Cribbins rozluźnił zaciśnięte pięści.
— To ja — mruknął.
Blady młody człowiek w staroświeckim garniturze niższego urzędnika przyglądał mu się badawczo.
— Nazywam się Dotychczas — oświadczył. — A jeśli pan jest Cribbinsem… znam pewnego bogatego człowieka, który chciałby się z panem spotkać. To może być pański szczęśliwy dzień.
— Tak sządzisz? — burknął Cribbins. — Jeśli ten człowiek nażywa się Coszmo, to ja też chczę się ż nim szpotkać. I to może być jego szczęśliwy dzień. Szczęściarze ż nasz, czo?
— Przez moment na pewno byłaś wystraszona — stwierdził Moist.
Usiedli w saloniku z marmurową posadzką. W każdym razie Adora Belle siedziała. Moist prowadził poszukiwania.
— Nie wiem, o co ci chodzi — odparła, kiedy otworzył kredens.
— Golemy nie były zbudowane do wolności. Nie wiedzą, jak sobie radzić.
— Nauczą się. A ona nie skrzywdziłaby psa. — Obserwowała, jak krąży po pokoju.
— Nie byłaś pewna. Słyszałem, jak do niej mówiłaś. W stylu „Odłóż tę chochlę i odwróć się bardzo powoli”. — Moist wysunął szufladę.
— Czy ty czegoś szukasz?
— Kluczy do banku. Gdzieś tutaj powinien być komplet.
Adora Belle przyłączyła się do niego. Miała do wyboru to albo dyskusję o Gladys. Poza tym w apartamencie stały bardzo liczne komody i szafy, więc miała się czym zająć, czekając na przygotowanie kolacji.
— A ten klucz jest do czego? — zapytała po zaledwie kilku sekundach.
Moist się obejrzał. Adora Belle trzymała srebrzysty klucz na kółku.
— To nie ten, powinno ich być o wiele więcej — stwierdził. — A właściwie gdzie go znalazłaś?
Wskazała wielkie biurko.
— Dotknęłam tu z boku i… O, tym razem nie wyszło…
Moist potrzebował ponad minuty, by znaleźć rygiel i wysunąć małą szufladkę. Zamknięta wtapiała się bez śladu w słoje drewna.
— Musi otwierać coś ważnego — stwierdził, ruszając do drugiego biurka. — Może reszta kluczy jest trzymana gdzie indziej? Spróbuj go wypróbować na wszystkim, co znajdziesz. Ja tu właściwie tylko biwakuję. Nie mam pojęcia, co jest w połowie tych szuflad.
Wrócił do biurka i przeglądał jego zawartość, kiedy usłyszał za sobą szczęknięcie i zgrzyt. A potem Adora Belle odezwała się całkiem spokojnie:
— Mówiłeś chyba, że sir Joshua bawił tutaj młode damy, tak?
— Zdaje się, że tak. A czemu?
— No więc to naprawdę była niezła zabawa…
Moist się odwrócił. Drzwiczki ciężkiego kredensu stały otworem.
— O nie… — powiedział. — Do czego to wszystko służy?
— Żartujesz?
— No tak, jasne, oczywiście. Ale wszystko jest takie… czarne.
— I skórzane — zauważyła. — Możliwe, że też gumowe.
Zbliżyli się do odkrytego właśnie muzeum zaawansowanej erotyki. Niektóre eksponaty, uwolnione wreszcie z zamknięcia, rozłożyły się, wysunęły, a w kilku przypadkach odskoczyły na podłogę.
— To jest… — Moist trącił coś, co zrobiło „brzdęk!” — …rzeczywiście gumowe. Stanowczo gumowe.
— I wszystko tutaj jest dość ozdobne — stwierdziła Adora Belle. — Musiały mu się kończyć pomysły.
— Albo to, albo nie zostały już żadne, na które mógłby wpadać. O ile pamiętam, miał osiemdziesiąt lat, kiedy umarł.
Sejsmiczny wstrząs spowodował, że kolejne sterty zsunęły się i ześliznęły w dół.
— Brawa dla niego — mruknęła Adora Belle. — O, są tam również półki z książkami — ciągnęła, badając mrok w głębi kredensu. — Tutaj, za tym dziwacznym siodłem i pejczem. Lektura do poduszki, jak sądzę.
— Chyba nie. — Moist wydobył oprawny w skórę tom i otworzył na przypadkowej stronie. — Patrz, to dzienniki staruszka. Lata i lata. Na bogów, całe dziesięciolecia!
— Opublikujmy je, to zarobimy majątek. — Adora Belle kopnęła stos eksponatów. — W gładkich szarych okładkach, oczywiście.
— Nie, nie zrozumiałaś! Tutaj może być coś na temat pana Benta! Jest w nim jakaś tajemnica… — Moist przesunął palcem po grzbietach. — Policzmy… Ma czterdzieści siedem lat, przybył tu, kiedy miał około trzynastu, parę miesięcy później zjawili się jacyś ludzie, którzy go szukali. Staremu Lavishowi się nie spodobali. Aha! — Wyjął kilka tomów. — Te powinny nam coś powiedzieć, są mniej więcej z właściwego okresu…
— Co to takiego i czemu brzęczą? — spytała Adora Belle, podnosząc jakieś dziwne aparaty.
— Skąd mam wiedzieć?
— Jesteś mężczyzną.
— No tak. I co z tego? Znaczy, nie używam takich rzeczy.
— Wiesz, wydaje mi się, że to trochę jak chrzan — stwierdziła z namysłem.
— Słucham?
— Jakby… No wiesz, chrzan jest dobry na kanapce z wołowiną, więc bierzesz trochę. Ale któregoś dnia jedna łyżeczka nie przebija musztardy…
— Można powiedzieć… — zgodził się zafascynowany Moist.
— …no i nakładasz sobie dwie, wkrótce potem trzy, w końcu masz już więcej chrzanu niż wołowiny, aż któregoś dnia odkrywasz, że wołowina całkiem wypadła, a ty nawet nie zauważyłeś.
— Nie wydaje mi się, żeby to było porównanie, o jakie ci chodziło. Przecież widziałem, jak przygotowujesz sobie kromkę chleba z chrzanem.
— Może faktycznie, ale nadal jest dobre. — Adora Belle schyliła się i podniosła coś z podłogi. — To pewnie twoje klucze. Chyba nigdy się nie dowiemy, co tutaj robiły… mam nadzieję.
Podała je Moistowi. Kółko było ciężkie od kluczy wszelkich rozmiarów.
— A co zrobimy z tym wszystkim? — Adora Belle znowu kopnęła stos. Zatrząsł się, a wewnątrz coś pisnęło.
— Włożymy z powrotem? — zaproponował Moist niepewnie.
Rozsypane, beznamiętne zabawki wyglądały smętnie i obco, niczym jakiś morski potwór z otchłani, bezceremonialnie wywleczony z rodzinnego mroku na światło słońca.
— Nie sądzę, żebym to wytrzymała — stwierdziła Adora Belle. — Po prostu zostawmy otwarte drzwi i niech samo tam wpełznie. Hej!
Ten okrzyk skierowany był do Pana Marudy, który wybiegł z pokoju, niosąc coś w zębach.
— Powiedz, że to tylko stara gumowa kość — jęknęła. — Proszę!
— Nie-e… — Moist pokręcił głową. — Sądzę, że to stanowczo niepoprawny opis. To było… była… niestara gumowa kość, właśnie tak!
— Ale zaraz… — powiedział Hubert. — Chybabyśmy wiedzieli, gdyby ktoś ukradł to złoto? Ludzie mówią o takich rzeczach! Jestem prawie pewien, że to awaria multizaworu krzyżowego, o tutaj… — Postukał w wąską szklaną rurkę.
— Nie fądzę, żeby Chluper źle wfkazywał, fir — stwierdził posępnie Igor.
— Ale chyba zdajesz sobie sprawę, Igorze, że jeśli Chluper się nie myli, to w naszym skarbcu praktycznie nie ma złota?
— Uważam, że Chluper fię nie myli, fir. — Igor wyjął z kieszeni dolara i podszedł do studni. — Zechce pan obferwować kolumnę Pieniędzy Zgubionych, fir…
Po czym rzucił monetę w ciemne wody. Błysnęła jeszcze i zatonęła poza wszelkie kieszenie Ludzkości.
Z zakątka splątanych szklanych rurek Chłupera popłynął w górę niebieski bąbelek powietrza; kołysząc się z lewa na prawo, wznosił się powoli, aż pękł na powierzchni z cichym „chlup!”.
— Ojoj… — szepnął Hubert.
Komiczna konwencja wymaga, by dwoje ludzi — kiedy spożywają posiłek przy stole przeznaczonym dla dwudziestu — siedziało na przeciwnych jego końcach. Moist z Adorą Belle jednak zajęli miejsca tuż obok siebie. Po przeciwnej stronie stała Gladys z serwetką przerzuconą przez rękę; jej oczy jarzyły się ponuro.