Leżąc teraz w ciemnym banku, trochę zmarznięty i znacząco samotny, próbował jakieś znaleźć.
Miał zdrowe zęby i nie cierpiał na przedwczesne wypadanie włosów. No proszę! Wcale nie tak trudno, prawda?
No i straż go naprawdę nie aresztowała, nie tak oficjalnie. Ale troll pilnował skarbca oplecionego złowróżbnymi czarno-żółtymi sznurami.
W skarbcu nie ma złota… Lecz nawet to nie było do końca prawdą. Pozostało z pięć funtów kruszcu, co najmniej, pokrywające ołowiane sztabki. Ktoś bardzo się postarał… No i to jednak jakaś pociecha. Nie jest tak, że żadnego złota już nie ma.
Był sam, ponieważ Adora Belle trafiła do aresztu za atak na funkcjonariusza straży. Moist uważał, że to niesprawiedliwe. Oczywiście, zależnie od dnia, jaki miał za sobą strażnik, nie istniało działanie — poza przebywaniem fizycznie gdzie indziej — którego nie można by uznać za atak na funkcjonariusza. Jednak Adora Belle tak naprawdę nie zaatakowała sierżanta Detrytusa. Ona tylko spróbowała przebić butem jego wielką stopę, co poskutkowało złamanym obcasem i zwichniętą nogą w kostce. Kapitan Marchewa zapewnił, że zostało to wzięte pod uwagę.
Zegary miasta wybiły czwartą. Moist rozważył swoją przyszłość, zwłaszcza w kategoriach jej długości.
Spójrzmy na to od jaśniejszej strony… Mogą go zwyczajnie powiesić.
Powinien zajrzeć do skarbca już pierwszego dnia i zaciągnąć tam alchemika i prawnika. Czy w ogóle przeprowadzali czasem audyt skarbca? A może wykonywali to mili i porządni goście, którzy zaglądali do skarbców innych porządnych gości i podpisywali szybko, żeby nie spóźnić się na obiad? Przecież nie można wątpić w słowo takiego gościa, zwłaszcza jeśli się nie chce, żeby on wątpił w nasze…
Może zmarły sir Joshua przepuścił wszystko na egzotyczne artykuły skórzane i młode damy? Ile nocy w ramionach pięknych kobiet wart jest worek złota? Przysłowie mówi, że dobra kobieta warta jest rubinów, a więc umiejętnie zła powinna być warta o wiele więcej.
Usiadł i zapalił świecę. Jego wzrok padł na leżący na szafce dziennik sir Joshuy.
Trzydzieści dziewięć lat temu… No cóż, to był właściwy rok, a że w tej chwili i tak nie miał nic lepszego do roboty…
Szczęście, które przez cały dzień wyciekało mu z butów, teraz wróciło. I chociaż sam nie był pewien, czego szuka, znalazł to na szóstej przypadkowej stronie.
Dwóch zabawnie wyglądających ludzi przyszło dziś do banku. Pytali o tego chłopaka, Benta, ale kazałem personelowi ich odesłać. Chłopiec radzi sobie znakomicie. Zastanawiam się, jak wiele wycierpiał…
Duża część dziennika zapisana była czymś w rodzaju szyfru, ale natura tajnych symboli sugerowała, że sir Joshua pracowicie rejestrował każde miłosne spotkanie. Trzeba było podziwiać jego prostolinijność. Odkrył, czego oczekuje od życia, i zajął się zdobywaniem tego w możliwe dużych ilościach.
Moist musiał zdjąć przed nim czapkę z głowy.
A czego on sam chce od życia? Nigdy tak naprawdę nie usiadł i nie zastanowił się nad tym. Ale przede wszystkim chciał, żeby dzień jutrzejszy był inny od dzisiejszego.
Zerknął na zegarek. Czwarta piętnaście, a dookoła nikogo prócz ochrony. Strażnicy pilnowali głównych drzwi. Rzeczywiście nie został aresztowany, ale było to jedno z tych grzecznościowych ustaleń: nie jest aresztowany, dopóki nie spróbuje się zachowywać jak człowiek niearesztowany.
Ach, pomyślał, wciągając spodnie, spłynęło na mnie jeszcze jedno drobne błogosławieństwo: byłem przy tym, kiedy Pan Maruda zalecał się do wilkołaka…
…który wtedy balansował na jednej z wielkich, ozdobnych urn wyrastających jak muchomory na korytarzach banku. Kołysała się. Podobnie jak kapral Nobbs, który zaśmiewał się do rozpuku z…
…Pana Marudy, podskakującego rytmicznie z cudownie optymistycznym entuzjazmem. W zębach trzymał swoją nową zabawkę, która została tajemniczo nakręcona i łaskawy los sprawił, że w szczycie każdego podskoku jej odchylające działanie wprowadzało pieska w powolne salto.
Moist wtedy pomyślał: A więc wilkołak jest płci żeńskiej i ma odznakę straży na obroży, i widziałem już chyba ten kolor włosów… Ha!
Ale jego spojrzenie ściągał ku sobie Pan Maruda, który podskakiwał i fikał z wyrazem absolutnej błogości na mordce…
…aż kapitan Marchewa złapał go w powietrzu, wilkołak uciekł i przedstawienie dobiegło końca. Ale Moist zachował je w pamięci. Kiedy następnym razem spotka sierżant Anguę, zawarczy, chociaż prawdopodobnie będzie to uznane za atak na funkcjonariusza.
Teraz, całkiem ubrany, ruszył na przechadzkę po nieskończonych korytarzach.
Straż wystawiła w banku wiele nowych posterunków. Trzeba przyznać, że kapitan Marchewa okazał się sprytny — strażnicy byli trollami. Bardzo trudno przekonać trolle do swojego punktu widzenia.
Gdziekolwiek poszedł, wyczuwał, że go obserwują. Nie zauważył żadnego przy wejściu do krypty, ale radość nie trwała długo. Idąc w stronę plamy jaskrawego światła wokół Chlupera, zobaczył, że jeden z nich stoi przy drzwiach do wolności.
Owlswick leżał na materacu i chrapał z pędzlem w dłoni. Moist mu zazdrościł.
Hubert i Igor pracowali przy szklanej gęstwinie, która — mógłby przysiąc — z każdą jego tutaj wizytą wydawała się większa.
— Coś się stało?
— Stało? Nic. Nic się nie stało! — oświadczył Hubert. — Wszystko w porządku. Nic popsutego. Dlaczego pan myśli, że coś mogłoby się stać?
Moist ziewnął.
— Macie może kawę? Albo herbatę? — zapytał.
— Dla pana, panie Lipwig — rzekł Igor — przygotuję fplot.
— Splot? Prawdziwy splot?
— W famej rzeczy, fir — zapewnił z dumą Igor.
— Wiesz, tutaj nie można go kupić.
— Zdaję fobie z tego fprawę, fir. Zoftał też zakazany w więkfej częfci ftarego kraju — dodał Igor, przeszukując torbę.
— Zakazany? Został zakazany? Przecież to napój ziołowy! Moja babcia go parzyła!
— Rzeczywifcie, jeft bardzo tradycyjny. Włofy rofną od niego na pierfi.
— Owszem, skarżyła się na to.
— Czy to napój alkoholowy? — zapytał nerwowo Hubert.
— Absolutnie nie — uspokoił go Moist. — Moja babcia nawet nie dotykała alkoholu. — Zastanowił się chwilę, po czym dodał: — No, może w postaci płynu po goleniu… Splot parzy się z kory drzewa.
— Tak? Brzmi zachęcająco.
Igor zniknął w gąszczu swego ekwipunku i usłyszeli brzęk szkła. Moist usiadł na zawalonym pulpicie.
— Co słychać w twoim świecie, Hubercie? — zapytał. — Woda bulgocze jak należy?
— Jest świetnie! Doskonale! Wszystko w najlepszym porządku! Zupełnie nic się nie dzieje niedobrego! — Hubert spojrzał tępo, wyłowił z kieszeni notes, zajrzał do środka i schował z powrotem. — Co u pana słychać?
— U mnie? Wszystko świetnie. Tyle że w skarbcu powinno być dziesięć ton złota, a nie ma.
Od strony Igora dobiegł trzask pękającego szkła. Hubert spojrzał na Moista ze zgrozą.
— Ha? Hahahaha? — powiedział. — Ha ha ha ha a HAHAHA!! HAHAHA!!! HA HA…
Coś przemknęło obok — to Igor wskoczył na blat i przyciągnął Huberta do siebie.
— Przeprafam, panie Lipwig — rzucił przez ramię — ale to może trwać godzinami…
Dwa razy uderzył go mocno po twarzy i wyrwał z kieszeni słoik.
— Panie Hubercie… Ile palców pokazuję?
Hubert uspokoił się wolno.
— Trzynaście — wybełkotał.