Barania czaszka nie poprawiała Moistowi nastroju. Peggy ustawiła ją na samym środku i otoczyła kwiatami, ale te modne ciemne okulary działały mu na nerwy.
— Czy golemy mają dobry słuch? — zapytał.
— Doskonały — odparła Adora Belle. — Ale się nie martw. Obmyśliłam plan.
— Świetnie.
— Nie, poważnie. Jutro z nią wyjdę.
— A nie możesz zwyczajnie… — Moist zawahał się, po czym dokończył bezgłośnie, samymi wargami: — …zmienić słów w jej głowie?
— Jest wolnym golemem! — oburzyła się Adora Belle. — Tobie by się to spodobało?
Moist przypomniał sobie Owlswicka i rzepę.
— Nie bardzo — przyznał.
— U wolnych golemów należy zmieniać umysły metodą perswazji. Sądzę, że mi się uda.
— Czy twoje złote golemy nie powinny dotrzeć tu jutro?
— Mam nadzieję.
— Czeka nas pracowity dzień. Ja wypuszczę papierowe pieniądze, a ty przepuścisz złoto ulicami.
— Nie mogliśmy ich zostawić pod ziemią. Zresztą wcale nie muszą być ze złota. Rano pójdę jeszcze spotkać się z Fleadem.
— My pójdziemy się z nim spotkać. Razem.
Poklepała Moista po ręku.
— Mniejsza z tym. Istnieją rzeczy gorsze od złotych golemów.
— Nie bardzo mogę je sobie wyobrazić — odparł Moist. Tej frazy miał potem żałować. — Chciałbym, żeby ludzie przestali myśleć o złocie…
Urwał, wpatrzony w barana, który przyglądał mu się obojętnie i enigmatycznie. Z jakiegoś powodu sprawiał wrażenie, jakby powinien jeszcze mieć saksofon i mały czarny beret.
— Na pewno sprawdzali w skarbcu — powiedział głośno Moist.
— Kto sprawdzał? — zdziwiła się Adora Belle.
— Tam właśnie by poszedł. Jedyne, na czym można polegać, prawda? Podstawa wszystkiego, co wartościowe.
— Kto by poszedł?
— Pan Bent jest w skarbcu ze złotem — stwierdził Moist i poderwał się tak gwałtownie, że przewrócił krzesło. — Ma przecież wszystkie klucze!
— Słucham? To ten człowiek, który zaczął wariować, bo się pomylił w liczeniu?
— Ten sam. On ma Przeszłość.
— Jedną z takich przez duże P?
— Właśnie taką. Chodź, zejdziemy tam na dół.
— Myślałam, że spędzimy razem romantyczny wieczór.
— Spędzimy. Jak tylko go wyciągniemy!
Jedynym dźwiękiem w komorze było stuk-stuk-stukanie stopy Adory Belle o posadzkę. Naprawdę irytował Moista, krążącego tam i z powrotem przed skarbcem złota, przy blasku świec w srebrnych lichtarzach, niedawno zdobiących nakryty stół.
— Mam tylko nadzieję, że Aimsbury nie pozwoli wywarowi ostygnąć — stwierdziła Adora Belle. Stuk-stuk, stuk-stuk.
— Słuchaj — rzekł Moist. — Po pierwsze, żeby otworzyć taki sejf, trzeba być jakimś Szpicbródką, a po drugie, te małe wytrychy nie nadają się do takich zamków.
— No to może poszukamy pana Szpicbródki? On pewnie ma odpowiednie.
Stuk-stuk, stuk-stuk.
— To na nic, bo po trzecie, prawdopodobnie nie istnieje taka osoba, a po czwarte, skarbiec jest zamknięty od wewnątrz i podejrzewam, że klucz został w zamku. Dlatego właśnie żaden z tych nie pasuje. — Pomachał kółkiem z kluczami. — Po piąte, usiłuję przekręcić klucz od tej strony szczypcami. To stara sztuczka, która, okazuje się, nie działa.
— Dobrze. Czyli możemy już wracać do stołu?
Stuk-stuk, stuk-stuk.
Moist raz jeszcze zajrzał przez mały wizjer w drzwiach. Z drugiej strony zasłonięto go ciężką płytą, ale dostrzegał błysk światła wokół brzegów. W środku była zapalona lampa. Natomiast nie było, o ile wiedział, żadnej wentylacji. Wyglądało na to, że skarbiec projektowano z myślą o wstrzymywaniu oddechu. Stanowił sztuczną grotę, zbudowaną, by skrywała coś, czego nie powinno się stamtąd wynosić. Złoto się nie dusi.
— Nie sądzę, żeby istniała taka możliwość — odparł. — Bo po szóste, jemu tam kończy się powietrze. Może nawet już nie żyje!
— Skoro nie żyje, możemy go zostawić do jutra? Strasznie tu zimno.
Stuk-stuk, stuk-stuk.
Moist spojrzał na strop. Zbudowany był ze starych dębowych belek spinanych żelaznymi taśmami. Wiedział, jaki może być stary dąb — jak stal, tylko gorszy. Tępi topory, a młoty odbija prosto w twarze pracujących.
— Może strażnicy by pomogli? — zaproponowała Adora Belle.
— Wątpię. Zresztą nie chciałbym im podsuwać pomysłu, że mogą spędzić noc, włamując się do skarbca.
— Ale to głównie Straż Miejska, prawda?
— I co? Kiedy człowiek wieje w stronę horyzontu, niosąc tyle złota, ile potrafi udźwignąć, nie przejmuje się specjalnie poprzednią pracą. Jestem przestępcą, możesz mi wierzyć.
Przeszedł do schodów, odliczając pod nosem.
— A teraz co robisz?
— Próbuję wyliczyć, jaka część banku jest bezpośrednio nad złotem — wyjaśnił Moist. — Ale wiesz co? Chyba już wiem. Skarbiec leży wprost pod jego biurkiem.
Płomyk w lampie jarzył się słabo, a gęsty dym wirował i opadał na worki, na których leżał zwinięty w kłębek pan Bent.
Z góry dobiegł jakiś dźwięk, jakieś głosy stłumione przez antyczny strop.
— Nie ruszę tego — powiedział jeden z nich. — Gladys, twoja kolej.
— Czy To Zachowanie Odpowiednie Dla Dobrze Wychowanej Panny? — zadudnił drugi głos.
— Oczywiście. Kwalifikuje się jako odsuwanie mebli — odparł głos, wyraźnie należący do kobiety.
— Bardzo Dobrze. Podniosę Je I Odkurzę Pod Spodem.
Przeraźliwie zgrzytnęło drewno przesuwane po drewnie i chmurka kurzu opadła na stosy sztabek.
— Istotnie Bardzo Zakurzone. Pójdę Po Miotłę.
— Prawdę mówiąc, Gladys, chciałbym, żebyś podniosła teraz podłogę — rzekł pierwszy głos.
— Pod Nią Też Może Być Kurz?
— Jestem tego pewny.
— Bardzo Dobrze.
Coś trzasnęło głucho kilka razy, aż zatrzeszczały stare belki. Po czym znów zadudniły słowa:
— W „Księdze Prowadzenia Gospodarstwa” Lady Waggon Nie Pisze O Odkurzaniu Pod Podłogą.
— Gladys, tam może umierać człowiek!
— Rozumiem. To By Było Nieporządne. — Belki zadygotały od ciosu. — Lady Waggon Pisze, Że Wszelkie Ciała Znalezione Podczas Week-Endowego Bankietu Powinny Być Usunięte Dyskretnie, By Uniknąć Skandalu.
Jeszcze trzy uderzenia i belka się rozpadła.
— Lady Waggon Twierdzi, Że Strażnicy Są Źle Wychowani I Nie Wycierają Swoich Brudnych Butów.
Pękła kolejna belka. Półmrok przebiła smuga światła. Wsunęła się dłoń wielkości łopaty, chwyciła żelazną obręcz, zerwała ją… Moist zajrzał w mrok. Dym unosił się z otworu.
— Jest na dole! Na bogów, ależ tu cuchnie!
Adora Belle pochyliła się nad jego ramieniem.
— Żyje?
— Mam nadzieję.
Moist przecisnął się między belkami i zeskoczył na skrzynki ze sztabkami.
— Wyczuwam puls! — zawołał po chwili. — I rzeczywiście, w zamku jest klucz. Możesz zejść tu po schodach i mi pomóc?
— Eee… Mamy gości — odpowiedziała Adora Belle.
W otworze pojawiły się kontury dwóch głów w hełmach. Niech to demony! Zatrudnianie strażników poza służbą to świetny pomysł, tylko że oni wszędzie zabierają ze sobą odznaki. I wyciągają pochopne wnioski jedynie dlatego, że znajdują człowieka stojącego w rozbitym skarbcu po godzinach pracy. Słowa „Mogę wszystko wytłumaczyć” stanęły już gotowe do wypowiedzenia, ale je zdusił. To był przecież jego bank.