgarbiony i otulony płaszczem; w półmroku migotały lampy. Deszcz wszedł w etap wielkich, przesiąkających kropli, więc widok dorożki niósł prawdziwą rozkosz wilgotnym stopom.

Moist podbiegł i wspiął się do wnętrza.

Zabrzmiał głos z cienia:

— Dobry wieczór, panie Lipwig. Jak miło, że wreszcie poznałam pana osobiście. Jestem Pucci. Na pewno się zaprzyjaźnimy.

* * *

— No więc widzisz, to było całkiem niezłe — stwierdził sierżant Colon ze Straży Miejskiej, kiedy sylwetka Moista von Lipwiga zniknęła za rogiem, cały czas przyspieszając. — Wyleciał prosto przez okno dorożki, nie dotykając brzegów, odbił się od tego gościa, który się podkradał, bardzo ładny przewrót przy lądowaniu, muszę przyznać. I mimo to przez cały czas trzymał swojego pieska. Nie zdziwiłbym się, gdyby robił to wcześniej. Ale jednak, biorąc wszystko pod uwagę, muszę go uznać za durnia.

— Pierwsza dorożka… — Kapral Nobbs pokręcił głową. — Kiedy człowiek wie, że ma wrogów wielość, nigdy nie powinien wsiadać do pierwszej dorożki. Fakt natury. Nawet rzeczy żyjące pod kamieniami o tym wiedzą.

Patrzyli, jak były skradacz ponuro zbiera z ziemi resztki swojego ikonografu, a Pucci wrzeszczy na niego z dorożki.

— Założę się, że kiedy zbudowali pierwszą dorożkę, nikt nie odważył się do niej wsiąść, co, sierżancie? — ciągnął z satysfakcją Nobby. — Założę się, że ten pierwszy dorożkarz codziennie wracał głodny do domu, bo wszyscy wiedzieli. Mam rację?

— Nie, Nobby, skąd. Ludzie, którzy nie mają wrogów wielości, mogli przecież wsiadać spokojnie. A teraz chodźmy złożyć raport.

— A tak w ogóle co to znaczy „wielość”? — zainteresował się Nobby, kiedy maszerowali już w stronę komisariatu Na Flaku, ku perspektywie kubka gorącej i słodkiej herbaty.

— To znaczy, że wrogowie są wielcy, Nobby. To przecież tak oczywiste, jak nos na twarzy. Zwłaszcza twój.

— No, ta Pucci Lavish to jest duża dziewucha.

— W ogóle to paskudni wrogowie są z tych wszystkich Lavishów — uznał Colon. — Jaka jest stawka?

— Stawka, sierżancie? — zdziwił się Nobby z niewinną miną.

— Przyjmujesz zakłady, Nobby. Zawsze przyjmujesz zakłady.

— Nikt nie chce obstawiać, sierżancie. Sprawa jest oczywista.

— No tak. To rozsądne. Jeszcze przed niedzielą znajdziemy Lipwiga w kredzie?

— Nie, sierżancie. Wszyscy uważają, że wygra.

* * *

Moist obudził się w miękkim łóżku i zdusił krzyk.

Pucci! Aaagh! I to w stanie tego, co osoby o delikatnym charakterze nazywają dezabilem. Zawsze się zastanawiał, jak wygląda dezabil, ale nigdy się nie spodziewał, że za jednym razem tak wiele go zobaczy. Niektóre komórki pamięci wciąż próbowały umrzeć.

Ale nie byłby Moistem, gdyby nieco lekceważenia nie wkradło się w myśli, by zaleczyć rany. Przecież jednak uciekł. O tak. W końcu to nie pierwsze okno, przez które skoczył. A wrzask wściekłości Pucci był niemal tak głośny, jak trzask uderzającego o bruk ikonografu tego typa. Stara sztuczka z przyłapaniem na flircie. Ha… Ale najwyższy czas, żeby zrobił coś nielegalnego, choćby po to, by znowu wprowadzić umysł w odpowiedni stan cynicznej walki o przetrwanie. Rok temu nie wsiadłby do pierwszej dorożki, to pewne. Chociaż trzeba przyznać, że dziwaczna byłaby ława przysięgłych, gdyby uwierzyła, że uznał Pucci Lavish za atrakcyjną. Coś takiego raczej nie przeszłoby w sądzie.

Wstał, ubrał się i z nadzieją zaczął nasłuchiwać oznak życia z kuchni. Było cicho, więc zaparzył sobie kawę. Uzbrojony w kubek, ruszył do gabinetu. Pan Maruda spał tam na dokumentach, a oficjalny cylinder leżał na biurku, oskarżycielsko czarny.

A tak… Chciał przecież coś z nim zrobić, prawda?

Sięgnął do kieszeni i wyjął nieduży słoik kleju — taki wygodny w użyciu, z pędzelkiem w nakrętce. Po chwili starannego rozsmarowywania zaczął możliwie równo wysypywać błyszczące płatki.

Wciąż był tym zajęty, kiedy Gladys przesłoniła jego wizję niczym zaćmienie słońca. Trzymała coś, co okazało się kanapką z jajkiem i szynką, długości dwóch stóp i grubości jednej ósmej cala. Przyniosła też „Puls”.

Spojrzał i jęknął rozpaczliwie. Trafił na pierwszą stronę. Zwykle trafiał. To przez te atletyczne usta. Zawsze gdzieś go porywały, gdy tylko zobaczył notes.

Ehm… Trafił też na stronę drugą. Och, i do artykułu wstępnego. Niech to licho, nawet do politycznego żartu rysunkowego, który nigdy nie był zbyt zabawny.

Pierwszy Urwis: Dlaczego Ankh-Morpork nie jest jak bezludna wyspa?

Drugi Urwis: Bo na bezludnej wyspie rekiny nie mogą cię pożreć!

Normalnie boki zrywać.

Zaspane oczy wróciły do artykuły wstępnego. Takie teksty bywały całkiem zabawne, ponieważ opierały się na założeniu, że świat byłby o wiele lepszy, gdyby rządzili nim codziennikarze. Byli… Co? Co to takiego?

Pora rozważyć niewyobrażalne… Wreszcie przez skarbce powiał wiatr przemian… Niewątpliwy sukces nowego Urzędu Pocztowego… Znaczki to już de facto waluta… Potrzebne świeże pomysły… Młodość u steru…

Młodość u steru? To od Williama de Worde, który był prawie na pewno w tym samym wieku co Moist, ale pisał artykuły wstępne, które sugerowały, że ma tyłek wypchany tweedem…

Czasami wśród całej tej wagi i godności trudno było stwierdzić, co właściwie de Worde myśli na dowolny temat. Jednak we mgle wielosylabowych wyrazów mogło się wydawać, że zdaniem „Pulsu” Moist von Lipwig jest — generalnie i biorąc wszystko pod uwagę, w szerszej perspektywie i dodając jedno do drugiego — prawdopodobnie właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.

Moist zdał sobie sprawę z obecności Gladys za sobą, kiedy czerwony blask odbił się od mosiężnych ozdób biurka.

— Jest Pan Bardzo Spięty, Panie Lipwig — powiedziała.

— Tak, jasne… — rzucił Moist.

Raz jeszcze przeczytał artykuł. Na bogów, ten człowiek rzeczywiście pisał, jakby wykuwał litery w kamieniu.

— W „Magazynie Nie Tylko Dla Dam” Był Interesujący Artykuł O Masażu Karku — ciągnęła Gladys.

Później Moist uznał, że powinien chyba zwrócić uwagę na nutę nadziei w jej głosie, lecz teraz myślał: Nie tylko rzeźbione, ale też z wielkimi szeryfami.

— Jest Bardzo Skuteczny W Usuwaniu Napięcia Powodowanego Przez Zgiełk Współczesnego Życia — zaintonowała Gladys.

— No cóż, z pewnością byśmy go nie chcieli — odparł Moist i wszystko okryła ciemność.