Выбрать главу

— Może herbaty, wielebny? — odezwał się głos u jego boku.

Należał do pulchnej damy kierującej archiwum „Pulsu”, która jakoś go polubiła od chwili, kiedy uchylił przed nią kapelusza. Miała ten nieco tęskny, nieco wygłodniały wyraz twarzy, jaki pojawia się u tak licznych kobiet w pewnym wieku, kiedy postanawiają zawierzyć bogu ze względu na całkowitą niemożność dalszego zawierzania mężczyznom.

— Ależ dziękuję, siosztro — odparł z promiennym uśmiechem. — Czyż bowiem nie jeszt napiszane „Kubek ż szercza podany więczej jeszt wart niźli kurczak ciśnięty”?

Wtedy zauważył przypiętą do jej piersi dyskretną srebrną chochlę i to, że kolczyki miała w kształcie dwóch maleńkich łopatek do ryby. Święte symbole Anoi, to jasne. Właśnie czytał o niej w dziale religijnym. Wszyscy ostatnio szaleją na jej punkcie — dzięki pomocy młodego Spanglera. Zaczynała całkiem skromnie, jako Bogini Rzeczy, Które Utykają w Szufladach. Ale w dziale religijnym sugerowali, że ma szansę zostać Boginią Przegranych Spraw, a to bardzo dochodowa dziedzina, bardzo zyskowna dla człowieka o elastycznym podejściu. Ale… westchnął w duchu… nie należy próbować takich sztuczek, kiedy zainteresowany bóg jest aktywny. W końcu Anoia może się rozgniewać i znaleźć nowe zastosowania dla łopatek do ryby. A poza tym już niedługo i tak będzie mógł zostawić to wszystko za sobą. Ależ sprytnym chłopakiem okazał się ten młody Spangler! Przymilny łobuz! To się szybko nie skończy, o nie. Wyjdzie z tego dożywotnia emerytura, i to na długie, bardzo długie życie. Bo jak nie…

— A może przynieść coś jeszcze? — spytała gorliwie kobieta.

— Mój puchar już się przelewa, siosztro — odparł Cribbins.

Jej niespokojna mina stała się bardziej intensywna.

— Och, przepraszam! Mam nadzieję, że nie wylało się na…

Cribbins ostrożnie przykrył kubek dłonią.

— Chciałem powiedzieć, że jesztem bardziej niż żadowolony — oświadczył.

I był. To prawdziwy nieszczęsny cud! Jeśli Om zamierza czynić je w takim tempie, to może nawet zacznie w Niego wierzyć.

A im dłużej się człowiek zastanawia, mówił sobie Cribbins, tym lepiej to wygląda. Jak dzieciak tego dokonał? Musiał mieć jakichś wspólników. Kat na przykład, paru więziennych dozorców…

W zadumie wyjął swoje sztuczne zęby, zamieszał nimi delikatnie w herbacie, osuszył chusteczką i wcisnął z powrotem do ust w samą porę, gdyż po kilku sekundach stukot kroków uprzedził go o powrocie kobiety. Wręcz wibrowała afektowaną odwagą.

— Bardzo przepraszam, wielebny, ale czy mogę prosić o przysługę? — spytała zarumieniona.

— Og czorsk… niech to… Asz eby liszo… — Cribbins odwrócił się plecami i przy wtórze licznych trzasków oraz dwóch brzęknięć przekręcił straszliwe protezy we właściwą stronę. Przeklęte potwory! Po co w ogóle wydłubał je z ust tego staruszka? Chyba nigdy tego nie zrozumie.

— Proszę o wybaczenie, siosztro, drobny żębowy wypadek… — wymruczał, odwrócił się i lekko otarł wargi. — Mów dalej ż łaszką Oma.

— Zabawne, że to powiedziałeś, wielebny — rzekła kobieta, a oczy błyszczały jej ze zdenerwowania. — Ponieważ należę do niewielkiego grona dam, które prowadzą, no, klub boga miesiąca. Ehm… Polega to na tym, że wybieramy jakiegoś boga i wierzymy w niego… albo w nią, ma się rozumieć, czy też w nie, chociaż wyznaczamy granicę przy tych z zębami albo zbyt wieloma nogami… No i modlimy się do nich przez miesiąc, a potem zbieramy się i dyskutujemy o tym. Bo przecież jest ich tak wielu, prawda? Tysiące! Jak dotąd nie brałyśmy właściwie Oma pod uwagę, ale gdyby w przyszły wtorek zechciał pan wygłosić dla nas krótką prezentację, jestem pewna, że z radością go wypróbujemy!

Sprężyny aż zadźwięczały, kiedy Cribbins uśmiechnął się szeroko.

— Jak ci na imię, siosztro? — zapytał.

— Berenice — odparła. — Berenice, eee… Houser.

Aha, nie używasz już nazwiska tego drania, domyślił się Cribbins; bardzo rozsądnie.

— Czóż ża wszpaniały pomyszł, Berenicze — pochwalił. — Będzie to dla mnie prawdziwa przyjemność.

Rozpromieniła się.

— Nie masz pewnie nicz do herbaty, czo, Berenicze? — dodał.

Pani Houser zaczerwieniła się lekko.

— Mam chyba gdzieś czekoladowe ciasteczka — oświadczyła takim tonem, jakby dopuszczała go do wielkiej tajemnicy.

— Niech Anoia grzechocze twoimi szufladami, siosztro! — zawołał w stronę jej oddalających się pleców.

Cudownie, myślał, kiedy krzątała się gdzieś w głębi, zarumieniona i szczęśliwa. Wsunął notes do surduta, po czym oparł się wygodnie, słuchał tykania zegara na ścianie i cichych pochrapywań żebraków, którzy byli stałymi gośćmi tego biura w gorące popołudnia. Wszystko było spokojne, ustalone i zorganizowane. Takie właśnie powinno być życie.

A poczynając od tego dnia, jego życie będzie opływało w dostatki.

Musi tylko być bardzo, bardzo ostrożny.

* * *

Moist przebiegł przez krypty w stronę jaskrawego światła na końcu. Scena, którą zobaczył, była wizją spokoju. Hubert stał przed Chluperem i od czasu do czasu stukał w jakąś rurkę. Igor nad swoim małym paleniskiem wydmuchiwał jakiś niezwykły szklany twór, a pan Clamp, do niedawna znany jako Owlswick Jenkins, siedział przy pulpicie z twarzą pełną zadumy.

Moist wyczuł przed sobą zgubę. Coś było nie w porządku. Może nawet żaden konkretny element, ale czysta, abstrakcyjna błędność… No i wcale mu się nie podobała mina pana Clampa.

Mimo to ludzki mózg, który tylko dzięki nadziei potrafi przetrwać od jednej sekundy do następnej, zawsze stara się odsunąć chwilę prawdy. Moist podszedł do biurka i zatarł ręce.

— Jak idzie, Owls… to znaczy panie Clamp? — zapytał. — Skończyliśmy już?

Na blacie przed nim leżała druga strona pierwszego prawdziwego banknotu dolarowego, jaki kiedykolwiek zaprojektowano. Moist widywał już całkiem podobne obrazki, ale miał wtedy cztery lata i chodził do przedszkola. Twarz, która zapewne powinna należeć do Vetinariego, miała dwie kropki zamiast oczu i szeroki uśmiech. Panorama tętniącego życiem miasta Ankh-Morpork składała się z bardzo wielu kwadratowych domków, z kwadratowymi oknami w każdym rogu i drzwiami pośrodku.

— Myślę, że to jedna z najlepszych rzeczy, jakie zrobiłem — oświadczył Clamp.

Moist poklepał go przyjaźnie po ramieniu i podszedł do Igora, który spoglądał na niego wyzywająco.

— Co zrobiłeś temu człowiekowi? — spytał Moist.

— Dałem mu ftabilną ofobowofć, której nie dręczą lęki, ftrachy i demony paranoi…

Moist spojrzał na warsztat Igora — co według dowolnych standardów było czynem odważnym. Stał tam słój, w którym pływało coś nieokreślonego. Moist przyjrzał się z bliska — kolejny niewielki akt heroizmu dla człowieka w bogatym w Igory środowisku.