Выбрать главу

— Tak? Czego chcecie? — zapytał.

Było to wystarczająco nieoczekiwane, by zbić ich z tropu. Jeden jednak szybko się opanował.

— Czy to pański skarbiec, sir? — zapytał.

— Jestem zastępcą prezesa, ty idioto! A tutaj, na dole, leży chory człowiek!

— Czy spadł tam, kiedy włamywaliście się do skarbca, sir?

Na bogów, nie da się zniechęcić urodzonego gliniarza. Zwyczajnie pytają dalej tym cierpliwym, irytującym tonem. Kiedy człowiek jest policjantem, wszystko staje się przestępstwem.

— Panie… Jest pan policjantem, prawda?

— Funkcjonariusz Haddock, sir.

— No więc, funkcjonariuszu, czy możemy najpierw wyciągnąć mojego kolegę na świeże powietrze? Już rzęzi. Otworzę tu drzwi.

Haddock skinął na drugiego strażnika, który pobiegł do schodów.

— Jeśli miał pan klucz, sir, po co się pan włamywał?

— Żeby go wyciągnąć, oczywiście!

— Więc jak…

— To wszystko jest całkiem proste — zapewnił Moist. — Jak tylko stąd wyjdę, wszyscy będziemy się z tego śmiali!

— Czekam niecierpliwie, sir — oświadczył Haddock. — Bo lubię się pośmiać.

* * *

Rozmowa ze strażą przypominała stepowanie na lawinie. Jeśli człowiek był zwinny, mógł nie upaść, ale sterować się nie dało, nie miał hamulców i po prostu wiedział, że nie zakończy tego bez szkód.

Rozmówcą nie był już funkcjonariusz Haddock. Przestał być funkcjonariuszem Haddockiem, gdy tylko funkcjonariusz Haddock odkrył, że kieszenie zarządcy Królewskiej Mennicy skrywają owinięte w aksamit wytrychy oraz małą pałkę. Wtedy zmienił się w sierżanta Detrytusa.

Wytrychy, o ile wiedział Moist, nie były oficjalnie nielegalne. Można było je posiadać. Problem z posiadaniem pojawiał się wtedy, gdy człowiek stał w cudzym mieszkaniu. Posiadanie ich w rozbitym bankowym skarbcu było problemem tak ogromnym, że zaczynała na niego wpływać krzywizna wszechświata.

Jak dotąd dla sierżanta Detrytusa wszystko było jasne. Jednakże jego rozumienie zawodziło w konfrontacji z faktem, że Moist całkiem legalnie posiadał też klucze do skarbca, do którego się włamał. Trollowi wydawało się to przestępstwem samym w sobie i przez jakiś czas zastanawiał się nawet nad oskarżeniem Moista o „marnowanie czasu straży poprzez włamywanie się, kiedy nie musi”[7]. Wyraźnie nie pojmował tej wewnętrznej potrzeby posiadania wytrychów. Trolle nie mają określenia dla machismo, tak samo jak kałuże nie mają określenia dla wody. Poza tym Detrytus nie całkiem mógł zrozumieć stan umysłu i działania prawie zmarłego pana Benta. Trolle się nie wściekają, tylko są wściekłe… Dlatego zrezygnował, a wtedy zmienił go kapitan Marchewa.

Moist znał go z dawnych czasów. Kapitan Marchewa był wysoki i pachniał mydłem, a jego twarz zwykle wyrażała błękitnooką niewinność. Moist nie potrafił zajrzeć poza tę przyjazną twarz — zwyczajnie nic tam nie widział. W większości ludzi mógł czytać jak w księdze, ale kapitan był zamkniętą księgą w zamkniętej biblioteczce.

I był zawsze bardzo uprzejmy w tym irytującym policyjnym stylu.

— Dobry wieczór — powiedział grzecznie, siadając naprzeciw Moista w małym gabinecie, który nagle zmienił się w pokój przesłuchań. — Pozwoli pan, sir, że zacznę od spytania o tych trzech ludzi w piwnicy? I o tę wielką szklaną… rzecz?

— To pan Hubert Turvy i jego asystenci — wyjaśnił Moist. — Studiują system ekonomiczny miasta. Nie są w to zamieszani. Jeśli się zastanowić, ja też nie jestem w to zamieszany. Właściwie nie ma żadnego tego. Tłumaczyłem to już sierżantowi.

— Sierżant Detrytus uważa, że jest pan za sprytny, panie Lipwig — odparł kapitan Marchewa, otwierając swój notes.

— No tak… Podejrzewam, że takie zdanie ma o większości ludzi, prawda?

Mina Marchewy nie zmieniła się ani odrobinę.

— Może mi pan wyjaśnić, dlaczego na dole jest golem ubrany w sukienkę, który ciągle poleca moim ludziom wytrzeć zabłocone buty?

— Nie tak, żeby nie wyjść na obłąkanego. Ale jaki to ma związek z czymkolwiek?

— Nie wiem, sir. Mam nadzieję się dowiedzieć. Kim jest lady Deirdre Waggon?

— Pisze raczej staroświeckie książki o etykiecie i prowadzeniu domu dla młodych panien chcących być takim typem kobiet, które mają czas na układanie kwiatów. Ale czy to jest takie ważne?

— Nie wiem, sir. Staram się ocenić sytuację… Może mi pan wytłumaczyć, dlaczego po budynku biega mały piesek będący w posiadaniu czegoś, co nazwałbym nakręcanym urządzeniem mechanicznym intymnej natury?

— Chyba dlatego, tak myślę, że moja równowaga psychiczna się sypie — odparł Moist. — Proszę posłuchać. Jedynym ważnym faktem jest to, że pan Bent miał… niemiłe przeżycie i zamknął się w skarbcu ze złotem. Musiałem go stamtąd szybko wyciągnąć.

— Tak, tak, skarbiec ze złotem — rzekł kapitan. — Możemy chwilę porozmawiać o złocie?

— A co ze złotem?

— Miałem nadzieję, że pan nam to powie, sir. O ile wiem, chciał pan je sprzedać krasnoludom.

— Co? A tak, rzeczywiście coś takiego powiedziałem, ale chciałem tylko zaakcentować swoją tezę…

— Tezę — powtórzył z powagą kapitan Marchewa i zanotował to.

— Wie pan, ja wiem, na czym to polega — rzekł Moist. — Pan tylko zachęca mnie do mówienia, w nadziei że się zapomnę i powiem coś głupiego i obciążającego. Tak?

— Bardzo panu dziękuję. — Kapitan Marchewa przewrócił kartkę w notesie.

— Za co pan mi dziękuje?

— Za wyjaśnienie, że wie pan, na czym to polega, sir.

Widzisz? — powiedział sobie Moist. Tak się dzieje, kiedy za bardzo się rozluźnisz. Tracisz tempo. Nawet gliniarz może cię przechytrzyć.

Kapitan uniósł głowę.

— Powiem panu, panie Lipwig, że część tego, co pan mówił, została potwierdzona przez bezstronnego świadka, który w żaden sposób nie mógł być wspólnikiem.

— Rozmawialiście z Gladys? — spytał Moist.

— A Gladys to…?

— To ta, która stale mówi o brudnych butach.

— Jak golem może być „nią”, sir?

— Aha, znam to. Prawidłowa odpowiedź brzmi: jak golem może być „nim”?

— Interesująca kwestia, sir. To by wyjaśniało sukienkę. A tak z ciekawości, jaki ciężar może pańskim zdaniem przenieść golem?

— Nie mam pojęcia. Może parę ton. Ale do czego pan zmierza?

— Nie wiem, sir — odparł uprzejmie Marchewa. — Komendant Vimes mawia, że kiedy życie podaje na talerzu splątane spaghetti, trzeba ciągnąć, aż trafi się na kawałek mięsa. No więc pańska wersja w zakresie, w jakim rozumiał pan wtedy zdarzenia, pokrywa się z wersją przekazaną nam przez Pana Marudę.

— Rozmawialiście z psem?

— Przecież jest prezesem banku, sir — przypomniał kapitan.

— Ale jak zrozumieliście, co… Ach, macie przecież wilkołaka, tak? — Moist się uśmiechnął.

— Nie potwierdzamy tego, sir.

— No ale wszyscy przecież wiedzą, że to Nobby Nobbs.

— Naprawdę, sir? Niech to licho… W każdym razie pańskie działania tego wieczoru są wyjaśnione.

— To dobrze. Dziękuję. — Moist zaczął się podnosić.

— Jednakże pańskie wcześniejsze działania tego tygodnia nie są.

вернуться

7

„Marnowanie czasu straży” to wykroczenie popełniane przez obywateli, którzy znaleźli takie sposoby marnowania wyżej wspomnianego czasu, jakich sama straż jeszcze nie odkryła.