Zauważył jednego ze starszych księgowych, który grzecznie czekał, aż Moist zwróci na niego uwagę.
— Tak? — spytał. — W czym mógłbym pomóc?
— Co pan chce, żebyśmy robili, sir?
— Jak się nazywasz?
— Spittle, sir. Robert Spittle.
— No więc czemu mnie o to pytasz, Bob?
— Ponieważ prezes odpowiada tylko „hau”, sir. Należy zamknąć sejfy. Podobnie jak salę rejestrów. Pan Bent miał wszystkie klucze. I jednak Robert, jeśli pan pozwoli.
— Są klucze zapasowe?
— Może w gabinecie prezesa, sir.
— Posłuchaj mnie… Robercie. Chcę, żebyście poszli do domów i dobrze się wyspali. Jasne? Poszukam kluczy, a potem zamknę każdy zamek, jaki znajdę. Jestem przekonany, że jutro pan Bent znów będzie z nami, ale jeśli nie, zwołam posiedzenie starszych księgowych. Przecież musicie wiedzieć, jak to wszystko działa.
— No… tak. Oczywiście. Tylko że… no… ale… — Głos księgowego ucichł z wolna.
Ale nie ma pana Benta, dokończył w myślach Moist. A przekazywał innym swoje obowiązki z taką łatwością, z jaką ostrygi tańczą tango. Co my teraz zrobimy, do demona?
— Jeszcze są tutaj ludzie? To tyle, jeśli chodzi o bankierskie godziny pracy — odezwał się głos od strony wejścia. — Znowu kłopoty, jak słyszę.
To była Adora Belle i oczywiście chciała powiedzieć: „Hej! Miło cię zobaczyć”.
— Wyglądasz oszałamiająco — stwierdził Moist.
— Tak, wiem — zgodziła się. — Co się dzieje? Dorożkarz mówił, że z twojego banku wyszli wszyscy pracownicy.
Później Moist doszedł do wniosku, że właśnie wtedy wszystko zaczęło się psuć. Na rumaka Plotki trzeba wskakiwać, zanim wybiegnie z dziedzińca, tak żeby ewentualnie dało się ściągnąć wodze. Należało się zastanowić, jak to będzie wyglądać, kiedy personel ucieka z banku. Należało biec do redakcji „Pulsu”. Należało skoczyć na siodło i zawrócić go od razu.
Jednak Adora Belle rzeczywiście wyglądała oszałamiająco. Poza tym zdarzyło się tylko tyle, że jeden z pracowników dziwnie się poczuł i wyszedł z budynku. Co można z tego zrobić?
A odpowiedź brzmiała, naturalnie: Co tylko ktoś zechce.
Zdał sobie sprawę z czyjejś obecności za sobą…
— Panie Lipwig, fir…
Odwrócił się. Widok Igora był jeszcze mniej zabawny niż zwykle, kiedy poprzednim widokiem była Adora Belle.
— Igorze, to naprawdę nie pora… — zaczął Moist.
— Wiem, że nie powinienem wchodzić na górę, fir. Ale pan Clamp mówi, że fkończył fwój drugi ryfunek. Jeft bardzo dobry.
— O czym on mówi? — spytała Adora Belle. — Wydaje mi się, że zrozumiałam prawie dwa słowa.
— Och, na dole, w cudzo… w piwnicy siedzi człowiek, który projektuje dla mnie notę dolarową. Właściwie chodzi o papierowe pieniądze.
— Naprawdę? Bardzo bym chciała to zobaczyć.
— Poważnie?
Był prawdziwie cudowny. Moist przyglądał się projektowi frontu i tyłu banknotu dolarowego. Pod jaskrawym, białym światłem Igora wydawały się gęste jak śliwkowy pudding i bardziej skomplikowane niż krasnoludzi kontrakt.
— Zrobimy bardzo dużo pieniędzy — powiedział. — Znakomicie się spisałeś, Owls… panie Clamp.
— Wolałbym jednak zatrzymać Owlswicka — rzekł malarz. — To w końcu Jenkins się liczy.
— No fakt — zgodził się Moist. — Na pewno w mieście są dziesiątki Owlswicków. — Spojrzał na Huberta, który stał na drabinie i bezradnie przyglądał się rurkom. — Jak idzie, Hubercie? Pieniądze nadal przepływają?
— Co? Ach, świetnie. Świetnie, świetnie — mruczał Hubert, który niemal przewrócił drabinę, próbując jak najszybciej zejść na dół. Z oszołomieniem i zgrozą patrzył na Adorę Belle.
— To jest Adora Belle Dearheart — przedstawił ją Moist, na wypadek gdyby Hubert miał się rzucić do ucieczki. — Moja narzeczona. Jest kobietą — dodał, widząc jego niepewną minę.
Adora Belle wyciągnęła rękę.
— Witam, Hubercie.
Hubert wytrzeszczył oczy.
— Możesz spokojnie uścisnąć jej dłoń, Hubercie — zapewnił Moist. — Hubert jest ekonomistą. To jakby alchemik, tylko mniej wybuchowy.
— Czyli wiesz, jak przepływają pieniądze, Hubercie? — Adora Belle potrząsnęła bezwładną ręką.
W końcu Hubertowi zaświtała koncepcja mowy.
— Wykonałem zgrzewy na tysiąc dziewięćdziesięciu siedmiu złączach — pochwalił się. — I wydmuchałem prawo malejących przychodów.
— Nie sądzę, żeby komuś się to udało.
Hubert się rozchmurzył.
— To było łatwe — zapewnił. — Wie pani, nie robimy nic złego.
— Na pewno nie. — Adora Belle próbowała cofnąć dłoń.
— Mogę tu śledzić ruch każdego dolara w mieście. Możliwości są nieograniczone! Ale… ale… ale… Um… Oczywiście w żaden sposób niczego nie zakłócamy!
— Miło mi to słyszeć, Hubercie. — Adora Belle szarpnęła mocniej.
— Naturalnie w początkowej fazie zawsze pojawiają się problemy. Ale pracujemy tutaj z wyjątkową ostrożnością. Nic nie zniknęło z tego powodu, że zostawiliśmy otwarty zawór czy coś takiego!
— To bardzo ciekawe…
Adora Belle oparła wolną rękę o bark Huberta i wyrwała drugą z jego uścisku.
— Musimy już iść, Hubercie — powiedział Moist. — Ale pracuj dalej. Jesteśmy z ciebie dumni.
— Naprawdę? — ucieszył się Hubert. — Pan Cosmo mówił, że jestem wariatem, i chciał, żeby ciocia sprzedała Chlupera śmieciarzom!
— Typowo ograniczony, przestarzały sposób myślenia. Mamy w końcu Wiek Anchois. Przyszłość należy do takich ludzi jak ty, którzy potrafią nam wytłumaczyć, jak wszystko działa.
— Należy?
— Zapamiętaj moje słowa — rzekł Moist, stanowczo popychając Adorę Belle w stronę dalekiego wyjścia.
Kiedy zniknęli, Hubert powąchał swoją dłoń i zadrżał.
— Mili ludzie, prawda? — zapytał.
— Tak, jafnie panie.
Hubert patrzył na migotliwe, cieknące rurki Chlupera, falami i pływami wiernie odtwarzające ruch pieniądza w mieście. Jedno uderzenie mogło wstrząsnąć światem. To straszliwa odpowiedzialność.
Igor stanął przy nim. Stali w ciszy, zakłócanej jedynie pluskiem wymiany handlowej.
— Co powinienem zrobić, Igorze? — spytał Hubert.
— W Ftarym Kraju mamy takie przyfłowie — rzekł Igor.
— Co takiego?
— Przyflowie. Mawiamy: „Jefli nie chcef potwora, nie ciągnij za dźwignię”.
— Nie myślisz chyba, że zwariowałem, Igorze?
— Wielu ludzi wielkich nazywano wariatami, jafnie panie. Nawet doktor Hanf Forvord uważany był za faleńca. Ale zapytam: czy faleniec mógłby ftworzyć taki rewolucyjny ekftraktor żywego mózgu?
— Czy Hubert jest całkiem… normalny? — spytała Adora Belle, kiedy po marmurowych stopniach wspinali się w stronę kolacji.
— Według standardów ludzi ogarniętych obsesją, którzy rzadko wychodzą na świeże powietrze? — spytał Moist. — Powiedziałbym, że całkiem normalny.
— Ale zachowywał się, jakby nigdy dotąd nie widział kobiety!
— Nie jest przyzwyczajony do rzeczy, które nie mają instrukcji obsługi.
— Aha… Ciekawe, czemu tylko mężczyźni są tacy.
Zarabia malutką pensję, pracując dla golemów. Z powodu golemów znosi graffiti i wybijane okna. Biwakuje na pustkowiach i kłóci się z ludźmi potężnymi. Wszystko dla golemów.