— Wszyscy badacze Um spotykają się z legendą złotego golema — podjął Flead. — Sześćdziesiąt tysięcy lat temu jakiś szaman przy ognisku ulepił postać z gliny i wymyślił, jak ją ożywić. To był jedyny wynalazek, jakiego potrzebowali. Rozumiesz? Wiedziałaś, że mieli nawet golemy-konie? Od tamtych czasów nikomu nie udało się takiego stworzyć. A mimo to Umnianie nigdy nie nauczyli się obróbki żelaza. Nie wynaleźli łopaty ani koła. Golemy pasły ich stada i golemy tkały materiały! Jednak Umnianie sami robili swoją biżuterię, zdobioną głównie scenami składania ofiar z ludzi. Paskudna działalność, w każdym sensie tego słowa. W tej dziedzinie byli przerażająco pomysłowi. Teokracja, oczywiście — dodał, wzruszając ramionami. — Nie wiem, co jest takiego w schodkowych piramidach, co wydobywa z bóstwa najgorsze skłonności… W każdym razie tak, potrafili obrabiać złoto. Ubierali w nie kapłanów. Całkiem możliwe, że wykonali z niego pewną liczbę golemów. Albo też, co możliwe, „złoty golem” był metaforą wartości, jaką miały golemy dla Umnian. Kiedy ludzie chcą jakoś wyrazić koncepcję wartości, „złoto” jest często wybieranym słowem…
— No właśnie… — mruknął Moist.
— …albo mamy do czynienia z legendą pozbawioną podstaw. Wykopaliska w tym regionie nigdy nie odsłoniły niczego poza kilkoma fragmentami rozbitych golemów — dokończył Flead i usiadł wygodnie w powietrzu.
Mrugnął do Adory Belle.
— Może szukałaś gdzie indziej? Jedna z legend mówi, że po śmierci wszystkich ludzi golemy weszły do morza?
Znak zapytania zawisł w powietrzu jak haczyk, którym był.
— Bardzo ciekawa legenda — stwierdziła Adora Belle z kamienną twarzą.
Flead się uśmiechnął.
— Odkryję sens tej wiadomości — obiecał. — Oczywiście przyjdziesz mnie znowu odwiedzić? .
Moistowi wcale się nie podobało brzmienie tych słów. I wcale nie pomogło, że Adora Belle słuchała ich z uśmiechem. Flead dodał jeszcze:
—
— A pan? — spytała ze śmiechem Adora Belle.
— Nie, ale mam doskonałą pamięć.
Moist zmarszczył brwi. Wolał, kiedy traktowała starego łobuza ozięble.
— Możemy już iść? — zapytał.
Kandydat na młodszego rachmistrza w okresie próbnym, Hammersmith Coot, patrzył na zbliżającą się pannę Drapes z nieco mniejszym lękiem niż jego starsi koledzy. Oni zaś wiedzieli, że biedny dzieciak za krótko tu pracował, by pojąć znaczenie tego, co ma się zdarzyć.
Starsza księgowa z pewną energią położyła kartkę na jego biurku. Suma została zakreślona zielonym atramentem, który nie zdążył jeszcze wyschnąć.
— Pan Bent — powiedziała z wyraźną domieszką satysfakcji — mówi, że musi pan to zrobić ponownie, jak należy.
A że Hammersmith był dobrze wychowanym młodym człowiekiem, i że był to dopiero jego pierwszy tydzień w banku, odpowiedział:
— Tak, panno Drapes.
Po czym przysunął sobie kartkę i wziął się do pracy.
Wiele różnych historii opowiadano o tym, co zdarzyło się potem. W nadchodzących latach księgowi mierzyli swe doświadczenie w bankowości tym, jak byli blisko, gdy Rzecz Się Stała. Wystąpiły pewnie niezgodności w kwestii tego, co rzeczywiście powiedziano. Z pewnością nie było żadnych działań gwałtownych, niezależnie od tego, co sugerowały niektóre wersje opowieści. Lecz był to dzień, który powalił na kolana świat — a przynajmniej tę jego część, która zawierała bankowy kantor.
Wszyscy się zgadzali, że Hammersmith spędził trochę czasu, pracując nad procentami. Podobno wyjął też notes — prywatny notes, co samo w sobie było wykroczeniem — i w nim dokonał części obliczeń. Później — niektórzy twierdzą, że po piętnastu minutach, inni, że minęło prawie pół godziny — podszedł do biurka panny Drapes i oświadczył:
— Przykro mi, panno Drapes, ale nie mogę znaleźć miejsca, gdzie zrobiłem błąd. Sprawdziłem wszystkie działania i uważam, że łączna suma jest poprawna.
Nie mówił głośno, ale w sali zapadła cisza. Właściwie nawet więcej niż cisza. Samo wytężanie setek uszu wystarczało, by pająki, przędące swe sieci pod sufitem, zachwiały się od siły tego ssania. Hammersmith został odesłany na miejsce z poleceniem, by „przeliczył to jeszcze raz i nie marnował cudzego czasu”. Po kolejnych dziesięciu — niektórzy mówią, że piętnastu — minutach panna Drapes podeszła do jego biurka i spojrzała Hammersmithowi przez ramię.
Większość zgadza się, że po następnej mniej więcej pół minuty sama wzięła kartkę, z ciasnego koka na głowie wyjęła ołówek, kazała młodemu człowiekowi ustąpić sobie miejsca, usiadła i przez jakiś czas wpatrywała się w liczby. Wstała. Przeszła do biurka innego starszego księgowego. Razem pochylili się nad kartką. Przywołano trzeciego. Skopiował drażniące kolumny, popracował nad nimi chwilę i uniósł poszarzałą twarz. Nikt nie musiał mówić tego głośno, ale cała praca ustała i tylko pan Bent na swoim wysokim stołku wciąż zaprzątnięty był liczbami. Co znaczące, mamrotał coś do siebie.
Ludzie wyczuwali to w powietrzu.
Pan Bent Zrobił Błąd.
Najstarsi księgowi naradzili się gorączkowo w kącie. Nie istniał już wyższy autorytet, do którego mogliby się odwołać. To pan Bent był najwyższym autorytetem, ustępującym tylko nieubłaganemu Władcy Matematyki. W końcu panna Drapes, która jeszcze niedawno pośredniczyła w przekazaniu niezadowolenia pana Benta, napisała u dołu arkusza: „Przykro mi, panie Bent, ale wydaje mi się, że ten młody człowiek ma rację”, wsunęła go pod plik kartek, które niosła do pana Benta, i rzuciła je na przesuwającą się obok tacę. Stukot bucików odbił się echem w całej sali, kiedy potem przebiegła do damskiej toalety, gdzie dostała histerii.
— I jak to poszło, twoim zdaniem? — zapytał Moist, wychodząc na światło słońca.
— Czyżbym wyczuwała nutkę irytacji? — zaśmiała się Adora Belle.
— Wiesz, moje plany na dzisiaj nie obejmowały pogawędki z trzystuletnim lubieżnikiem.
— Pewnie chodzi ci o nieboszczyka, ale to przecież duch, a nie zwłoki.
— Dobierał się do ciebie!
— Tylko w swoim umyśle. I w twoim też.
— Normalnie dostajesz szału, kiedy traktują cię tak protekcjonalnie.
— Owszem. Ale większość ludzi nie jest w stanie przetłumaczyć języka tak starego, że nawet golemy ledwie rozumieją jego dziesiątą część. Gdybyś miał taki talent, może podrywałbyś dziewczyny trzysta lat po śmierci.
— Po prostu flirtowałaś z nim, żeby dostać to, czego chciałaś?
Adora Belle zatrzymała się jak wryta pośrodku placu i zwróciła się do niego.
— I co? Ty przez cały czas flirtujesz z ludźmi! Flirtujesz z całym światem! Dlatego wydajesz się interesujący: ponieważ jesteś bardziej muzykiem niż złodziejem! Chcesz grać na świecie, zwłaszcza te fałszywe kawałki… A teraz idę do domu się wykąpać. Dziś rano wysiadłam z dyliżansu, pamiętasz?
— Dziś rano — odparł Moist — odkryłem, że jeden z moich pracowników zamienił umysł innego z moich pracowników z rzepą.
— A to dobrze? — zainteresowała się Adora Belle.
— Nie jestem pewien. Właściwie może lepiej pójdę sprawdzić. Słuchaj, oboje mieliśmy ciężki dzień. O wpół do ósmej przyślę po ciebie dorożkę, dobrze?
Cribbins czuł się znakomicie. Nigdy nie przepadał za czytaniem — aż do teraz. Oczywiście umiał czytać, a także pisać ładnym, pochyłym pismem, które ludzie uważali za całkiem eleganckie. I zawsze lubił „Puls” za jego wyraźną i czytelną czcionkę. Często za pomocą nożyczek i słoika kleju korzystał ze współpracy azety przy tworzeniu owych liścików, które przyciągają uwagę nie eleganckim charakterem pisma, ale tym, że treść jest tworzona z wyciętych liter i słów, a nawet całych fraz, jeśli człowiek ma szczęście. Czytanie dla przyjemności jakoś go jednak omijało. Ale teraz czytał i… tak, było to niesłychanie przyjemne, na bogów, tak! Zadziwiające, co człowiek może znaleźć, jeśli wie, czego szuka! A teraz wszystkie Strzeżenia Wiedźm nadejdą dla niego jednocześnie…