Najdziwniejsze jest to, myślał, kiedy Peggy z Aimsburym pomogli mu wrócić do siebie i wcisnęli kości do odpowiednich gniazdek, że naprawdę czuł się o wiele lepiej. Może o to właśnie chodziło. Może ten przeraźliwy, rozpalony do białości ból służył temu, by człowiek zrozumiał, że są w życiu rzeczy gorsze od jakiegoś przypadkowego strzyknięcia.
— Bardzo Mi Przykro — zapewniła Gladys. — Nie Wiedziałam, Że Coś Takiego Może Się Zdarzyć. W Magazynie Pisali, Że Masowany Doświadczy Rozkosznego Dreszczu.
— Ale nie sądzę, że człowiek powinien widzieć własne gałki oczne — odparł Moist, rozcierając kark. Oczy Gladys przygasły tak bardzo, że współczucie kazało mu dodać: — Ale rzeczywiście, czuję się teraz całkiem dobrze. Miło jest spojrzeć w dół i nie zobaczyć swoich pięt.
— Nie słuchaj go. Nie było tak źle — uspokoiła golema pełna siostrzanych uczuć Peggy. — Mężczyźni zawsze wydziwiają, nawet przy najmniejszym bólu.
— Są Właściwie Dużymi, Rozpieszczonymi Dzieciakami — oświadczyła Gladys.
Nastała pełna zdziwienia pauza.
— A to niby skąd się wzięło? — spytał Moist.
— Ta Informacja Została Mi Przekazana Przez Glendę Z Okienka Ze Znaczkami.
— Od tej chwili nie życzę sobie, żebyś…
Wielkie drzwi otworzyły się gwałtownie. Do gabinetu wdarł się stłumiony gwar z niższych pięter, a mknąc na tej fali, niby słuchowy surfer, wsunął się pan Bent, posępny i jak na tę wczesną porę zanadto promieniejący energią.
— Dzień dobry, zarządco — odezwał się lodowato. — Na ulicy przed wejściem jest pełno ludzi. I czy mogę skorzystać z okazji i pogratulować panu obalenia teorii, aktualnie bardzo popularnej na Niewidocznym Uniwersytecie?
— Hę? — zdziwił się Moist.
— Istnieje, jak twierdzą niektórzy, nieskończona liczba wszechświatów, aby wszystkiemu, co może się zdarzyć, zagwarantować miejsce, by się tam zdarzyło. To oczywiście nonsens, który rozważamy wyłącznie dlatego, że wierzymy, iż słowa są tym samym co rzeczywistość. Teraz jednakże mogę wykazać, że to nonsens, albowiem wśród nieskończonej liczby światów musiałby się znaleźć jeden, w którym przyklasnąłbym pańskim ostatnim działaniom. A muszę pana zapewnić, że nieskończoność nie jest dostatecznie wielka! — Wyprostował się. — Ludzie dobijają się do drzwi! Chcą zamknąć swoje rachunki! Tłumaczyłem panu, że w bankowości najważniejsze są wiarygodność i zaufanie!
— Ojoj… — mruknął Moist.
— Żądają złota!
— Wydawało mi się, że to właśnie obiecu…
— To tylko metaforyczna obietnica! Mówiłem panu, opiera się na porozumieniu, że nikt nie zażąda jej spełnienia!
— Ilu ludzi chce wycofać pieniądze? — spytał Moist.
— Blisko dwudziestu!
— To chyba strasznie hałasują, nie sądzi pan?
Pan Bent był wyraźnie zakłopotany.
— No fakt, jest też trochę innych — wyjaśnił. — Kilku zbłąkanych nieszczęśników chce otworzyć rachunki, ale…
— Ilu?
— Jakieś dwieście, trzysta osób, ale…
— Otworzyć rachunki, mówił pan?
Pan Bent wił się niemal.
— Tylko na błahe kwoty, po parę dolarów tu czy tam — rzucił lekceważąco. — Wydaje się, że ich zdaniem „trzyma pan coś w rękawie”.
Znaki cudzysłowu zadrżały jak dobrze wychowana panna podnosząca zdechłą mysz.
Jakaś część Moista cofnęła się z lękiem. Ale inna jego część poczuła wiatr na twarzy.
— Nie możemy ich przecież rozczarować, prawda? — rzekł, sięgając po złoty cylinder, wciąż jeszcze trochę lepki.
Bent spojrzał na niego ponuro.
— Inne banki są wściekłe, wie pan — powiedział, ruszając za Moistem, gdy zarządca mennicy pobiegł do schodów.
— To dobrze czy źle? — rzucił Moist przez ramię. — Niech pan posłucha, jaka jest zasada bankowych pożyczek? Słyszałem kiedyś takie powiedzonko. Chodzi o oprocentowanie.
— Myśli pan o „Bierz kredyt na pół, pożyczaj na dwa, na trzecią bądź w domu”?
— Zgadza się! Zastanawiałem się nad tym. Moglibyśmy ściąć trochę te liczby, prawda?
— To przecież Ankh-Morpork! Bank musi być fortecą! A to kosztuje!
— Ale trochę możemy je zmienić, prawda? Zresztą nie płacimy odsetek od wpłat mniejszych niż sto dolarów, tak?
— Tak, rzeczywiście.
— No więc od teraz każdy może otworzyć u nas konto z pięcioma dolarami, a odsetki zaczniemy płacić wcześniej. To powinno wygładzić te garby w materacach.
— Zarządco, protestuję! Bankierstwo nie jest grą!
— Drogi panie Bent, to jest gra. Bardzo stara gra, zwana „Co nam ujdzie na sucho”.
Rozległy się oklaski. Obaj dotarli do otwartego podestu, który wznosił się nad główną halą banku, tak jak ambona wznosi się nad grzesznikami. Morze twarzy przez chwilę bez słowa wpatrywało się w Moista. Dopiero po chwili ktoś zawołał:
— Zrobi pan z nas ludzi bogatych, panie Lipwig?!
A niech to, pomyślał Moist. Dlaczego oni wszyscy tu są?
— No cóż, bardzo będę się starał, żeby dostać do rąk wasze pieniądze! — obiecał.
Otrzymał brawa. Nie był zdziwiony — człowiek powie komuś, że go okradnie, a efekt będzie taki, że zyska reputację prawdomównego.
Czekające uszy ponaglały jego język, a zdrowy rozsądek gdzieś się schował. Moist usłyszał, jak usta dodają:
— A żebym mógł ich dostać więcej, myślę… to znaczy pan prezes myśli… że powinniśmy wyznaczyć odsetki wysokości jednego procentu od wszystkich rachunków, na których przez cały rok pozostanie pięć dolarów.
Główny kasjer wyglądał, jakby miał się udusić. Ale tłum nie był zbyt poruszony; większość przybyłych była skarpetowo-materacowej proweniencji. Prawdę mówiąc, informacja chyba ich nie zachwyciła. Ktoś w dole podniósł rękę.
— To dość droga opłata tylko za to, że wetkniemy nasze pieniądze do pana piwnicy! — zawołał.
— Nie. To jest tyle, ile ja wam zapłacę, jeśli pozwolicie mi przez rok trzymać swoje pieniądze w mojej piwnicy — odparł Moist.
— Zapłaci pan?
— Oczywiście. Możecie mi wierzyć.
Twarz mówiącego skręciła się w znajomy grymas powolnie myślącego, który usiłuje przyspieszyć.
— Więc gdzie jest haczyk?
Wszędzie, pomyślał Moist. Przede wszystkim nie będę ich trzymał w piwnicy. Będę je trzymał w kieszeni kogoś innego. Ale w tej chwili naprawdę nie musicie o tym wiedzieć.
— Nie ma żadnego haczyka — zapewnił. — Jeśli wpłacicie depozyt wysokości stu dolarów, po roku będzie wart sto jeden dolarów.
— Dobrze panu mówić, ale skąd tacy jak ja mają wziąć sto dolarów?
— Z tego banku. Wystarczy, że zainwestuje pan dolara i zaczeka… jak długo, panie Bent?
Główny kasjer parsknął niechętnie.
— Czterysta sześćdziesiąt trzy lata!
— Owszem, trochę trzeba poczekać, ale wasze praprapra… i tak dalej wnuki będą z was dumne! — zawołał Moist, przekrzykując śmiechy. — Ale powiem wam, co zrobię: jeśli dzisiaj otworzycie rachunek na, hm, na pięć dolarów, to w poniedziałek wypłacimy wam dodatkowego dolara. Dolar za darmo, panie i panowie! Możecie go sobie zabrać i gdzie znajdziecie lepszą ofertę…?
— Prawdziwego dolara, jeśli wolno spytać, czy jedną z tych podróbek?
Przy drzwiach nastąpiło poruszenie i do banku zamaszystym krokiem weszła Pucci Lavish. A przynajmniej chciała wejść zamaszyście. Jednakże dobre wejście wymaga planowania, a zapewne i prób. Nie można zwyczajnie zacząć i mieć nadzieję, bo wtedy jedynym skutkiem będą przepychanki.