Już miał z dziesięciu najbardziej hałaśliwych osób uformować Komitet ds. Golemów, który powinien zamknąć się na obrady w jakimś odległym gabinecie, kiedy pojawił się jeden z mrocznych referentów — jakby wynurzył się z cienia. Wyszeptał coś Drumknottowi do ucha. Sekretarz pochylił się do swego pracodawcy.
— Aha, okazuje się, że golemy odeszły — oświadczył z satysfakcją Vetinari, kiedy sumienny Drumknott odstąpił.
— Odeszły? — zdziwiła się Adora Belle, próbując przez salę spojrzeć w okno. — Co to znaczy: odeszły?
— To znaczy, że już ich tu nie ma — odparł Vetinari. — Jak się wydaje, pan Lipwig je stąd zabrał. W sposób uporządkowany opuszczają najbliższą okolicę miasta.
— Nie może ich zabrać! — rozgniewał się lord Downey. — Nie zdecydowaliśmy jeszcze, co z nimi zrobić!
— On jednak zdecydował — zauważył z satysfakcją Vetinari.
— Nie wolno mu pozwolić odejść z miasta! Jest rabusiem bankowym! Komendancie Vimes, niech pan czyni swoją powinność i aresztuje go!
To krzyczał Cosmo. A Vimes wzrokiem zmieniłby w kamień człowieka zdrowszego na umyśle.
— Wątpię, żeby odszedł daleko… sir — rzekł. — Co wasza lordowska mość poleci?
— No cóż, nasz pomysłowy pan Lipwig ma chyba jakiś cel — stwierdził Vetinari. — Może więc powinniśmy udać się za nim i sprawdzić, jakiż to?
Tłum ruszył do drzwi, w których utknął i rozpoczął walki wewnętrzne. Kiedy wreszcie wylał się na ulicę, Vetinari splótł ręce za głową i odchylił się do tyłu, zamykając oczy.
— Kocham demokrację. Mógłbym jej słuchać całymi dniami. Wyprowadź powóz, Drumknott, dobrze?
— Jest właśnie wyprowadzany, sir.
— Pan go do tego namówił?
Vetinari otworzył oczy.
— Ach, panna Dearheart… Jak zawsze to prawdziwa przyjemność — wymruczał, odganiając dłonią dym. — Myślałem, że pani wyszła. Proszę sobie wyobrazić moją radość z odkrycia, że jednak nie.
— Namówił go pan? — powtórzyła Adora Belle.
Jej papieros skrócił się wyraźnie, kiedy się zaciągnęła. Paliła, jakby był to rodzaj działań wojennych.
— Panno Dearheart, nie sądzę, żebym był w stanie namówić Moista von Lipwiga do czegoś bardziej niebezpiecznego od rzeczy, którymi zajmuje się z własnej i nieprzymuszonej woli. Kiedy pani nie było, zaczął dla zabawy wspinać się po ścianach budynków, otwierał wytrychami wszystkie zamki w Urzędzie Pocztowym, a także zaczął się zadawać z towarzystwem od Kichania Ekstremalnego, a to po prostu wariaci. Aby uczynić życie wartym przeżywania, koniecznie potrzebuje ekscytującego powiewu zagrożenia.
— Nigdy nie robi takich rzeczy, kiedy tu jestem!
— Rzeczywiście. Mogę panią zaprosić do mojego powozu?
— Co pan miał na myśli, mówiąc w taki sposób „rzeczywiście”? — spytała podejrzliwie Adora Belle.
Vetinari uniósł brew.
— W tej chwili… jeśli opanowałem już zdolność oceny sposobu myślenia pani narzeczonego… powinniśmy zobaczyć wielki dół…
Będziemy potrzebować kamieni, myślał Moist, gdy golemy kopały. Masy kamieni. Czy potrafią robić zaprawę? Oczywiście, że potrafią. Są jak lancrańskie scyzoryki wojskowe.
To, jak kopały, budziło lęk, nawet tutaj, na tej zużytej, beznadziejnej glebie. W powietrze strzelały gejzery ziemi. Pół mili dalej stara wieża maga, punkt orientacyjny przy drodze do Sto Lat, stała zadumana nad obszarem karłowatych krzaków i nieużytków — niezwykłych na intensywnie uprawianych równinach. Dawno temu uwolniono tu mnóstwo magii. Rośliny wyrastały poskręcane albo wcale. Sowy nawiedzające te ruiny dbały o to, by ich posiłki pochodziły ze sporej odległości.
Było to idealne miejsce. Nieużytki — ale przecież nieużytki nie powinny leżeć nieużytecznie.
Co za broń, myślał, kiedy jego koń-golem okrążał kopiących. W jeden dzień mogłyby zburzyć miasto. Jaką straszliwą siłą stałyby się w niewłaściwych rękach.
Dzięki bogom, że są w moich.
Tłum utrzymywał dystans, ale stawał się coraz większy. Miasto zjawiło się, by popatrzeć. Prawdziwy obywatel Ankh-Morpork nigdy nie przegapił przedstawienia… Co do Pana Marudy, to stojąc na głowie konia, przeżywał najpiękniejsze chwile życia. Mały pies niczego nie lubi tak bardzo, jak stać gdzieś wysoko i ujadać wściekle na ludzi. Chociaż nie, istniało jednak coś takiego… Prezes wklinował swoją zabawkę między gliniane ucho i łapę, po czym przerywał szczekanie, by zawarczeć za każdym razem, kiedy Moist ostrożnie próbował ją chwycić.
— Panie Lipwig!
Biegła Sacharissa, wymachując notesem. Jak ona to robi? — zastanawiał się Moist, patrząc, jak przedstawicielka „Pulsu” wśród spadających grud ziemi omija szeregi kopiących golemów. Dotarła tu nawet przed strażą.
— Ma pan konia-golema, jak widzę! — zawołała, kiedy do niego dobiegła. — Wygląda przepięknie.
— To trochę jak jazda na doniczce, którą nie można kierować! — Moist musiał krzyczeć, by słyszała go wśród zgiełku. — Siodło też przydałoby się czymś obić. Ale dobre są, trzeba przyznać! Zauważyłaś, że się bez przerwy kołyszą, całkiem jak prawdziwe konie?
— Dlaczego golemy się zakopują?
— Bo im kazałem.
— Ale są niezwykle cenne!
— Owszem. Dlatego powinniśmy je trzymać w bezpiecznym miejscu, prawda?
— Przecież one należą do miasta!
— Nie sądzisz, że zajmowały strasznie dużo miejsca? Zresztą nie przejmuję ich na własność.
— Mogłyby zrobić dla miasta wspaniałe rzeczy. Prawda?
Przybywali kolejni gapie i wszyscy patrzyli na człowieka w złotym kostiumie, ponieważ zawsze warto było go oglądać.
— Na przykład wciągnąć nas w wojnę albo stworzyć armię żebraków? Mój sposób jest lepszy.
— Na pewno nam pan wyjaśni, na czym polega! — krzyknęła Sacharissa.
— Chcę oprzeć na nich naszą walutę! Chcę je przerobić na pieniądze! Złoto, które samo siebie pilnuje! I nie można go sfałszować!
— Chce pan wprowadzić u nas pieniądz oparty na golemach?
— Pewnie! Spójrz tylko na nie! Ile są warte?! — zakrzyknął Moist, a jego koń bardzo przekonująco stanął dęba. — Mogą budować kanały, stawiać tamy, zrównywać góry i budować drogi! Jeśli tego zechcemy, tak zrobią! A jeśli nie, to pomogą nam się wzbogacić, nic nie robiąc! Dolar będzie tak mocny, że da się nim odbijać trolle!
Koń z niezwykłym wyczuciem efektu znów stanął dęba, a Moist wskazał na masy pracujące.
— To jest wartość! To cena! Ile jest warta złota moneta w porównaniu ze zręcznością ręki, która ją trzyma? — Powtórzył w myślach to zdanie i dodał: — To będzie dobry tekst pod nagłówkiem na pierwszej stronie, nie sądzisz? Aha, Lipwig się pisze przez „g”!
Sacharissa parsknęła śmiechem.
— Pierwsza strona jest już zapełniona! Co się stanie z tymi stworami?
— Zostaną tutaj, dopóki chłodne umysły nie postanowią, co dalej!
— A przed czym konkretnie strzegą miasta w tej chwili?
— Przed głupotą!
— Jeszcze jedno, Moist. Pan jedyny rozwiązał tajemnicę golemów, tak?
— Trudno uwierzyć, ale wydaje się, że tak właśnie jest!
— Ale dlaczego?
— Przypuszczam, że jestem osobą o wielkiej zdolności przekonywania!
Roześmiała się znowu.